[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jaki Å‚askawy", pomyÅ›laÅ‚a Cindy.Nie mogÅ‚a powstrzymać siÄ™ od iro-nii, nawet w myÅ›lach. Bo jeÅ›li zaczniesz brać szmal, kiedy to wreszcie zrozumiesz.jużnie powiesz, że jestem zupeÅ‚nym skurwysynem.Kapujesz, co do ciebiemówiÄ™?RozumiaÅ‚a, co mówiÅ‚.Zwietnie to rozumiaÅ‚a.SprzÄ…ta po nim gówno, aon jej wybacza.Tylko jak, u diabÅ‚a, mogÅ‚a to spieprzyć? Ostatnie, co pa-RLTmiÄ™taÅ‚a, to jak skapitulowaÅ‚a przed tym dupkiem.Co ma zrobić, żeby tenkutas jej wybaczyÅ‚? ObciÄ…gnąć mu w magazynku? Tak, wydaje ci siÄ™, że zrobisz ze mnie waÅ‚a.MyÅ›lÄ™, że naprawdÄ™chcesz mnie wydymać.Tylko że to gÅ‚upie, bierzesz mnie za prostaka.Ni-by tego nie widzÄ™, że chcesz mnie zwabić w puÅ‚apkÄ™, podlizujÄ…c mi siÄ™,gdy w istocie próbujesz mnie namierzyć.To paskudne, Cindy.Nie doce-niaÅ‚aÅ› mnie, naprawdÄ™.A teraz przyjdzie ci za to zapÅ‚acić.PÅ‚acisz caÅ‚yczas.MówiÄ™ ci to, żebyÅ› wreszcie zrozumiaÅ‚a.Ale Cindy ani rusz nie chciaÅ‚a tego zrozumieć.Czy powinna udawać,że chce siÄ™ z nim pieprzyć?SpojrzaÅ‚ na niÄ…. PowinnaÅ› sobie odpuÅ›cić, karty sÄ… rozdane.A ty nie, musisz wciążłazić i wtykać nos, gdzie nie trzeba. O czym on, do diabÅ‚a, mówi?" Nie intrygowaÅ‚a przeciw niemu.NierobiÅ‚a niczego, co by mogÅ‚o być tak bÅ‚Ä™dnie odczytane. Czego ty próbowaÅ‚aÅ› dowieść, wchodzÄ…c tam, co? WchodzÄ…c gdzie?" PróbowaÅ‚aÅ› przechytrzyć swego tatkÄ™ tak jak mnie? Przechytrzyć", pomyÅ›laÅ‚a.No, no. PrzechwalaÅ‚aÅ› siÄ™, że możesz rozwikÅ‚ać sprawy, których twój ojciecnie potrafiÅ‚ ugryzć.To tak siÄ™ odnosisz do autorytetu? Wiesz co, Decker?Twój ojciec nie raz powinien ci przylać, i to ostro.Wtedy nie miaÅ‚abyÅ›takich kÅ‚opotów, dobrze wiedziaÅ‚abyÅ›, gdzie twoje miejsce, zamiast byćtaka wÅ›cibska! PróbowaÅ‚em ciÄ™ ostrzec.PrzylepiÅ‚em tÄ™ kartkÄ™.PogoniÅ‚emciÄ™ troszkÄ™.DawaÅ‚em ci znaki, maÅ‚e i duże.Wszystko na nic.No to terazmasz, zobacz, gdzie jesteÅ›!WymamrotaÅ‚a coÅ›. Nie rozumiem ani sÅ‚owa z tego, co mówisz powiedziaÅ‚. Może gdybyÅ› mi wyjÄ…Å‚ ten knebel, to byÅ› zrozumiaÅ‚!"ChwilÄ™ pózniej speÅ‚niÅ‚ jej życzenie.Szybkim, szorstkim ruchem zdarÅ‚knebel, który oparÅ‚ siÄ™ jej na szyi jak chusta.SzarpniÄ™cie byÅ‚o tak gwaÅ‚-towne, że mógÅ‚ jej nawet wybić parÄ™ dolnych zÄ™bów. NaprawdÄ™, nie wiem, o czym mówisz.420RLTNie byÅ‚a pewna, czy zrozumiaÅ‚ jej sÅ‚owa.CaÅ‚e usta i wargi miaÅ‚aopuchniÄ™te i obrzmiaÅ‚e.Nawet by siÄ™ zdziwiÅ‚a, gdyby jÄ… zrozumiaÅ‚.Do-szÅ‚a jednak do wniosku, że usÅ‚yszaÅ‚, bo siÄ™ rozeÅ›miaÅ‚.To byÅ‚ prawdziwy,gÅ‚Ä™boki rechot czarownika, o ile sÄ… jeszcze czarownicy.Może i sÄ…, bo po-czuÅ‚a siÄ™ cholernie blisko wellsowskiej wizji piekÅ‚a. Na twoim poziomie i przy takiej elokwencji myÅ›laÅ‚em, że pójdzie cilepiej! powiedziaÅ‚. Nie mogÄ™, bo nie wiem co. UrwaÅ‚a.JeÅ›li rozmowa bÄ™dzie takdalej przebiegać, niebawem stoczy siÄ™ w Å‚atwe do przewidzienia koleiny.Ona powie to, on tamto. Użyj swej inteligencji!"BÅ‚ysnęły jej w gÅ‚owie kursy