[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak, ale była w pokoju dziecinnym z Calvinem i Carterem - odparła Lucilla - więc w tej chwili nadal jeszcze zbiega po schodach.Breckenridge utkwił spojrzenie w wysokim brunecieo chabrowych oczach, kroczącym po żwirze podjazdu.Dzięki Bogu, oni dwaj się znali.Sytuacja była już i takdostatecznie niezręczna.Richard prędko omiótł wzrokiem Heather, nim poderwał ją z ziemi w mocnym uścisku.- Zamartwialiśmy się wszyscy o ciebie, głuptasie.Byłjuż najwyższy czas, żebyś gdzieś się pokazała.- Wierz mi - powiedziała Heather, odwzajemniającuścisk - przybyliśmy najszybciej, jak się dało.Richard odsunął kuzynkę od siebie na długość ramion, po czym, wyraźnie uspokojony, że nic jej nie dolega, puścił ją i popatrzył na Breckenridge'a, mrużąc oczy.Po krótkim wahaniu lekko skinął głową i wyciągnął rękęna powitanie.- Witaj, Breckenridge.- Witaj, Richardzie.- Breckenridge uścisnął dłoń gospodarza.- Zakładam, że słyszałeś.- Heather! Najwyższy czas! - Słowa te wykrzykniętoz ulgą, daleką wszakże od przesady.Spojrzawszy ku domowi, Breckenridge zobaczył sunącą ku nim płynnie, olśniewająco piękną damę.Kiedy szła, spódnice i szal falowały za nią na łagodnym wietrze.Lśniące, złotomiedziane włosy zebrała na czubku głowyw węzeł, z którego wymykały się luźne kosmyki i wiły sięwokół twarzy o delikatnych rysach, lecz zaskakująco stanowczym podbródku.Wzrostu odrobinę powyżej przeciętnej, szczupła, miała jednak zaokrąglone kształty.Breckenridge spotkał ją wcześniej tylko raz, na ślubieCaro.Teraz, podobnie jak wtedy, emanowała aurą spokoju i pewności siebie.Catriona ciepło przytuliła Heather i ucałowała w policzek.Rozpromieniona Heather odpowiedziała tym samym.- Musieliśmy przyjść tutaj - wyjaśniła.- Wiedziałam,że nie będziesz miała nic przeciw.- Przeciw? Oczywiście, że nie! Cieszymy się, że dotarłaś cała i zdrowa.- Oczy Catriony, intensywnie zieloneze złotymi cętkami, zwróciły się na Breckenridge'a.Przez chwilę patrzyła na niego, jak chyba jeszcze nikt dotąd, na tyle przenikliwie, by zaczął się zastanawiać, czego też, u diabła, się doszukała.Później rozpromieniła się w uśmiechu i wyciągnęła rękę.- Breckenridge.Jeśli Richard jeszcze tego nie mówił, jesteśmy ci wdzięczni za uratowanie Heather i bezpieczne przyprowadzenie jejtutaj.W głosie Catriony pobrzmiewała niejaka satysfakcja.Ignorując ów szczegół, Breckenridge ujął delikatne palce gospodyni i schylił się nad nimi w ukłonie, po raz pierwszy od wielu dni stając się znów sobą.- Catriono.Jestem zaszczycony, jakkolwiek żałuję, żenie spotykamy się w przyjemniejszych okolicznościach.Jej usta zadrgały w uśmiechu.- Wyobrażam sobie.Jednakże - odwróciła się, ruchem ramion bez wysiłku zaganiając ku domowi swe potomstwo, męża oraz Heather i Breckenridge'a - skoro już dotarliście, wejdźmy do środka, zanim całkiem sięściemni i nas przewieje.Podczas gdy roztańczone dzieci zasypywały Heatherpytaniami, Breckenridge zrównał się z Richardemna końcu niewielkiego pochodu.- Musieliśmy iść pieszo z Gretny - powiedział.- Między innymi dlatego dotarcie tutaj zajęło nam aż tyle czasu.Richard przelotnie, twardo spojrzał mu w oczy.- Z chęcią wysłucham całej historii.Weszli za pozostałymi do środka, tam zaś czekało ichpowitanie, jakiego Breckenridge nigdy wcześniej nie do-świadczył.Zewsząd schodzili się ludzie.Gospodyni, pani Broom, bardzo macierzyńska, troskliwa i ciepła, przywitała się z Heather, a następnie poklepała Breckenridge'a po policzku, dziękując mu za rycerskość.Znacznie od niej starszy mężczyzna, zasuszony i zniszczony życiem, kuśtykający o lasce, polecił młodemu lokajowi zamknąć drzwi, po czym rozpromienił się, kiedy Heather spostrzegła go i z uśmiechem uścisnęła jego sękatą dłoń.