[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Należało przecież pamiętać, że dopiero niedawnowróciła do zdrowia po ubiegłorocznych chorobach.Dlatego cieszył się namyśl, że jego żona spędzi kilka miesięcy w Simli, w chłodnym cieniugór.Chciał, żeby znów była szczęśliwa, żeby śmiała się, klaskała w dło-nie, kłóciła się i szkicowała ptaki, które tak uwielbiała podglądać.Przy-puszczalnie Charles liczył również na to, że angielskie damy będą w Sim-li nieco przychylniej traktować Faith, zwłaszcza że jego tam nie będzie.Uważał, że to idealne, chociaż tylko przejściowe rozwiązanie.Gdy Somers się dowiedział, że zaprosiłam Faith, wpadł w szał.Przezcały czas wiedziałam, że tak będzie, ale byłam gotowa ponieść konse-kwencje swojego wybryku.Celowo nie mówiłam mu wcześniej, że Faithdo nas dołączy, o wszystkim poinformowałam go dopiero wieczoremprzed samym wyjazdem.Wybierał się do klubu, więc zatrzymałam go wdrzwiach.Zmarszczył czoło.- Nic z tego.Dobrze wiesz, że podczas wyprawy będzie ci towarzy-szyć pani Partridge.- Odwrócił topi w rękach.Jego kciuki zostawiły wy-razne odciski na delikatnym materiale.-Nie miałaś prawa podejmowaćtakiej decyzji.Już ponad miesiąc temu omówiłem wszystko z pułkowni-kiem Partridge'em, a ponieważ pani Partridge i tak wybiera się w góry,nie miała nic przeciwko temu, żeby dzielić domek z tobą i.- I śledzić każdy mój krok, Somersie?-.być twoją damą do towarzystwa.Zgodziliśmy się, że powinnaś po-jechać do Simli z jakąś damą do towarzystwa.Tymczasem ty bez prze-rwy przynosisz ujmę nazwisku Ingram, utrzymując związek z paniąSnow.Będziesz musiała w jakiś sposób zakończyć tę znajomość.Położył dłoń na klamce, jakby sprawa była rozstrzygnięta.Pociągnę-łam go za rękaw.SR- To niemożliwe.Zaprosiłam Faith, a ona zgodziła się ze mną poje-chać, więc nie ma odwołania.Będziemy musiały mieszkać we trójkę i wtym momencie twoje słowo nie ma już żadnego znaczenia.Wstrzymałam oddech.Teraz już wiedziałam, że Somers reagujeprzemocą na każdą moją prowokację, jednak z jakiegoś powodu czasamiłapałam się na tym, że drażnię się z nim z pełną premedytacją.Doskonałezdawałam sobie sprawę, co mnie czeka, gdy poprawiałam go w towarzy-stwie albo ignorowałam jego życzenia w jakichś domowych sprawach.Zupełnie jakbym chciała sprawdzić, jak daleko muszę się posunąć, żebyzareagował.Dobrze widziałam na jego twarzy, kiedy zaczyna brakowaćmu cierpliwości, a jednak w prowokowaniu go znajdowałam jakąś per-wersyjną radość.Teraz, spoglądając z perspektywy czasu na swoje za-chowanie, dochodzę do wniosku, że w ten sposób starałam się zwrócić nasiebie uwagę -nawet jeśli końcowym efektem był strach przed bólem.Próbowałam do niego dotrzeć, a być może tylko tak mogłam wywołaćjakąś reakcję.Po moich hardych słowach chwycił mnie za ramię i odwrócił.Uderzyłmnie pięścią w szczękę, a kiedy upadłam, wyszedł, tak mocno trzaskającdrzwiami, że ze ściany za moimi plecami spadł obraz króla Wilhelma rVw pozłacanych ramach, a szkło rozbiło się na kamiennej podłodze.Następnego ranka, piętnastego marca - w idy marcowe -było mglisto iciepło.Faith, Charles, Muriel Partridge i ja staliśmy na błotnistym brzegurzeki, patrząc na załadunek kufrów i pudeł na długą, płaskodenną barkę,która przez najbliższe trzy tygodnie miała wiezć naszych służących i za-pasy.Prowizoryczny namiot w tylnej części stanowił sypialnię ich i flisa-ków.Faith, pani Partridge i ja miałyśmy do dyspozycji budgerow, mniej-szą, również płaskodenną łódz, która stanowiła skrzyżowanie barki