psychologii, zwÅ‚aszcza teoria MiltonaEricksona o sztuce zaskoczenia. DziÄ™kujÄ™ za wyjÄ™cie mi knebla.NaprawdÄ™ to doceniam. Milcze-nie. Co to byÅ‚o? ciÄ…gnęła, rozpaczliwie walczÄ…c ze skutkami nasÄ…-czonego jakimÅ› Å›rodkiem nasennym knebla. CoÅ› w rodzaju chloro-formu? Gdzie ty coÅ› takiego dostaÅ‚eÅ›? W szpitalach już siÄ™ tego nie uży-wa.Chyba musiaÅ‚eÅ› dÅ‚ugo i pracowicie tego szukać.No, ale widzÄ™, żecaÅ‚kiem zaradny z ciebie facet. SkÄ…d możesz wiedzieć? ZmyÅ›lna ze mnie para majtek, pamiÄ™tasz? Znów ani sÅ‚owa.SpróbowaÅ‚a z innej beczki. Czy mogÄ™ coÅ› powiedzieć, żebyÅ› siÄ™ nieobraziÅ‚? Chyba nie. Może spróbujÄ™? Może siÄ™ zamkniesz? Możesz mi znowu zaÅ‚ożyć ten knebel.Ale przecież oboje zdajemysobie sprawÄ™, że teraz i tak wszystko zależy od ciebie. Nic na to nieodpowiedziaÅ‚.UznaÅ‚a jego milczenie za znak, że może mówić dalej.Uważasz, że próbujÄ™ ciÄ™ przycisnąć.Niby jak? Nie wciskaj mi takich bajerów! RzuciÅ‚ to tak mocno, że aż pod-skoczyÅ‚a.DyszaÅ‚ teraz gÅ‚oÅ›niej niż ona. Nie wpierdalaj mi tychRLTkÅ‚amstw.Bo nie jesteÅ› w takiej sytuacji, żebyÅ› mogÅ‚a mi to wpieprzać,Decker! Oboje cholernie dobrze wiemy, dlaczego pojechaÅ‚aÅ› do Belfleur!OtwarÅ‚a usta, znów je zamknęła, szczÄ™ki zacisnęły siÄ™ aż do bólu.Za-częło jej wirować w gÅ‚owie.Belfleur, Belfleur.o co mu chodzi z tymBelfleur?Walnęło jÄ…, jakby dostaÅ‚a w twarz.Bederman tak bardzo pochÅ‚aniaÅ‚ jej uwagÄ™, tak bardzo byÅ‚a pewna jegowiny, że nie zadaÅ‚a sobie nawet trudu, by sprawdzić resztÄ™ listy! Znala-zÅ‚aby tam nie tylko jego nazwisko, ale z pewnoÅ›ciÄ… wielu innych.Ktowie, ilu jeszcze policjantów byÅ‚o na tej liÅ›cie? Nie byÅ‚a wielkÄ… zwolen-niczkÄ… teorii spiskowych, ale mogÅ‚a teraz myÅ›leć tylko o tym.Oni wszy-scy! Nie dorwali jej dlatego, że sÄ…dzili, iż coÅ› wie.Owszem, coÅ› wiedzia-Å‚a.WiedziaÅ‚a, że odnieÅ›li jakÄ…Å› korzyść ze Å›mierci Craytona.z porwaniaBartoholomew.i porwania wozu Mills.CoÅ› tam wiedziaÅ‚a, chociaż niewszystko.Na pewno nie tyle, by mieli jÄ… zabić.Ale on tego nie wiedziaÅ‚.MyÅ›laÅ‚, że doszÅ‚a do wszystkiego.PrzeceniaÅ‚ jej zdolnoÅ›ci, ona zaÅ› niedoceniaÅ‚a jego.Decker nie czekaÅ‚, aż Oliver zgasi silnik.WyskoczyÅ‚, gdy tylko ScottzatrzymaÅ‚ siÄ™ za wozem Cindy.Niech Bóg bÅ‚ogosÅ‚awi tÄ™ Hayley Marx i jej lokalizator.Lub raczej,niech jÄ… Bóg bÅ‚ogosÅ‚awi za to, co byÅ‚o teraz, bo Decker wciąż jeszcze niebyÅ‚ jej pewny.SkoczyÅ‚ do drzwi saturna od strony kierowcy; byÅ‚y zatrza-Å›niÄ™te.Od strony pasażera drzwi byÅ‚y zamkniÄ™te, alé nie zaryglowane.Serce mu waliÅ‚o, gdy je otworzyÅ‚ i zajrzaÅ‚ do Å›rodka.Nie byÅ‚o jej tam.OtworzyÅ‚ kufer.Ale i tam jej nie byÅ‚o.OdczuwaÅ‚ zarazem szczęście i paniczny lÄ™k.Nie znalazÅ‚ ciaÅ‚a: DziÄ™kiCi, dziÄ™ki Ci, Boże", ale żywej też nie znalazÅ‚.Ta niepewność popychaÅ‚ago do gorÄ…czkowych dziaÅ‚aÅ„.PrzetrzÄ…snÄ…Å‚ jej torbÄ™, znalazÅ‚ portfel i broÅ„.W portfelu byÅ‚y pieniÄ…dze.ZnalazÅ‚ kredkÄ™ do ust, ołówki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]