[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale na cmentarzu czekała mnie jeszcze jedna niespodzianka.Przy bramie stał mężczyzna, który patrzył w moją stronę.A raczej nie tyle patrzył w moim kierunku,ile spoglądał wprost na mnie.Pomimo że rozpadało się na dobre i wzmógł się wiatr, w jednej chwilipoczułem, że robi mi się gorąco.O pomyłce nie mogło być mowy.Jak to szło? Tragedia goni tragedię.Nieszczęście gna za nieszczęściem.Może jednak ci, którzymówią o prawie serii, mają rację? W tym momencie byłem gotów uwierzyć we wszystko.Zatrzymałem się, żeby przyjrzeć się starszemu człowiekowi.Wspierał się dłonią o bramę cmentarza,jakby brakowało mu sił albo jakby chciał tym gestem zagrodzić mi drogę.Czułem, jak tężeją mi mięśnie, a twarz upodabnia się do maski pośmiertnej.Ktoś uciekający przeddeszczem potrącił mnie, ale nie zwróciłem na to uwagi.W oddali zaszumiał meleks przewożącyzapewne kolejną trumnę.Zaraz wystawię cię w walkach psów, takiego szczękościsku dostałeś, powiedziałem kiedyś dopodejrzanego.Mógłbym powiedzieć teraz to samo do siebie.Zrobiłem dwa kroki naprzód.Spojrzałem tamtemu w oczy, które były lustrzanym odbiciem moichpiwnych.Znajdował się na wyciągnięcie ręki, ale nie zamierzałem mu jej podać.Napięcie mięśninagle ustąpiło.- Cześć, Rudolf.- Usłyszałem lekko nosowy głos.- Chyba czas, byśmy wreszcie porozmawiali.Nakomendzie powiedzieli mi, że tu cię znajdę.Nie wytrzymałem.- Przyszedłeś tu, bo uznałeś, że podczas pogrzebu nic ci nie grozi? %7łe na cmentarzu nie rzucę się naciebie? Zwit żywych trupów, co? A może powrót taty?Józef Heinz, mój ojciec, którego ostatni raz widziałem czterdzieści lat temu, zamrugałnerwowo i pokręcił głową, jakby chciał zaprzeczyć.- Co cię napadło? Mieliśmy przecież spotkać się na Wybrzeżu, na koncercie Krzyśka.- Ale nie dojechałeś.Zawiodłeś jak zwykle, chciałem dodać, ale się powstrzymałem.- Zatrzymały mnie wtedy ważne sprawy.- A wcześniej ważne powody sprawiły, że zostawiłeś rodzinę.- Podszedłem do samochodu iotworzyłem drzwi.- Zaczekaj! - Złapał mnie za rękę.- Daj mi pół godziny.Chciałem cię poprosić o pomoc w pewnejsprawie.- Zwróć się do wróżki.- Wyrwałem mu się.- Jest tu taka w Katowicach, która wróży w sprawachbiznesowych i osobistych.Powiedz, że nazywasz się Heinz, a będziesz miał zniżkę.Ruszyłem z piskiem opon.Zbliżałem się do Osiedla Tysiąclecia i wciąż nie mogłem ochłonąć.Wielerazy zastanawiałem się, jak będzie wyglądać nasze spotkanie po tylu latach.Kreśliłem w głowie rozmaite scenariusze, a ten dzisiejszy był jednym z nich.A jednak niewytrzymałem.Puściły mi nerwy.Nie byłem przygotowany na tę konfrontację.W innej sytuacjizachowałbym się lepiej.A tak niewiele brakowało, bym się na ojca rzucił.Gazety miałyby o czympisać.Rodzinne porachunki na cmentarzu.Policjant pobił byłą gwiazdę futbolu.W ostatniej chwili zauważyłem, że samochód przede mną hamuje.Nadepnąłem pedał i czekałem nacud.Czułem, jak zarzuca mnie w lewo, a potem w prawo.Zatrzymałem się kilkadziesiąt centymetrówza toyotą.Gdy kierowca przede mną ruszył, zobaczyłem na bagażniku nalepkę z napisem: Dzikikraj.Nabrałem powietrza w płuca i skręciłem w lewo w kierunku Tauzena.Wiedziałem, że ten dzień mamz głowy.Zadzwoniłem do firmy i powiedziałem, żeby dziś na mnie nie liczyli.Pierwsza płyta Led Zeppelin nie przyniosła ukojenia.Jimmy Page, mój ukochany gitarzysta, jestmniej więcej w wieku mojego ojca, przemknęło mi przez głowę.Zacząłem czytać Wskrzeszenieumarłych, kryminał austriackiego pisarza Wolfa Haasa.Nie mogłem się skupić i cisnąłem książkę wkąt.Wskrzeszenie umarłych.No właśnie.Wszystkie myśli krążyły wokół spotkania z JózefemHeinzem.Emocje powoli opadały.Zacząłem się zastanawiać, dlaczego tak nagle się pojawił.Wspomniał, że ma do mnie jakąś sprawę.Ciekawe, o co mogło chodzić.Może młody coś wie? Ostatecznie to on nawiązał kontakt z dziadkiem.Wybrałem numer telefonu syna i jak zwykle zderzyłem się ze szczebioczącym głosem dziewczynynagranym na sekretarkę.Czteropak perły nie pomógł mi zasnąć.Wyszperałem w szufladzie środki nasenne.Bezsenność sprawiła, że moje ciało przemieniło się w chodzące laboratorium chemiczne.Połączenie alkoholu ze stilnoksem niemal mnie kiedyś zabiło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]