[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Umaczałem jeden palec w wodzie wtalerzyku, a drugi palec w sadzy pod talerzykiem.Cieszę się, że wreszcie spędziłem chmury smutku z twegooblicza!Don Carlo niewiele zrozumiał z całej tej konwersacji.Ogarnęła go wściekłość na Malibrana, którywyraznie śmiał mu się w nos.- Mam nakaz aresztowania cię, senor Malibran - rzekł ostrym głosem.- Za pobicie don SebastianaHiora!.- Dobrze - rzekł Malibran wstając.- Ale uprzedzam cię, senor, że postępujesz zbyt pochopnie zosobą markiza Mondevi de Malibrana, syna gubernatora Majorki!.Don Carlo zmieszał się nieco, a Malibran ciągnął dalej:- Obiłem don Sebastiana, stając w obronie donny Marquity Rodriguez, którą ów don Sebastianzamierzał porwać.Uratowałem ją niemal w ostatniej chwili, gdy łotr już przerzucił ją przez siodło.Zaaresztuj mnie, a ja natomiast złożę na ręce królowej skargę na ciebie o sprzyjanie porywaczom kobiet!.Don Carlo zawahał się.Osoba syna gubernatora Majorki to przecież nie byle kto.Należało sięzastanowić.- Przeprowadzę śledztwo - mruknął.- Powiadasz więc, iż Marquita Rodriguez.- Była mimowolnym świadkiem tej sceny! - rzekł Malibran.- Dobrze!Odwrócił się i wyszedł wściekły.W ślad za nim poleciał śmiech trzech przyjaciół.Ledwie wyszedł z hacjendy i zbliżył się do swego oddziału, gdy nagle jego ludzie wybuchnęlirównie gwałtownym.śmiechem.Don Carlo zatrzymał się, zgrzytając zębami i zaciskając pięści.Czy oni wszyscy poszaleli?pomyślał.Co ma znaczyć ten obłąkany śmiech?- P.pułkow.niku - wyjąkał podoficer,.stłumiwszy atak wesołości.- Cała.twarz.umalowana.w niez.niezwykły.sposo.sadzami.Don Carlo zdrętwiał.- Zefirio Corti! - wyrzucił z siebie ochrypłym z wściekłości głosem.- Ha, łotrze, czekaj, ja ci sięjuż odwdzięczę!.Człowiek z płachtą- Malibran.jest zakochany - szepnął tajemniczo Porfirio do ucha Zefiria.- Nie mam najmniejszejwątpliwości, co do stanu jego serca.- Kogo mógłby kochać? - głowił się Zefirio. Czyżby kuzynkę Mercedes?- Nie! - zaprzeczył Porfirio.- Malibran zakochał się w Marquicie Rodriguez.- W córce młynarza?.Ha, wobec tego nie dziwię się wcale, że chodzi jak struty.Marquita jestpiękna, lecz nieczuła na męskie wdzięki.- Biedak chudnie!.- O, to gorzej!.A Marquita znajduje się w niebezpieczeństwie, gdyż don Sebastiano niezrezygnuje tak łatwo z pięknej dziewczyny!.O tej samej porze Marquita miała rozmowę z don Carlem Cevenną.Opowiedziała pułkownikowiżandarmerii całe zdarzenie z don Sebastianem oraz Malibranem.Don Carlo wysłuchał uważnie opowiadania, nie odzywając się ani słowem, choć serce jego wrzałowściekłością.Słuszność postępku Malibrana była oczywista, a na niego, don Carla, spadłaby całaodpowiedzialność, gdyby go aresztował.Toteż szybko pożegnał się i opuścił dom Rodrigueza.Marquita stanęła przy oknie i w zadumie oparła się o framugę.W myślach odtworzyła jeszcze razcałą scenę z don Sebastianem i wesoły uśmiech znów ukazał się na jej ustach.Ten tłuścioch jest dzielniejszyniż na to wygląda, pomyślała.I nie