[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I słyszałWrzosiec o początkach świata i o smokach, o sztolnikach i wielu innych sprawach, którepoznawał, odkąd zanurzył się w Smoczogóry.I usłyszał sporo innych pieśni, o których nieopowiadał mu ani Ryś, ani Berda, a dzięki którym wydawało mu się, \e lepiej rozumie testrony.Ale nie to wszystko było najwa\niejsze.Bo oto stało się coś, czego nawet nie śmiałpodejrzewać: kiedy tylko Zwistun zaczął pierwszą z pieśni, swym świszczącym,przenikliwym głosem, Wrzosiec poczuł, \e czas zastyga.śe staje zasłuchany, \e pieśń wciskasię pomiędzy chwile i tam trwa, nie trwając w bezczasie.I spojrzał na Berdę, a ten siedziałnieruchomo; i spojrzał smokoznawca na płomień, który drgał na końcu łuczywa, a płomieńzastygł w bezruchu i po prostu oświetlał izbę, nie igrając skocznie w podmuchach powietrza.Bo powietrze te\ stało w bezruchu.I nagle zrozumiał Wrzosiec cały sens pieśni, całą miłośćgórali do tych odwiecznych śladów Jedynego.Zrozumiał, \e pieśń potrafi zatrzymać czas.Iczuł nawet, \e gęślarze potrafią pieśnią ten czas cofnąć.Berda zmru\ył oczy i te\ trwał wraz ze wszystkim w bezruchu, choć Wrzosiec niewiedział, czy taki bezczasowy bezruch, gdzie jest tylko pieśń, mo\na nazwać w ogóletrwaniem.I mimo \e nie wiedział, to nie dociekał tego, tylko wewnętrznie kołysał się wraz zpieśnią i chłonął jej rytm, monotonną, powtarzalną melodię i słowa.A kiedy skończyli grać i śpiewać, bakałarz ocknął się, bo sądził, \e dopiero przed chwilązaczęli.I miał rację, ale to była najdłu\sza chwila, jaką prze\ył, równa połowie nocy, chocia\za oknami noc ani na krok nie zbli\yła się do świtu.I znów mieli całą noc dla siebie.I wówczas Zwistun zaczął grać swą nutę odwieczną.I grał pięknie, grał spokojnie.Akiedy Wrzosiec spojrzał na Berdę, to zobaczył nagle starego, przygarbionego przyjaciela,który z trudem wspiera się na gęślach jak na kosturze, na gęślach twardo wbitych w kolano.Izobaczył, jak palce bezgłośnie wędrują po gryfie, powtarzając ruch palców Zwistuna.I zobaczył i usłyszał jeszcze wiele nowych rzeczy.I były dlań tak nowe i niezwykłe, \ekiedy wspomniał je po przebudzeniu następnego dnia, to nie był do końca pewien, czyprzypadkiem to wszystko nie śniło mu się pośród wonnego, łaskoczącego po twarzy siana.Idopiero kilkakrotnie pytany Berda ze śmiechem potwierdził prawdę o minionym wieczorze.Wkrótce dziwnie wypoczęci i nieznacznie posileni kozim serem mieli wyruszyć w dalsządrogę, by na zawsze zostawić za sobą Kierpce i czterech starych, zapomnianych przez czasbezdrzewnych gazdów.Rozdział dwunastyw którym Berda z Wrzoścem na chwilę schodzą z górBardzo długo się zbierali, choć byli zaskakująco rześcy i wypoczęci.Bakałarzowiwydawało się, \e powoli wszystko wraca do pierwotnej równowagi.Ten sam czas, który ichnagle postarzył na Hali Redykalnej, odjął im lat podczas wieczornego posiadu w Kierpcach.Jakby tylko dał im tamten cię\ar na niedługie przechowanie.Wrzosiec znów czuł się młody.Tu\ przed wyruszeniem spojrzał jeszcze raz na siebie.Spotkanie z sędziwymi gazdamizmieniło go nie do poznania.Teraz miał na sobie góralskie portki, co prawda trochęnadwerę\one i stare, ale jeszcze nadające się do noszenia, i podobną Berdowej szarą lnianąkoszulę z kapturem.A na wierzch filcowy serdak, haftowany w kwiatowe