i ło-dzi mieszkalnej.Pani Partridge była zgorzkniałą, afektowaną kobietą, którą natych-miast uznałam za nadgorliwą i niesympatyczną.Ponieważ jednak ostatniedwa letnie sezony spędziła w Simli, chętnie korzystałyśmy z jej rad, gdymówiła, co będzie nam potrzebne w podróży i potem podczas pobytu wSRgórach.Jej mąż był niemiły i tak samo sztywny jak ona.Dzięki wyso-kiemu stanowisku w armii - rok wcześniej przeszedł na emeryturę -stałsię pompatyczny i zadufany w sobie.Somers i ja od czasu do czasu gości-liśmy ich w swoim domu, ale od samego początku odczuwałam do nichniechęć.Miałyśmy po trzy kufry podróżne, a wszystkie nasze stroje były ele-gancko poukładane między warstwami flaneli i ceraty.Dzieliłyśmy skrzynie z pościelą i ręcznikami, dwa ogromne pudła zniemal pełnym wyposażeniem kuchni, olbrzymią skrzynię z moimiksiążkami, przyborami do pisania i szkicow-nikami Faith.Wzięłyśmy teżkufer z cieplejszą odzieżą dla służących, żeby nie marzli w chłodnymgórskim powietrzu.Każda z nas zabrała swoją ayah i dhobiego, miały-śmy też dwóch sprzątaczy, a na czas podróży zatrudniłyśmy kucharza idwóch kulisów.- Sporo tego wszystkiego - powiedział Charles.- Nie wyobrażam so-bie, jak uda się przetransportować kufry i skrzynie wąskimi górskimiścieżynami.Pani Partridge prychnęła.- To zaledwie połowa tego, co zabierają inne kobiety.- Jak tylko będziecie mogły, przyślijcie wiadomość, że bezpieczniedotarłyście na miejsce, dobrze? - poprosił Charles żonę.Nagle w jego zdumiewająco młodzieńczych oczach dostrzegłam nie-pokój.- Już ci obiecałam, że to zrobię - zapewniła Faith.- Proszę, spróbujsię nie martwić.Wszyscy teraz wyjeżdżają w góry.Naprawdę nic namnie grozi.Zauważyłam, że Faith ma nieodpowiednio zapięte rękawiczki, a jejwłosy straciły blask.Wszyscy spojrzeliśmy na panią Partridge.Stała na brzegu rzeki ikrzyczała na niskiego mężczyznę, który siedział na jednym z kufrów.- Wynoś się! Wynoś się stamtąd! Nie wolno ci siadać na naszym ba-gażu!SRMężczyzna kompletnie ją ignorował.Skrzyżował ręce na piersi i od-wrócił się w inną stronę, chociaż pani Partridge nie przestawała na niegokrzyczeć.- Poza tym przy pani Partridge - powiedziałam - nikt nie będzie śmiałsię do nas zbliżyć.Charles wybuchnął chłopięcym śmiechem, potem przeniósł wzrok namoją posiniaczoną szczękę.Nic nie powiedział, jedynie ujął brodę Faith.Pochyliłam się i zaczęłam sprawdzać smycz Neela, ale spod rzęs patrzy-łam ukradkiem, jak Charles po raz ostatni całuje Faith.Musnął delikatniewargami usta żony, a potem pochylił głowę nad zagłębieniem jej ramie-nia, jakby po raz ostatni przed rozstaniem wdychał jej zapach.Za-uważyłam, że Faith mocniej do niego przywarła.Stali tak przez dobrąchwilę, nic sobie nie robiąc z tego, że obejmują się w miejscu publicznymi że wyraznie widać łączącą ich miłość.Ze smutkiem przypomniałam so-bie swoje rozstanie z Somersem.Wychodząc tego ranka do biura, wstąpił do mojego pokoju.Leżałamjeszcze w łóżku.Somers stał przez chwilę w drzwiach i teatralnie zapinałsurdut.- No cóż - powiedział - bezpiecznej podróży!- Na pewno wszystko będzie dobrze.- To świetnie.- Tak, świetnie - zawtórowałam, gdy wyszedł.Stojąc na śliskim, mulistym brzegu Hugli, słuchając krzyków męż-czyzn, którzy załadowywali przycumowane barki, wzięłam głębokiwdech, potem powoli wypuściłam powietrze z płuc i odsunęłam na bokostatni obraz męża.Wyjeżdżałam na pięć miesięcy - podróż w każdąstronę miała zająć po miesiącu, a w Simli czekały nas trzy miesiące
[ Pobierz całość w formacie PDF ]