[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Twarz mustężała.Zerknął na zegarek.Ciekawe, czy Hanna wróciła już do domu?Spojrzał w stronę ojca.Stał w pobliżu stołu, nadsłuchiwał.Z hallu dochodził głos matki.Paweł wsłuchał się w rozmowę.Sądząc po tematach dyskusji, była to pewnie jego bratowaKarolina.Ach, Mateusz jest, zdaje się, na jakimś wyjezdzie służbowym.Ojciec wyraznie sięodprężył, ruszył w stronę wielkiego kredensu.Zapalił małą lampkę i z głuchym stęknięciempochylił się nad barkiem, potem podzwaniał butelkami.W końcu wydobył Dimple a. Tobie nie proponuję, prowadzisz. Tak potwierdził Paweł. Będę się zbierał, tato.Ojciec spojrzał na syna, zdawało się, że starał się robić dobrą minę do złej gry. Diabli złego nie biorą burknął ojciec i zdawało się, że tym zamierza zakończyćrozmowę.Pożegnali się uściskiem dłoni i Paweł ruszył do wyjścia.Jechał Czerniakowską w stronę centrum.Był duży korek.W Warszawie korki formowałysię natychmiast po tym, jak spadały pierwsze krople deszczu.Zrobiło się zupełnie ciemno, światłasamochodów i lamp ulicznych rozmazywały się w siekącym deszczu.Drzewa były już prawieogołocone z liści, choć była dopiero połowa pazdziernika.Paweł zastanawiał się, czy wracaćjeszcze do kopalni , czy kierować się na Saską Kępę, ku domowi.Miał jedną sprawę doomówienia z Zagajewiczem, lecz aż go skręcało na myśl, że będzie musiał ją poruszać.Chodziło o transakcję, którą Paweł przygotowywał parę miesięcy wcześniej dla ważnegoklienta kancelarii.Sprawa po jakimś czasie ucichła i wydawało się, że nic już z tego dealu niebędzie.Jednak w ostatnich dniach znów nabrała tempa, trzeba było szybko się nią zająći doprowadzić do zamknięcia jeszcze w tym tygodniu.Tego życzył sobie zarząd spółki.Jakojednak że Paweł był mocno zajęty dużym, intratnym bo rozliczanym godzinowo procesem dlaspółki gazowej, musiał powierzyć zadanie zamknięcia transakcji swojemu wspólnikowi.Robił to zawsze niechętnie, ponieważ Zagajewicz nigdy nie potrafił należycie dopilnowaćspraw.Potem trzeba było świecić za niego oczami przed klientem.A to nieprzyjemne.No nic, aletym razem nie miał innego wyjścia.Sprawa wydawała się stosunkowo prosta.Chodziło o sprzedaż sporej nieruchomościgruntowej pod inwestycję developerską, którą miał realizować ich klient.Badanie prawnewszystkich kwitów zostało już szczegółowo przeprowadzone przy pierwszym podejściu, terazwystarczyło to zweryfikować, sprawdzić, czy nic się nie zmieniło, czy nikt nie wpisał się do księgi,czy jakiś komornik się nie pojawił.I tak dalej.Teoretycznie proste czynności, które byle studentpotrafiłby zrobić bez wiel- kiego wysiłku.Umowa też była właściwie gotowa.Pracował nad nią wystarczająco długo.Tyle tylko, że.Te parę miesięcy wcześniej transakcja miała mieć zupełnie inną konstrukcję.Najpierwpodpisanie umowy przedwstępnej, a dopiero potem, po uzyskaniu warunków zabudowy, zawarcieprzyrzeczonej i ostatecznie sfinalizowanie transakcji.Była to kwestia zorganizowania przezdevelopera finansowania.Teraz zaś, po kilku miesiącach, właściciel sam zrobił koncepcjęzagospodarowania i postarał się o wuzetkę.Developer natomiast dostał właśnie promesękredytową i tym sposobem obaj kontrahenci mogli stawać do umowy końcowej.Jednym słowem,były pieniądze i pewność, co można zbudować.Zadaniem Zagajewicza było więcprzekonstruowanie przygotowanego wcześniej przez Pawła projektu umowy przedwstępnej naumowę przyrzeczoną.Nic wielkiego.Ale trzeba było zrobić to uważnie, a nie kopiować bezmyślnie.Niestety, Zagajewiczprzerobił umowę migiem i puścił ją klientowi do zaakceptowania.Paweł nawet nie zdążył na niązerknąć.Klient zaś przeczytał projekt uważnie i znalazł kilka błędów logicznych, czego nieomieszkał wytknąć Pawłowi w nieco złośliwym tonie.Zagaj zostawił parę klauzul niezbędnych w umowie przedwstępnej, ale już kompletniezbędnych w umowie końcowej.Pozostały na przykład zobowiązania nałożone na developera, któremiał wykonać po zawarciu umowy.Wcześniej nalegał na to sprzedający i miało to sens, bodeveloper miał zrobić pewne rzeczy pomiędzy przedwstępną a przyrzeczoną.Teraz, przy nowejkonstrukcji transakcji, nie miało to najmniejszego sensu.Brzmiało idiotycznie! Niby nic strasznego,bo wielkiej szkody z tego by nie było.Ale wyszło głupio, tak jakby kancelaria zrobiła to na odwalsię.Jak ktoś płaci w chuj plus VAT, ma prawo wymagać, żeby umowa trzymała się kupy!Pawła aż skręcało na myśl, że musi to z Zagajewiczem wyjaśniać.Było to na tyle oczywiste, że niepowinno stać się tematem do dyskusji! To było niemal krępujące.Znów musiał go pouczać! Jakchłopca na posyłki!Pogrążony w ponurych myślach, postanowił odłożyć tę rozmowę na inny dzień.Dziś chciałjuż jak najszybciej znalezć się we własnym domu! Skręcił więc na most Aazienkowski.Włączył sięw skład odwiecznego węża, sunącego w stronę Mińska.Przebił się na drugą stronę Wisły.Rzekabyła ponura i ciemna, ledwo widoczna w strugach deszczu, lejących się po szybach.Zjechałz mostu na Wał Miedzeszyński i skręcił w Zwycięzców.Szarpiący wiatr ustał, deszcz lał terazstrumieniami.Wycieraczki chodziły cicho, dyskretnie, zgarniając tony wody i od czasu do czasuopadły liść.Podjechał do małej winiarni na rogu, by wziąć butelkę jej ulubionego Lambrusco.Jakiślump stał w drzwiach, nie usuwając się z drogi, Paweł mało go nie obalił, potrącając swympotężnym cielskiem.Tamten burknął coś pod nosem.Niech sobie cham nie myśli.Niech odskakujez drogi, kiedy widzi, że pan idzie.Jakiś pedał w czerni, który stał za ladą, ruszał się jak muchaw smole.Przez dobre pięć minut lokował butelkę w papierowej torbie.Cmokał przy tymz dezaprobatą, nie dość zadowolony czy z rezultatu, czy może z toreb.Paweł zaciskał zęby,tłumiąc zniecierpliwienie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]