[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Tak, mistrzu. Cień ledwo miał siłę się odezwać. Daj mi tych dwoje, których złapałeś. Pokazał zęby, gdy zjawa przypełzła do jegowyciągniętej dłoni. Teraz zobaczymy, mój piękny nieprzyjacielu, co się da zrobićw sprawie pozbawienia cię siły w taki sposób, abyś nie trafił na mój trop.Daru przemierzała labirynt zatłoczonych zakamarków biurowych, z których składałsię wydział opieki społecznej.W jednej ręce trzymała wydruk komputerowy, a w drugiejkubek kawy, na którym spoczywał w niepewnej równowadze obwarzanek.Ominęłanadąsanego nastolatka nie spojrzawszy nawet na niego, pozdrowiła koleżankęzdawkowym mamrotem i spojrzała krzywym okiem na trzymaną w dłoni listę nazwiski liczb.To chyba niemożliwe, żeby sytuacja aż tak się pogorszyła w ciągu weekendu.A może możliwe?Skręciła do własnego, maleńkiego kąta przestrzeni biurowej, zgarnęła z krzesła stertęteczek z aktami osobowymi i zaczęła szukać miejsca, gdzie by je położyć bez większejzresztą na to nadziei.Westchnęła i położyła je na podłodze obok pozostałych, chwyciłaspadający obwarzanek, o którym tymczasem zapomniała, i rozlała kawę na spóznionesprawozdanie. Pani Sastri? Co jest?Młoda kobieta cofnęła się o krok na widok miny Daru. Pan Graham właśnie poszedł do domu, bo rozchorował się na grypę zwymiotował w windzie; twierdził, że czuł się świetnie do piątego piętra, a potemłubudu a pani Freedman i pan Wu zadzwonili, że też nie przyjdą. Podała naręcze akt,które przyniosła. Kierownik powiedział, że ma pani się tym zająć. Gdyby cofnęła sięjeszcze o krok, wyszłaby z gabinetu, więc ograniczyła się do odsunięcia.Uśmiechnęła sięnerwowo. Proszę do mnie nie strzelać, pani Sastri, ja jestem tylko pianistką.Daruwzięła papiery, mamrocząc coś pod nosem, i położyła je na biurku z przesadnątroskliwością. Czy to wszystko? warknęła. Hm, nie.Polecono mi przypomnieć, że za dwadzieścia minut ma się pani zjawićw sądzie.Ale o tym zapewne pani wiedziała dodała kobieta, wychodząc w znacznieszybszym tempie, niż przyszła.Daru osunęła się na krzesło i zasłoniła twarz dłońmi.W ciągu mniej niż trzydziestusekund potroił się przydział jej obowiązków. Tylko skończę to, co trzeba zrobić, i wezmę wolne na resztę tygodnia. Drwiłaz siebie i swej beztroskiej obietnicy złożonej zeszłego wieczora.Powinna była wiedzieć,że to nie będzie takie łatwe. Pani Sastri, policja na pierwszej linii.Podobno znalezli jakiegoś włóczęgę, którymiał na kartce w kieszeni pani nazwisko i ten numer.Nigdy nie jest tak łatwo. Sądziłem, że wrócisz wcześniej. Tak, wszystko się zmówiło, żeby mi przeszkodzić. Roland wyminął Adeptai wszedł do mieszkania Rebeki.Tom wsunął się tuż za nim.Roland oparł Cierpliwośćo ścianę, starając się opanować, choć energia niemal go rozsadzała. Po pierwsze, metroza nic nie chciało przyjechać. Nie mogąc chwili usiedzieć w jednym miejscu, zacząłkrążyć po pokoju, wymachując rękami. Sześć nie jeden, nie dwa, ale sześć pociągów pojechało w przeciwnym kierunku.Na peronie zrobił się tłok.Jakiś idiotazrzucił niedopałek papierosa na futerał mojej gitary.O mało co nie zostałem puszczonyz dymem, a