[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- We wsi nie ma cmentarza dla cudzoziemców.Nie trafił tu nawet Marco Polo.Trzeba będziewykopać grób obok rzeki.Pokażą nam miejsce.Czuje się pan na siłach?- Mogę kopać.Prowincja Pattani, wezbrana po deszczu, płynęła do morza.Carvalho żałował, że w okolicy nie mamostu z poręczą, z którego można by było zobaczyć alef wody tak gęstej i żywej, jak gdyby rozpuściłasię w niej cala czekolada świata.Jest przynajmniej samochód, pomyślał, patrząc z ukosa na auto,grzęznące w błocie przy ścieżce.Wciąż drżały mu ręce po tym, jak zmagał się z ziemią, by zwrócić jejciało Olgi Schiller.Wrzucił pierwszą grudę ziemi, która przykryła twarz i oczy kobiety, i w tej samejchwili przeniknął go paniczny strach, czego nie zauważył nikt z obecnych, nawet pedantycznyFrancuz, przerzucający ziemię ze słabością intelektualisty i racjonalistyczną dyscypliną.Tubylcypomogli przy kopaniu dołu, a teraz obserwowali z ciekawością grzebanie zwłok.Kiedy było powszystkim, detektyw rzucił łopatę, urnył w rzece dłonie, ramiona i tors, woda zabrała ziemię, któraprzywarła do jego skóry, zajęła się nią z całą naturalnością, podobnie jak ziemia zaopiekowała sięOlgą Schiller.Co teraz robić? Droga Teresy przecinała się z drogą martwej Niemki i wszystko wskazywało na to,że Teresa i Archit próbowali przekroczyć granicę z Malezją, unikając dobrze znanych szlaków.Wieśznajdowała się w prowincji Pattani lub na jej obrzeżach i świadomość tego, żc region może byćkontrolowany przez islamską partyzantkę, zbijała Carvalha z tropu, niszczyła logikę czterech stronświata.Jechać wzdłuż rzeki do Pattani i wrócić do Bangkoku, a potem na Ramblas, albo przekroczyćgranicę i pojechać tropem pary zbiegów.Zniszczona, przetarta na zgięciach mapa obracała się wrękach detektywa.Jakiś cień przesłonił Carvalha.Detektyw podniósł oczy.Pelletier też umyl się wrzece i odzyskał wygląd schludnego Europejczyka, choć bez ubrania odpowiedniego do miejsca iczasu.Dżinsy były sztywne od brudu, koszula jankeskiego marines posłużyła za ręcznik, a wpociągłej, lisiej twarzy rudzielca wciąż tkwiły kolce starej, choć nierównej brody.Może schludneuczesanie przywracało Francuzowi tożsamość przyzwoitego Europejczyka, a może decydujące było- 129 -poczucie, że Pelletier ma już za sobą czuwanie przy zwłokach i pijaństwo.Jednak sięgał już pobutelkę mekongu i podawał ją detektywowi.- To najlepszy armaniak, jaki mogłem znalezć.Carvalho wypił chciwie, chcąc ugasić pragnienie i zmienić stan świadomości.Potem zmienił zdanie.Utrata jasności umysłu w ostatnim miejscu na ziemi oznaczała zbyt duże ryzyko.Oddał butelkęFrancuzowi.Pelletier wypił łyk i zaproponował:- Jest też coś na ząb.- Gdzie?- Niech pan zaufa mojemu węchowi.Poczułem i uwierzyłem.Niech pan mi zaufa, mój noszaprowadzi nas do jedzenia.Ruszyli ścieżką w stronę wsi, mijając strumyk, płynący przed chatą, zamienioną w kaplicępogrzebową, po czym poszli wzdłuż rzeczki, szukając najbliższego skupiska domków.Pelletierzatrzymał się przed gankiem jednej z chat, na którym cała rodzina dziobała ryż z glinianych misek ijakiś dodatek, umieszczony w małych, wielobarwnych naczyniach.Francuz przemówił do starejkobiety, przewodzącej rodzinnemu zebraniu.Odpowiedziała mu uśmiechem i wzruszeniem ramion, poczym spojrzała uważnie na niskiego, mocno zbudowanego chłopaka, który poruszał się na zgiętychnogach, najwyrazniej obojętny na pertraktacje, prowadzone przez Pelletiera.Francuz zwrócił się doniego i mężczyzna po chwili wahania powiedział coś, co dla ucha Carvalha zabrzmiało jak gniewnaodmowa, jednak Pelletier uśmiechnął się.- Ryż z kurczakiem i bambusem, co pan na to? Nie znajdzie pan lepszego menu w restauracjachchińskich w Paryżu, tyle że tutaj dadzą nam dużo przypraw.- Niech dodają, co im się podoba.Carvalho był tak głodny, jakby nie jadł od stu lat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]