tylko dzielny, lecz również dowcipny i niezwykle sympatyczny.I przyłapała się na tym, iż zbyt wiele zajmuje się osobą Malibrana.Wieczór zapadł.Dziewczyna udała się do jadalni, spożyła z ojcem kolację, po czym zapaliła świece w lichtarzu ipowróciła do swego pokoju.Pokój ten, jak wszystkie prawie pokoje w starych domach hiszpańskich w stylu mauretańskim, byłwysoki i otoczony pod sufitem drewnianą galeryjką na kolumienkach.Zwiatło świec nie docierało do wszystkich zakątków.Oświetlało tylko środek pokoju oraz pięknątwarz zadumanej Marquity, W pewnej chwili płomień zadrgał poruszony pędem powietrza, jak gdyby ktośotwierał drzwi.Dziewczyna nie zwróciła na to uwagi.Nie usłyszała szelestu poza sobą oraz nie dostrzegłapostaci mężczyzny, który skradał się ku niej na czubkach palców, trzymając w rękach jakiś materiał.Powstrzymując oddech, niebawem znalazł się tuż za plecami Marquity.Uniósł płachtę nad jej głową.W tejsamej sekundzie u góry na galeryjce rozległ się drwiący głos:- Zmiało, senor! Zmiało i odważnie.Zarzućże wreszcie tę materię na głowę senority, by nie mogłakrzyczeć ani wzywać pomocy!.Nocny napastnik znieruchomiał.Głos z galeryjki należał do Zorry, który siedział spokojnie na poręczy i z uśmiechem patrzył na dół,jakby oglądał niezwykle ciekawą sztukę w teatrze.- Ciekaw jestem, senor - mówił dalej Zorro, bawiąc się biczem.- Ciekaw jestem, czy twoje zmysłysą w porządku.Wymachujesz czerwoną płachtą, choć masz przed sobą piękną senoritę, a nie żadnego byka zkorridy!Głos ten, acz miękki i pieszczotliwy, podziałał na skradającego się mężczyznę jak grom z jasnegonieba.Zdrętwiał, a czerwona płachta falowała w jego drżących rękach.Marquita odwróciła się raptownie na dzwięk głosu Zorry.Oczom jej ukazała się dziwna scena.Ujrzała nieznajomego mężczyznę, który stał tuż za nią z czerwoną chustą w rękach.Człowiek tendygotał i był śmiertelnie blady.Unosząc wzrok do góry, Marquita ujrzała siedzącego na barierce Zorrę, który uśmiechał sięmówiąc:- A więc do dzieła, senor.Nie przeszkadzaj sobie, proszę cię.Skoro trzymasz w rękach płachtętorreadora, pokażże wdzięcznej publiczności, w jaki sposób odbywa się walka byków w buduarze pięknejsenority!.'Drwiący ton Zorry przywrócił intruzowi przytomność umysłu.Rzucił materiał, skoczył jednymsusem do okna i przełożył nogę na zewnątrz.W tej sekundzie rozległ się głuchy trzask bicza.Długi rzemieńjak wąż oplótł się wokoło jego szyi i pociągnął gwałtownie do tyłu.Człowiek wywrócił się, ale w następnejchwili zerwał się na nogi i znów rzucił się do okna.Bicz świsnął po raz drugi.Koniec' rzemienia owinął siępowtórnie dokoła jego szyi i znów wywrócił go na posadzkę.- Do trzech razy sztuka - rzekł Zorro.- Możesz więc spróbować szczęścia po raz trzeci, senor.Nocny intruz jęknął i dzwignął się z podłogi.Na jego szyi widniały dwie grube, czerwone pręgi.Był to uparty człowiek, któremu widocznie nie wystarczała nauczka.Błyskawicznym ruchemsięgnął do kieszeni i wydobył pistolet
[ Pobierz całość w formacie PDF ]