[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kit uderzył rączką w kocyk.- Nigdy nie zrozumiem mężczyzn.Barta żadna siła nie utrzymałaby namiejscu.Nawet jak przyjeżdżał do domu na przepustkę przed świętami, tognał do Melton na polowanie z psami, bez względu na pogodę.Niewystarczyło mu, że wyzywa los na wojnie z Francuzami.Nie, musiałryzykować nawet na przepustce.Zamilkła i przyglądała się w skupieniu, jak Kit unosi drugą rękę istawiają nieco dalej niż poprzednio.Zakołysał się zadowo-lony, wydając radosne dzwięki, i kiwał się na boki, aż udało mu sięprzesunąć nieznacznie do przodu tłuste kolanko.Znowu zakołysał się entuzjastycznie, zachwycony, że udało mu sięprzesunąć nogę.Zaczynał.raczkować.Przy wtórze pisków, kołysania i ślinienia sięprzesunął drugie kolano, potem rękę, a po chwili wylądował plackiem napiersi, z buzią w kocyku, wesoło machając nóżkami.Jeszcze raz podniósłsię na czterech kończynach i rozpoczął cały proces od początku, a Sophiepoczuła, że po jej policzku spływa kolejna przeklęta łza.Kiedy Kit wyraznie zmęczył się nowo odkrytą umiejętnością, aSophie odzyskała panowanie nad sobą, wzięła go na ręce i mocnouścisnęła.- Jestem z ciebie dumna.Bardzo, ale to bardzo dumna, ale tećwiczenia na pewno zaostrzyły ci apetyt.Sama zjadła już posiłek, który i tak nie mógł wypełnić uczucia pustkiwywołanej nieobecnością Vima.Zeszła z Kitem do kuchni, abyprzygotować mu kolację.W wygrzanym pomieszczeniu unosił się zapachciasta, ale czuła się tak, jakby jej zwykła niechęć do świąt nabrała nowegowymiaru.- Cały dom jest pięknie przybrany - powiedziała do małego.- Podchoinką w Morelands leżą prezenty, a służba cieszy się z wychodnego.Aja chciałabym tylko zasnąć i zapomnieć o świętach.Ale nie wolno mispać.Kit wypluł ostatnią łyżeczkę duszonych ziemniaków.- Nie mogę spać, bo muszę znalezć rodzinę, która cię pokocha.Niemogę spać, bo w obu sypialniach czają się wspomnienia, a poza tymogień w pokoju Vima już wygasł.Właściwie nie Vima.To pokój Vala, wkażdym razie kiedyś nim był, zanim Val ożenił się jak jego bracia iwyprowadził z domu.Paplała bez końca o braciach, którzy albo umarli, albo się ożenili.Coza różnica, skoro i tak ją zostawili? Wszyscy odeszli.Jej ojciec miał atakserca i niebawem on także ich zostawi.Wkrótce odejdzie Kit, a Vim.Vim już odszedł.W jej piersi zaczął narastać pełen żałości szloch,który podsycały zapadające ciemności i Bóg wie co jeszcze.Powstrzymywała ten szloch przez cały dzień, wiedząc, że musi byćdzielna.Teraz zgięła się wpół, chwyciła za brzuch i starała siępowstrzymać rozdzierające łkanie.Bała się, że w przeciwnym raziecałkowicie straci panowanie nad sobą.Ale jej wysiłki zdały się na nic.Ciało musiało dać wyraz nieszczęściu.W tym momencie trzasnęły zamykane drzwi i mimo spowijającej jąchmury smutku Sophie usłyszała odgłos obutych stóp w korytarzu.Wielkie nieba, pewnie to Merriweather albo Higgins przyszedłsprawdzić, co się z nią dzieje.Wstała, otarła policzki i odłożyła na bokłyżeczkę i szmatkę.Nagle przyszła jej do głowy myśl, która kazała jej usiąść z powrotem.To bracia.Och, Boże, proszę, tylko nie oni! Bardzo za nimi tęskniła, ale wtej chwili nie chciała widzieć nikogo oprócz jednej jedynej osoby, którejjuż nigdy nie zobaczy.Oprócz Vima.Jak na zawołanie stanął w drzwiach.Był wymizerowany, zmarzniętyna kość i tak drogi jej sercu, że Sophie przefrunęła przez kuchnię i padław jego objęcia, a szloch w końcu wydarł się z jej wnętrza.- Przepraszam - powiedział, otaczając ją ramionami.- %7ładen powóznie jechał do Kentu, nie udało mi się też wypożyczyć konia na taką długąpodróż.Nie było konia do kupienia, nawet muła.Cały dzień.cały dzieńpróbowałem.Wydawał się wyczerpany i przemarznięty do szpiku kości.Mrózzabarwił na czerwono jego policzki, głos był ochrypły i tylko niebieskieoczy błyszczały w ogorzałej twarzy.- Musisz umierać z głodu - zauważyła Sophie z typowo kobiecymupodobaniem do konkretów.Pomimo że trochę zjadła, sama umierała zgłodu; nie mogła się nasycić jego widokiem, dzwiękiem głosu, dotykiemciała, do którego się przytulała.- Tak, jestem głodny.Jak sobie radzi Kit? Wciąż stali objęci.- Dzisiaj zaczął raczkować.Tylko troszeczkę i niezbyt dobrze, alewkrótce rozgryzie, na czym to polega.Przed chwilą zjadł kolację.Vim ruszył w stronę stołu, ale nadal obejmował Sophie ramieniem.- Bystry chłopak.- Uśmiechnął się do dziecka ułożonego międzykocami i ręcznikami na stole.- Podobno zrobiłeś pierwszy krok napodłodze? I ja to przegapiłem.Musisz mi pokazać, zanim pójdziesz spać,bo nie chcę stracić takiego widoku.- Tęskniłam za tobą.- Sophie przytuliła się do Vima, kryjąc twarz wjego zimnym ramieniu.Usłyszała jego westchnienie, ale nie odwzajemnił się tym samymwyznaniem, chociaż bardzo tego chciała.Powiedziała szczerą prawdę, alewiedziała, że nie powinna tego mówić.Ponieważ nadal milczał, odsunęłasię od niego.- Powieś mokre rzeczy w salonie, a ja zrobię kolację.Vim rozwiesił przemoczony płaszcz na oparciu fotela, przyozdobiłobramowanie kominka swoimi rękawicami, kapeluszem i szalikiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]