[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozumiał to jedno, że ktoś chce uczynić45śmiertelną krzywdę najlepszemu człowiekowi.Ogarnął go płomień gniewu i dlatego uczyniłto, co uczynił.Trzeba schwytać złoczyńcę.Z zaciśniętymi pięściami stanął w otwartychdrzwiach, oszołomiony.Zdołał ujrzeć bystrym spojrzeniem, szybko rozgarniającym blady,rzadko tkany mrok nocy, jak jakiś ogromny ludzki kształt wypełniony czarnością zapadawłaśnie w ciemną plątaninę zarośli.Niczego więcej dostrzec nie mógł, usłyszał za to ostryświst i uderzenie tuż obok siebie. Ukryj się! krzyknął kapitan.Wtedy Piotr dojrzał w lewym obramieniu drzwi, w niewielkim od siebie oddaleniu,drgający przedmiot.Chwycił go ręką, wydarł z drewnianej ramy, cofnął się szybko izatrzasnął drzwi. Już go nie ma rzekł gorączkowo.Kapitan zapalił szybko świecę i spojrzał na Piotra. Tym rzucił we mnie dodał Piotr zdyszanym głosem i podał kapitanowi długi nóż.Zwiatło świecy rzuciło na siną stal noża złote pręgi, zamieniając go w żmiję.Kapitan wziął gow rękę z odrazą i przyglądał mu się bacznie. Fiński nóż mruknął jakby sam do siebie. Bilet wizytowy.Rzucił go z gestem wstrętu na stół i bez słowa zaczął krążyć po izbie.Rozmyślał o czymś,zapewne o tym ohydnym nożu, bo czasem przystanął i przyglądał mu się złym wzrokiem.W głowie Piotra huczało, a serce jego biło nierównym, zmąconym rytmem.Nagle kapitan zatrzymał się przed nim i tak mu się zaczął przypatrywać, jak gdyby goujrzał po raz pierwszy w życiu. Coś ty najlepszego uczynił? zapytał twardo.Piotr nie odpowiedział. Czy wiesz, że byłeś o włos od śmierci? Nie wiedziałem odrzekł chłopiec cicho. Dlaczego to uczyniłeś? Nie wiem.Pan mówił, że ktoś czyha na pana.Chciałem go schwytać. Mogłeś schwytać śmierć.On myślał, że to ja stanąłem we drzwiach.Ten nóż mierzył wemnie.Widziałeś kogo? Jakiś człowiek ukrył się w zaroślach.Stamtąd rzucił nożem.Kto to był, panie kapitanie? To był. zaczął kapitan porywczo, ale nie dokończył. Za pózno na opowiadanie,powiem ci w swoim czasie.Ty drżysz, chłopcze! Sam nie wiem, czemu?Kapitan myślał o czymś przez chwilę, potem rzekł zdławionym głosem: Postąpiłeś nierozsądnie, lecz podaj mi rękę.Dziękuję ci! Jesteś dobrym przyjacielem.Teraz chodzmy spać! A tamten nie powróci? Miał chyba jeden tylko nóż przy sobie.Nie, już nie wróci.Zaśmiał się wymuszonym śmiechem i wyciągnął ramię w stronę Piotra.Uścisnął jego rękęjak mężczyzna mężczyznie.Rankiem ujrzał Piotr kapitana pochylonego nad śladami, twardą, ciężką stopąwygniecionymi w wilgotnym piasku; stary człowiek mruczał sam do siebie i kiwał głową,jakby na znak, że wszystko rozumie.Potem wywołał Fregatę i coś jej długo opowiadałszeptem.Fregata podniosła obie ręce ku niebu, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi.Ujrzawszy schodzącego po schodkach Piotra, podbiegła ku niemu i ucałowała. Kobieto! krzyknął kapitan. Dlaczego mu zatruwasz życie od samego rana? Przecieżjest jeszcze na czczo.Piotr zaśmiał się niepewnym śmiechem i pomyślał, że dwaj dziwni