[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ty, człowieku, jesteś malarz, pan jest mecenas sztuki czy inny hrabia.A kto ja jestem? Widmo!Kto ja jestem? Upiór.Strach pomyśleć, kto ja jestem!- Ha! - rzekł Szczygieł.Bończa spojrzał na niego smutno.- Dziękuję ci za ten płacz nade mną - rzekł - tak! bo nade mną trzeba płakać! Mnie już jednak żadnełzy nie odkupią, ja jestem człowiek zgubiony.- Napij się, to ci ulży - rzekł mecenas.- Mnie już nic nie ulży, a wino najmniej.Ja się zresztą nie mogę upić!Towarzysze spojrzeli na niego ze zdumieniem, ponieważ jednak nie byli zdolni do żadnego wysiłku,szybko więc przestali się nawet dziwić.- Wy jesteście naiwni ludzie - mówił Bończa.- Siadam z wami, a wy nie spytaliście nawet, kto jajestem i czym przypadkiem nie uciekł z więzienia.Szczygieł, jak myślisz, czy ja nie mógłbym byćmordercą?- Z całą pewnością! - rzekł Szczygieł.- Otóż to! Popatrz na moje ręce, widzisz?- Miga mi się, ale widzę.- Czy te ręce mogą zamordować człowieka?- Owszem.to są ręce złodziejskie.Bończa chciał się rozpłakać i mówił:- Niech ci Pan Bóg zapłaci, Szczygieł, ja dawno wiedziałem, że jesteś mój przyjaciel.Jakiś gość przysiadł się przy stoliku obok stojącym i sączył samotnie jakąś butelczynę;Bończa nie zważając zaś, czy go kto słucha, czy nie, opowiadał płaczliwym głosem, ale z akcentemtakiej prawdy i z akompaniamentem gestów tak wyrazistych, że warto było słuchać! Zdawało się nawet,że szklane jego, bezbarwne oczy dziwnie się ożywiły, kiedy pochyliwszy się nad stołem i pa-trząc w przestrzeń, począł mówić.Najpierw był dość długi wstęp, przerywany czasem ponurym trylemSzczygła, potem zaś Bończa zdławił jakoś dziwnie głos i gadał:-.Ja byłem do niedawna człowiekiem uczciwym i szpada ojców moich nie splamiła się niczym złym,pióropusz ojców moich (!) powiewał na wietrze biały i dumny.O, pióropuszu, o, szpado! Ale wy nieznacie mojej familii.Szczygieł, ty nigdy nie znałeś mojej familii - o, jaka szkoda, byłbyś mi pomógł.O, jaka szkoda!.- Szkoda! - rzekł Szczygieł.- Słuchaj, ja ci wszystko opowiem.Co mam ukrywać? Stało się, więc się stało.Na moich rękach jestkrew, w oczach mam krew, na mózgu opar krwi.Długom się wahał, a to była męka.Chcieć coś uczy-nić, wiedzieć, że się to musi uczynić, i nie móc.Szczygieł, to jest straszne!- Nie próbowałem - rzekł głucho malarz.- To ciekawe - rzekł mecenas pijany na wesoło - gadaj dalej!- Może myślicie, że nie powiem? Właśnie, że powiem.Za granicę mnie chcieli wysłać, złodzieje.Familia, bogdaj ich Pan Bóg pokarał, ale nie z głupim sprawa.Aotr jeden, mojej matki i ojczyma za-usznik, naplątał wkoło mnie.Dałem mu za swoje! Przede mną ukryć się nie mogło nic, wolę miałemsłabą, ale oczy jak szpady, oczy wariata, który nie był wariatem, oczy mędrca, który widzi do środkaziemi.Szczygieł, wiesz co, bracie? Są rzeczy na ziemi i na niebie, o których się nie śniło filozofom!- Słyszałem - powtórzył Szczygieł.- Chcesz wiedzieć, com uczynił z tym łotrem?- Gadaj!- Zabiłem!.- To ciekawe! - rzekł mecenas.- Cóż on na to?- On? Nic.upadł, a ja kopnąłem trupa.- Dobrze upadł?- Bardzo dobrze.Ten umiał umierać, ale z resztą szło gorzej.Ten łotr miał córkę, którą uwiodłem.O, Boże, jak ja bardzo kochałem tę dziewczynę.Jak strasznie kochałem.jak strasznie.45 - Co się z nią stało?- Zwariowała przeze mnie - rzekł rozdzierającym głosem Bończa i zaczął płakać rzewnie; uspokoił sięjednak szybko i począł mówić gorączkowo: - Ale to nic.Cóż jest kobieta? Słowo! Jedna mniej, jednawięcej, ale tu nie o nią szło, lecz o ojczyma, o złodzieja pierwszej klasy, który był przyczyną śmiercimego ojca, który mnie ograbił; który z matką moją płodził rozpustę, który.- o łotr, łotr, po trzykroćłotr!- Zwinia! - rzekł Szczygieł.- Tyś mnie zrozumiał.Tak, to był potwór.Ale Pan Bóg dodał mi sił i stało się.- Coś mu zrobił?- Zabiłem.Ani jęknął.Uderzył rękoma powietrze i zwalił się.Chciałem w jego krwi umyć ręce,alem tego nie zrobił, bo to za grube.O, przyjacielu! Com ja się nacierpiał, com ja się nadręczył.Wresz-cie wczoraj wieczorem załatwiłem rachunki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]