wzory.Kiedydotykał twarzy, w miejsce długiej, przetykanej rudym włosem brody czuł delikatną, gołąskórę.Tylko wąsy zdołał ocalić z porannego golenia.Wprawdzie ostre sukno trochę drapałogo po nogach, policzki i podgardle swędziały, ale w tym stroju bardziej ni\ w swejbakalarskiej opończy przypominał górala. No, teraz to prawie wyglądasz jak nasz Berda z odległości kilku kroków krytycznieprzyglądał się przyjacielowi. Ale uwa\aj w Kośnych, \eby nie mówić za du\o i z byle kim.Bo gadasz jak nie nasz, po uczonemu i bez góralskiego rytmu.I od razu poznają, \eś tylkopoprzebierany.Uczony nie wiedział, czy się ma z tej odmiany cieszyć, czy smucić.Po\egnalizapatrzonych w hale gazdów i wreszcie na zawsze i nieodwracalnie opuścili Kierpce. Czy to naprawdę konieczne? Co ci się nie podobało w mojej opończy? Bardzo mi się podobała, nawet trochę lepiej w niej ci było ni\ teraz, bo prawdępowiedziawszy, od razu widać, \eś poubierany.Jak nawykniesz, to nie będzie znać.Aleschodzimy do Kośnych, a tam ró\ni ludzie się kręcą.Słyszałeś, jak Ceremga ostrzegał przedKardaszem.A ty jesteś z Lacerty.I to jest cały kłopot. Jestem uczonym i \adnego zła góralom ze Smoczogór nie wyrządziłem. Widzisz, Wrzosiec, ja to wiem i Ryś to wie i wszyscy, co cię tu poznali, te\.Ale HnatKardasz chyba nie za bardzo.I mo\e cię nie zapytać.A on poddanych króla nie lubi.Opowiadają, \e mu \onę \ołnierze królewscy spalili, co góralowi wystarczy za powód dozemsty.Wierz mi, Wrzosiec, w zupełności wystarczy.Bakałarz poprawił ostre wełniane portki i ruszył dalej.Jego nowy przyodziewek nie beztrudu Zgadula wyszperał na dnie starego kufra, do którego nikt nie zaglądał przez lata.Nawetuczony wiedział, \e strój jest cokolwiek staroświecki i wymaga porządnego prania, ale niemiał kiedy tego zrobić.Od czasu wichrów pod Garbaczem Berda krzywo patrzył na wszelkieopóznienia w ich wędrówce.I Wrzosiec dobrze to rozumiał.Gazdowie nic nie chcieli zaubranie, ale Berda nalegał.Koniec końców, stanęło na tym, \e zostawili starcom oscypki ibundz, co je mieli od Ceremgi.Nawet na ponurej zazwyczaj twarzy Zwistuna widać byłoradość.W Kierpcach dawno zapomniano, jak smakują prawdziwe owcze sery.Przesmyk zGłuchaczem rozmarzyli się, wspominając swe niegdysiejsze stada.I w tym rozmarzeniuzostali, zapewne na długie godziny, nieobowiązujące nachalnym przemijaniem.A tymczasem dwaj wędrowcy dochodzili do północnego krańca Jałowcowych hal.I kiedypodnieśli wzrok, zobaczyli na horyzoncie wysoką, dumną górę.Wyglądała na lekkoprzechyloną, jak drzewo na wietrze, choć stała prosto i stabilnie.I była du\o wy\sza odJałowca, Jedłowca i Garbacza.Ponad lasem, na płowej połoninie wznosiły się dwie kamiennebryły, mniejsza i większa.Wyglądały jak tępe, zakrzywione zęby osadzone w trawiastychdziąsłach.Odległość umniejszała ich rozmiary, lecz Wrzosiec podejrzewał, \e podejście naszczyt od samych podnó\y tych skał musi zajmować kilka cię\kich godzin.Góramajestatycznie rozpierała się na horyzoncie.A na prawo od niej, w znacznym oddaleniu,widniały równie wysokie i otulone poszarpanymi chmurami turnie. Ten pochylony to Chochoł.A ten mniejszy przy nim to Chochlik bakałarz usłyszałzza siebie głos gęślarza. Tam właśnie ma siedzieć Kardasz.Ale to ju\ nie Karby, to ramięPazdurów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]