potem jeszcze obsztorcowali mnie za to, że strąciłem tego cholernego peta naposadzkę.W porządku. Rozłożył ręce i zrobił głęboki oddech. To mogę wytrzymać.W końcu przyjeżdża metro, jesteśmy ściśnięci w środku jak sardynki, i nagle pomiędzystacjami gaśnie światło i zatrzymujemy się nie wiadomo gdzie.Dzieciaki podnosząwrzask, a jakaś śmierdząca, gruba baba za mną łapie mnie za tyłek.Próbuję wywinąć sięjej z rąk, depczę kogoś i nieomal wybucha bójka.Zmiejesz się? Evan odrzucił włosyi opanował się. Nie miałbym odwagi. Jego grymas nie przypominał uśmiechu.Roland popatrzył wściekle, przeszedł jeszcze dwa razy przez pokój i wymierzyłkopniaka kotu.Jego cios chybił celu z dużym zapasem, lecz Tom zaprychał i skoczył podkanapę.Roland poczuł irracjonalną poprawę humoru. Kot nie był winien twoich kłopotów zauważył łagodnie Evan. Skąd ty możesz wiedzieć warknął Roland. Czekał na mnie za rogiem. Wysłałem go, żeby czekał na ciebie. Och. Wydaje mi się, że jesteś mu winien przeprosiny. Jeszcze czego. Roland zatrzymał się i posłał mu niechętne spojrzenie. Nie będęprzepraszał kota.Evan tylko spojrzał na niego.Roland spuścił oczy. No, dobra mruknął i odwrócił głowę mniej więcej w kierunku Toma.Przepraszam, że cię kopnąłem.Usadowiony bezpiecznie pod kanapą kot parsknął.Tylko obecność Evana powstrzymała Rolanda od odpowiedzenia mu równieżparsknięciem.Wyprostował palce zwinięte w pięści i dokonał świadomego wysiłku, bysię uspokoić.Miał rzeczywiście trudny poranek.To mu jeszcze nie daje prawa dozatruwania dnia wszystkim innym.Czuł na sobie ciężar uważnego spojrzenia Evana.Pozwolił, aby go przeniknęło i ukoiło nadszarpnięte nerwy. Chyba pośmieję się z tego pózniej westchnął.Evan wyszczerzył zęby w uśmiechu. Powiedziałem pózniej. Uśmiech nie znikł i Roland stwierdził, że reaguje tymsamym.Nic nie mógł na to poradzić; nagromadzone w ciągu poranka drobne przykrościnie mogły się oprzeć sile Evantarina, Adepta Zwiatłości.Po zastanowieniu doszedł downiosku, że mają cholernie dużo szczęścia, że tak jest, biorąc pod uwagę, co miało ichczekać w przyszłości.W ciszy, jaka rozciągała się pomiędzy nimi, Evan popatrzył na niego z zadumą.Roland poczuł, że się oblewa rumieńcem, niespodziewanie bardzo silnie uświadomiłsobie, że Evan ubrany jest jedynie w dżinsy.Złota, gładka skóra na klatce piersioweji brzuchu Adepta opinała muskuły bez grama tłuszczu.Dłoń Rolanda powoli wyciągnęłasię w jej stronę.Och, nie! Tylko jeszcze nie to.Nie dzisiejszego ranka.Przywołując resztkiwcześniejszego rozdrażnienia, Roland wysiłkiem woli opuścił rękę, zwilżył wargi i spytałkrótko: Jadłeś już śniadanie?W czasie, jaki Evanowi zajęła odpowiedz, Roland zdał sobie sprawę, że gdyby Adeptnalegał, nie potrafiłby się oprzeć i załamałaby się jego orientacja seksualna.Nie byłpewien swych odczuć, gdy Evan odwrócił się do stołu i z dumą wskazał na toster. Zrobiłem grzanki.Zabrzmiało to tak podobnie do słów Rebeki, że Roland pozwolił sobie na odprężenie. Dobra, włóż coś na siebie i napijemy się kawy przed wyjściem. To miło. Evan skinął głową i wszedł do wnęki sypialnej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]