ludzie mieszkają wjednym kapitańskim ciele: poważny, niemal dostojny, twardy człowiek morza, szukający ztrudem słów najczulszych, gdy o nim mówi, i przekorny, czasem śmieszny, często opryskliwy46staruszek, nazywający płacheć ziemi Zatoką stu tysięcy diabłów , a Fregatę piekielną babą.Tego dnia objawiał niezwykłe podniecenie i widać było, że za płotem żartów ukrywa coś, cogo dręczy.Mówił wiele, coraz to częściej wtrącając angielskie wykrzykniki, co zawsze czyniłw chwilach wzruszenia.Nagle przerywał, czułym wzrokiem patrzył na Piotra i uśmiechał się. Pójdziemy do portu! rzekł po chwili.Ostrym szeptem nakazał Fregacie, aby zamknęła drzwi i nie odstępowała od nich ani nachwilę, potem zaczął schodzić szybkim krokiem. Jeślibyś zobaczył mówił cicho, przystanąwszy ogromnego draba z jasnymi włosami,daj mi znać natychmiast. To ten z nocy? Być może.O nic nie pytaj, tylko uważaj.Staruszek szedł rześko, mocno stawiając nogi.Mrużąc oczy, patrzył pilnie na wszystkichprzechodniów i zaglądał za węgły domów.Piotr, niezmiernie tym wszystkim przejęty,nastroszył się jak młody jastrząb i wodził dokoła chmurnym spojrzeniem.Uważał się zagiermka tego starego rycerza i sprężony był do skoku w jego obronie.Nikt jednak na nich nienacierał i zeszli na brzeg bez najmniejszej przygody.Kapitan wynajął łódz i kazał się wiezćdokoła portu.Piotr zanurzył rękę w wodzie, pieszczotliwie miękkiej.Pierwszy raz jest na morzu; po razpierwszy słyszy, jak fala mlaszcze łagodnie i tuli się do boków niewielkiej łodzi, spokojnadziś i nakrapiana słońcem.Płynęli powoli, kapitan zaś wydawał cicho polecenia.W pewnej chwili zatrzymał wioślarza ruchem ręki. Widzisz ten okręt? zapytał Piotra szeptem. Tak, panie odrzekł Piotr równie cicho. Odczytaj napis! Imatra. Jaki port macierzysty? Helsinki. Dziękuję.Wiesz już jaki to okręt? Wiem, fiński. I nóż był też fiński mruknął kapitan. Zgadza się.Zawracaj! zawołał na wioślarza. Panie kapitanie. szepnął Piotr nieśmiało. Jeszcze chwilkę.Niech pan każeprzejechać wzdłuż portu.Widziałem port z tamtej strony, lecz stąd widać go stokroć lepiej.Kapitan uśmiechnął się niewidocznie i skinął na wioślarza, który ostrzem wiosła jaknożem rozciął wodę i zaczął płynąć powoli wzdłuż portu.Sto głosów leciało z jego wnętrzaku wodzie, ogromna praca oznajmiała się rozległym szumiącym gwarem, z którego naglewytryskał gruby strumień tępego dzwięku syreny, kiedy wielki okręt zaczynał zawracaćswoje nieporadne wielorybie cielsko, kierując dziób ku morzu. To jest ogromny port! szepnął Piotr. Duży rzekł kapitan. Zajmuje dziewięćset pięćdziesiąt hektarów; z tego wypadasześćset trzydzieści na urządzenia lądowe, a trzysta dwadzieścia na wodę.Ma dziewięćkilometrów długości.Gdyby wysiłek ludzki można mierzyć tą miarą, jest to dziewięćkilometrów największego trudu, ogromu napięcia woli.Skoro się pomyśli, że przed niewielulaty był tu piaszczysty, bezpłodny ugór i boisko wiatrów, wzruszenie musi ogarnąć każdepolskie serce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]