[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedyś przecież odsłucha wiadomości i tu przyjdzie.Jejrozum przyznawał Ronowi rację, ale serce mu zaprzeczało.W ostatnim czasieokazało się wprawdzie złym doradcą, a teraz był chyba najgorszy moment, żebyznów zaufać intuicji, wyczucie jednak skłoniło Miriam do podjęcia innej decyzji.Pracownik metra pokazywał Ronowi na planie, gdzie znajduje się starepomieszczenie ratownicze, do którego klucz skradziono podczas niedawnegonapadu rabunkowego.Nikt nie wiedział, skąd nagle wzięli się dziennikarze.Zbiegali po schodach, nie zwracając uwagi na blokadę policyjną. Cholera, skąd oni wiedzą.!? krzyknął Ron. Chodzmy powiedziała Miriam. My? Nie będę tu sterczeć i czekać. W żadnym razie nie dopuszczę. Twarz Rona była blada.Miriam zignorowała jego sprzeciw, a gdy nie ruszał się z miejsca, samaposzła przodem.W tunelu panowały mrok i wilgoć.W powietrzu unosiła się woń spalin.Trudno było oddychać.Ron po paru minutach wyprzedził Miriam i wcisnął jej do ręki latarkę.Nerwowo szła tuż przy zimnej betonowej ścianie, spodziewając się, że w każdejchwili może przejechać pociąg i że porwie ich swoim impetem.Nic tędy nieprzejedzie, powtarzała sobie.Wstrzymaliśmy ruch.Ale ta myśl jej nie uspokoiła.Mimo to podążała za snopem światła latarki,która niewiele dawała w gęstym mroku.Ten wchłonął ich po paru krokach.Tuż przed nią zaszumiała krótkofalówka Rona.Słyszała, jak kolega cicho cośmówi, stłumionym głosem zawołała więc: Co jest?Nie odpowiedział.Mimowolnie przyśpieszyła i dostrzegła jego cień kilkametrów przed sobą. Co się dzieje? zapytała ponownie.Zatrzymał się. Alex.Został znaleziony i odwieziony do szpitala. Jak daleko jeszcze? Około dziewięciuset metrów.Uważaj, żebyś się nie poślizgnęła ostrzegłRon. Chodnik jest wilgotny i gładki.A ty masz nieodpowiednie buty. Jego głosnienaturalnie zniekształcony odbijał się echem od ścian tunelu.W milczeniu szli dalej.Po kilku metrach już nie widziała jego sylwetki.Z ulgąsłuchała miarowych kroków policjanta za sobą.Dziewięćset metrów.Niepotrafiła sobie wyobrazić tej odległości.Potem przypomniała sobie, jakw zerówce szacowało się metry: duży krok to jeden metr, dziewięćset kroków todziewięćset metrów.Musieli przejść prawie kilometr.Po dwustu pięćdziesięciu krokach zorientowała się, że pomyliła sięw liczeniu.Nie potrafiła jednocześnie uważać, jak idzie, i liczyć.Zaczęłaod nowa.Jeden, dwa, trzy.Po kolejnych stu krokach jej latarka zamigotała.Potrząsnęła nią, a żarówkaostatecznie zgasła.Nie zaskoczyło jej to.Pięćdziesiąt kroków dalej jej oczywciąż jeszcze nie oswoiły się z ciemnością.Cicho zawołała Rona, ale nieodpowiedział.Miriam zatrzymała się, żeby poczekać na policjanta, który szedł za nią. Latarka mi nawaliła. Niech pani wezmie moją, mam jeszcze jedną zapasową.Podał jej światło.Gdy tylko się odwróciła, ujrzała, jak dalej z przodu Ronrozpływa się w mroku.Znów rozmawiał przez krótkofalówkę, ale Miriam nieodważyła się iść szybciej po wilgotnym podłożu.Obawiała się, że jej stopy nieodnajdą chodnika i trafią w pustkę.Napięcie sprawiało, że poruszała się nerwowo i niepewnie.Jej rękamimowolnie dotykała zimnej, szorstkiej betonowej ściany, by się przytrzymać.Mało brakowało, a latarka wyślizgnęłaby się jej z zesztywniałych palców.Po przejściu kolejnych dwustu pięćdziesięciu kroków wzdrygnęła sięna dzwięk nagłego huku.Znieruchomiała, nasłuchując, co się dzieje.Sercewaliło jej jak młotem.Podskoczyła, gdy poczuła na ramieniu rękę. Proszę tu zaczekać usłyszała za sobą szept policjanta. Ktoś strzelił.Zaraz potem Miriam usłyszała drugi strzał.Nie potrzebowała czasuna podjęcie decyzji: zaczerpnęła głęboko powietrza i ruszyła biegiem przedsiebie.Snop światła przed nią poruszał się w rytm kroków.Stopy sameodnajdywały drogę, chociaż wciąż potykały się o kamienie.Raz niemalże sięześlizgnęła z chodnika, ale natychmiast odzyskała równowagę.Teraz cały czastrzymała się ściany.Już po kilku sekundach skaleczenia paliły jak żywy ogień
[ Pobierz całość w formacie PDF ]