[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Zwiecie, patrz zakrzyknęła. Oto idzie ródShrope'ow!I klaszcząc w ręce, znikła na stopniach.Mamuśkaszła za nią niezdolna nawet rzucić Bobowi aniukochanej szkole pożegnalnego spojrzenia.13TAM, GDZIE ZW%7łA SI STRUMIECPonure zakończenie Zwięta Samhain w Rowanzszokowało i zasmuciło wielu.Około sześciuset duszweszło na pokład galeonu Prusiasa i pożeglowało nawschód, omamione obietnicą ziemi i tytułów.Nie tojednak najbardziej martwiło Maksa, który znał historięwystarczająco dobrze, by rozumieć, że ludzie zawszepożądali i będą pożądać bogactw i tytułów.Najbardziejszokowało go to, jak szybko tych ludzi zapomniano. Zapomniano" może zbyt mocne określenie.Teosoby przecież kochano, więc ich rodzinom i znajomymbrakowało ich tak, jak można było się tego spodziewać.Max jednak wiedział, że działała tu jakaś tajemnicza siła,coś, co sprawiało, że wspomnienia bledły.I chociażwiększość mieszkańców Rowan pamiętała tych, którzywyjechali, to wspomnienia były niejasne, zamglone,zupełnie jakby przerwano lub uśpiono jakąśfundamentalną emocjonalną więz.Kiedy o tych osobachmówiono, wydawało się, że rzecz dotyczy jakichśodległych przodków, a nie najbliższych krewnych czyprzyjaciół.Jeśli zapytało się kogoś o utraconych bliskich,nie było wcale pewne, czy ów ktoś przypomni sobie tych,którzy odpłynęli w nieznane w poszukiwaniu lepszegolosu.I tak kończyły się historie ludzi, którzy wybrali Blys.Ci, którzy tam odpłynęli, nie pisali.Mijały tygodnie,statki handlowe zawijały do portu i odpływały w morze,lecz nigdy nie przywoziły od nich poczty.Niewielupozostałych w Rowan smuciła ta cisza.Przecież w Blysdziały się rzeczy wielkie, a nowi rządcy tej krainyniewątpliwie mieli pełne ręce roboty.Małe Rowanpozostało zapewne w ich pamięci jako ślad wspomnienia.Prowincjonalny zakątek w porównaniu z potężnymzamorskim Blys.Zawsze przecież tak było.Właśnie to ostatnie stwierdzenie bardzo niepokoiłoMaksa.Cztery Królestwa: Blys, Jakarun, Zenu via i Dunnie tylko znalazły miejsce w leksykonie Rowan, ale nastałe zagościły w świadomości mieszkańców.Wiele osóbmówiło o tych miejscach tak, jakby istniały one zawsze.Rosja, Los Angeles, Egipt państwa i miasta zprzeszłości zostały zepchnięte do odległej i egzotycznejhistorii graniczącej z mitem.Zupełnie jakby była mowa oAtlantydzie.Nie tylko wspomnienia bledły.Wydawało się też, żetydzień po tygodniu ubywa kolejnych wynalazków iodkryć myśli technicznej.Max zdążył się jużprzyzwyczaić do nieobecności telewizji, telefonów,światła elektrycznego, komputerów i innych udogodnień.Stratom jednak nie było końca.W połowie listopadawiększość rybaków odmawiała wypływania poza zasięgwzroku od lądu w obawie, że straci orientację na morzu.Zaptek zniknęły antybiotyki, więc choroby takie jakkoklusz czy szkarlatyna stały się zagrożeniem życia.Mimo gasnących wspomnień i regresutechnologicznego Rowan prosperowała jak wielkie miastoepoki renesansu, nie zaś ciemny średniowieczny gród.Plony były obfite, po brukowanych traktach toczyły sięgładko konne wozy, a mleka, śmietany i masła było wbród.Panowała swobodna wymiana pieniądza, a sklepypełne były ręcznie wykonanych lamp, kołder i ozdób.Nieliczni tylko nieszczęśnicy musieli błagać o miedzianerondle czy wełniane koce.Jeśli już mowa o kocach, to w tej właśnie chwiliMaksowi jeden by się przydał.Wieczorem, któryniechybnie miał przynieść śnieg, chłopak szedł przezdziedziniec.Zapalono już latarnie, które oświetlały nagiegałęzie drzew tworzących na tle szarzejącego niebamisterne wzory.Znad oceanu dobiegł głos dzwonu.To doportu Rowan wpływał jakiś statek.Max szedł na wschód, w kierunku morza, po czymskrajem lasu udał się ku wielkiej bramie Rowan.Wśróddrzew ujrzał kiwające się światełka i usłyszał głos ojcawyśpiewujący jakiegoś absurdalnego marsza. No i jak się udał straszny spacer z latarniami? spytał Max, kiedy grupa wyszła na polankę. Straszliwie strasznie odpowiedział pan McDanielsi uniósł latarnię ku twarzy. Szkoda, że się nieprzyłączyłeś.Drwale piekli kasztany na ognisku przygłównej drodze i opowiadaliśmy sobie historie o duchach.Max uśmiechnął się i pomachał do brzdąców, zktórych każdy jedną ręką trzymał się mamy lub taty, a wdrugiej ściskał latarnię. Było strasznie, Tom? spytał nieśmiałegochłopczyka. Trochę odparł cicho chłopiec. Ale nie za bardzo. Dobrze rzekł Max. Wiecie co, czuję już kolacjęz Domostwa.Chyba potrawka cielęca, coś mi się wydaje. No to chodzmy! rzekł jego tata i machnął ręką nagrupę. Szukajcie informacji o następnej wyprawie natablicy ogłoszeń. Pan McDaniels odwrócił się i puścił doMaksa oko. Powiesz mi, co się stało, czy mamzgadywać? Nic się nie stało odparł Max. Max zaśmiał się jego tata. Nigdy nie byłeśdobry w ukrywaniu uczuć.Szli razem wzdłuż wybrzeża, by przejść międzyGravenmuirem a białym pomnikiem Eliasa Brama. Chodzi tylko o to, że spodziewałem się jakichświeści od Connora.Albo od Mamuśki.Ale nie mażadnych wiadomości od nikogo z Blys.I w dodatkunikogo tutaj to nie niepokoi. Cóż, na twoim miejscu nie martwiłbym się zbytnioo Connora odparł tata. Jeśli ktoś w ogóle potrafi osiebie zadbać, to on na pewno. Tato, nie wydaje ci się, że trudniej ci zapamiętaćróżne rzeczy? spytał Max. Miejsca? Na przykładWarsztat.Albo nawet ważnych ludzi? Tak ważnych jak twoja mama? spytał panMcDaniels z porozumiewawczym uśmiechem na twarzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]