- Panie McArdle, jak miło znów pana widzieć.Dobrze się pan miewa?- Najlepiej, jak można, panienko.Jakże uprzejmie, żepanienka pyta.Wir powitań nie ustawał, do holu ciepłymi, przyjaznymi falami ciągle napływali ludzie, stopniowo spychając ich grupkę dalej.Richard przystanął, żeby porozmawiaćz ponurym, cokolwiek odstręczającym mężczyzną nazwiskiem Henderson na temat wysłania wiadomości do rodziny na południu.Catriona wydawała McArdle'owi i pani Broom polecenia w kwestii pokoi.Pośród narastającej kakofonii kucharka, jowialna, krągła kobieta, żywe świadectwo swego fachu, zapewniła Breckenridge'a, żeprzygotuje na obiad, co tylko on i Heather sobie zażyczą,oraz zasugerowała, że tymczasem mogą dostać słodkiebułeczki.Ucieszył się, kiedy Catriona, usłyszawszy mimochodem tę propozycję, wyraziła zgodę.Wysoka, majestatyczna kobieta o ciemnych, przetykanych siwizną włosach zeszła po krętych schodach, prowadząc dwóch czarnowłosych chłopaczków.Kiedy tylko ich pulchne stopki dotknęły podłogi, malcy popędziliprosto do Heather, która podniosła i wycałowała każdego z osobna.Później pomknęli dalej, w przelocie czepiając się matczynej spódnicy, by zaraz dopaść starszego rodzeństwa i głośno domagać się prawa do udziału w zabawie, na czymkolwiek ona polegała.Uświadomiwszy sobie raptem, że starsza kobieta, która przyprowadziła te dwa czarnowłose demony, przystanęła na ostatnim stopniu schodów i utkwiła w nim nieruchome spojrzenie, Breckenridge odwrócił się i popatrzyłjej w oczy.Podobnie jak Catriona, przyglądała mu się przezchwilę, a potem się uśmiechnęła - również z nutką satysfakcji.- To Algaria - poinformował go Richard, pojawiającsię znów u jego boku.- Też jest czarownicą?Richard przytaknął.- Była mentorką Catriony.Teraz dogląda dzieci i kiedy sądzi, że Catriona nie patrzy, naucza Lucilię.- Ona jest.? - Breckenridge przeniósł spojrzeniena miedzianowłosą dziewczynkę.- Kolejną panią Doliny, jak się zdaje.Tak to działa.- Ze źle skrywaną dumą Richard zmierzył wzrokiem potomstwo otaczające jego żonę luźną gromadką.- Według Algarii urodziły nam się bliźnięta, żeby Catriona miała córkę, która kiedyś ją zastąpi, a ja syna, którego wyszkolę na kolejnego obrońcę pani, jako że najwyraźniej pełnię tę właśnie rolę.Zwróć uwagę, że tak Lucilla, jak i Marcus są na wskroś Cynsterami, nie wiem zatem, jak ona zniesie brata jako swego obrońcę.Te słowa przypomniały Breckenridge'owi o niezależności kobiet z rodu Cynsterów.Zerknął na Richarda.- Zanim wyślesz tę wiadomość, powinienem opowiedzieć ci, co się zdarzyło.- W istocie.- Uporawszy się ze sprawami organizacyjnymi, Catriona odwróciła się akurat w porę, by usłyszeć te słowa.- Przejdźmy jednak.- Spojrzała na męża.- Chyba do biblioteki?Richard potaknął.Catriona odesłała dzieci z Algariąna górę, na osłodę banicji obiecując im słodkie bułeczkize śmietaną i dżemem.Później oni czworo udali siędo wygodnego pokoju na bocznej ścianie dworu.Damy zajęły sofę naprzeciw kominka, w którym wesoło trzaskał ogień.Breckenridge zagłębił się w wielkim fotelu, ustawionym pod skosem do paleniska, i omiótł wzrokiem pomieszczenie o wyraźnie męskim wystroju.Biblioteka przypuszczalnie stanowiła królestwo Richarda.Kiedy Richard zajął drugi fotel, pojawiła się pokojówka z obiecaną przekąską na dużej tacy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]