[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Khull odwrócił się do niej, podnosząc nóż na przypomnienie.- Zapłacili mi tylko za to, żeby cię tutaj dostarczyć.Jeśli zostaniesz porżnięta naparkingu, to będzie wyłącznie twoja wina, a nie mój problem, rozumiemy się?Kiwnęła głową.- To idziemy do Goringa.Ktoś obserwujący ich z daleka mógłby pomyśleć, że przybył jakiś ważny dygnitarz iotaczają go agenci służb specjalnych.Sally prawie nie było widać pośród ścisłego kręgu ciał,który najpierw otoczył drzwi do busa, a potem zaczął się przesuwać po ścieżce prowadzącejdo domku Goringa.Sally zupełnie świadomie starała się patrzeć ponad plecami i ramionami goryli ianalizować plan tego miejsca.Przechodzili właśnie przez rozległy, wypieszczony ogródzielarski z pięknie ciętymi żywopłotami, kamiennymi ścieżkami i urokliwymi sadzawkami.W chłodzie poranka, na kobiercu mchu siedział samotnie niemal zupełnie nagi mężczyzna.Zamknął oczy, skrzyżował nogi, całkowicie pogrążony w transie.Minąwszy ogród zielarski, skręcili i poszli po schodkach z nieciosanych kamieni, zwysokim cisowym żywopłotem po obu stronach.Wyszli na otwartą przestrzeń.Po prawejstronie teren przypominał naturalny amfiteatr, za amfiteatrem rozciągał się zapierający dechwidok na góry, bardziej rozległe i wyższe, niż oko jest w stanie ogarnąć.W centrum amfiteatru, w równych, koncentrycznych półokręgach wokół płonącegoognia stała pokazna grupa osób.Mruczeli coś i buczeli, rzucając do ognia kwiaty, ziarno iowoce.Na małym podwyższeniu w środku półokręgów siedem kamiennych bóstw patrzącychna ogień zahipnotyzowanym wzrokiem przyjmowało ofiary i uwielbienie czcicieli, którzy dlanich wstali tak wcześnie.Jakaś wychudzona siwowłosa kobieta w żółtej szacie śpiewałamonotonną pieśń w sanskrycie.Sally znała tę pieśń, nawet pamiętała jeszcze trochę słowa, choć nie słyszała jej oddziesięciu lat.Nie mogła sobie przypomnieć imion wszystkich siedmiu małych bożków, ale toi tak takie drugorzędne bóstwa.Ceremonia miała na celu przede wszystkim sprowadzeniebłogosławieństwa Matki Wszechświata, a po drugie - przypodobanie się tym siedmiukarzełkom.Udało jej się zauważyć kilka twarzy, kiedy zwracały się ku porannemu słońcu.O, nie!Pani Denning z Ośrodka Omega", i jeszcze dwie inne osoby stamtąd! A czy to nie był panBlakely, jej opiekun z Wydziału Pedagogicznego w Bentmore? Zdawało jej się, że rozpoznajetę twarz, a za chwilę chrapliwy, piskliwy śpiew upewnił ją, że identyfikacja była prawidłowa.Zaraz przy ogniu, z twarzą skąpaną w czerwonym świetle, stała Krystalsong, czarownica,naukowiec i matka czworga dzieci, z Zachodniego Wybrzeża.Ona i Sally pracowały razemnad holistycznym programem dla ogniska przedszkolnego. Prawdziwy zjazd rodzinny" - pomyślała Sally.* * *Wóz pocztowy toczył się szosą do Ashton, powinien zdążyć zgodnie z rozkładem.Poranne przyjmowanie poczty odbywa się w urzędzie pocztowym w Ashton zaraz pootwarciu.- To na pewno to! - powiedział jakiś duch do swoich towarzyszy.Nad szosą rozlegałsię furkot ich skrzydeł - pędzili zaraz za wozem pocztowym, przypatrując mu się zciekawością.Prowadzący je duch musiał brać udział w jakiejś potwornej potyczce:pogruchotane skrzydła, chwiejny lot, zdeformowana twarz.- Tym razem - wybełkotał - żaden wojownik niebieski nas nie powstrzyma!- Niszczyciel nas nagrodzi! - powiedział inny.- Zatrzymamy wóz i zabierzemy list!Złożyli skrzydła z tyłu za ramionami i jak torpedy runęli w dół w kierunku samochodu.Zmigali przez cienkie warstwy porannej mgły, a wiatr szeleścił w skrzydłach.To nie będzietrudne.Popsują silnik, połamią układ sterowania, przebiją oponę.Można też.Zwiatło! miecze! wojownicy! Cała ciężarówka była ich pełna!Nathan wystrzelił na zewnątrz, prosto na pokiereszowanego demona.- To znowu ty? - powiedzieli równocześnie.Demon rozpłynął się w czerwony dym.Nathan zawrócił, by zająć się kolejnym.Jednym machnięciem miecza Armoth rozciął na pół trzy duchy, potem obrócił siębłyskawicznie i walnął jeszcze dwa piętą.Dwunastu wojowników wypadło z ciężarówki.W tej chwili latali wokół niej jakbłyskawice, rąbiąc i waląc intruzów.Piknik się nie udał - pozostałe demony pouciekały jak muchy, a samochód toczył siędalej.Rozdział 39Zwięci trwali na kolanach.Podział zanikał.Mark poświęcił długie godziny i włożyłwiele troski w to, by uleczyć i przywrócić do pełnego zdrowia zranionych i obolałychczłonków swojej trzody.Wytrwale, z modlitwą porządkując niewiarygodny bałagan, jakiegonarobili w zgromadzeniu Niszczyciel i jego hordy.Nieraz wymagało to prawdziwegoukorzenia się, wewnętrznego skruszenia, nieraz wyznania błędów, prawie każdy musiał cośkomuś wybaczyć.Ale jednak stopniowo to następowało.Jessupowie wyszli z całej sytuacji tak przerażeni i tak okaleczeni, że trzeba było wieludelikatnych, pełnych miłości zachęt ze strony Walrothów, żeby w końcu wrócili dowspólnoty.W Judy Waring była ogromna ilość niechęci i goryczy w stosunku do osób wrodzaju Donny Hemphile, która wykorzystała ją - i jej usta - żeby skrzywdzić Boży lud.Judymusiała jednak przyznać, że były to, bądz co bądz, jej usta i jej serce, więc zwrot w swoimżyciu postanowiła zacząć od tych dwóch miejsc.Każdy z nich musiał całkowicie zrewidowaćswoje zdanie o Tomie Harrisie, proces ten zresztą jeszcze trwał, wspierany modlitwą.Dla nikogo z nich nie był to bynajmniej łatwy proces zdrowienia, ale ponieważnieprzyjaciel został zdemaskowany, mieli jasny wybór: albo na powrót dołączyć do Bożejarmii i walczyć ze złem, które wciąż nie przestawało trawić ich, ich rodzin, ich wiary, albo.dalej dawać się niszczyć.Postanowili dołączyć do armii - i to z wielką gorliwością.* * *Aniołowie starali się zachowywać jak najciszej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]