[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwie godziny dziennie w Manufakturze" - wcześniej dwie godziny, bo w ostatnimmiesiącu było ich znacznie więcej.Sprzedawanie swoich robótekdawniej tak jej nie męczyło, na dodatek przyjemnie było słuchaćpochwał.Ale obsługa gości w kawiarni, te uśmiechy, pogaduszkii nadskakiwanie klientom - to już inna sprawa.Pani Sabina niebyła zbyt towarzyska, a tu musiała - i to było najgorsze - byćuprzejma.Co przychodziło jej najtrudniej.A teraz jeszcze noworodek w domu.Niby Franka starała się,żeby teściowa nie musiała zbyt często mieć kontaktu z dzieckiem.Gdyby sama chciała zajrzeć do wnuczki - proszę bardzo, drzwiod pokoju były otwarte.Ale mimo że malutka nie była zabieranado kuchni czy salonu - chyba że na wyrazne życzenie Zenona -cały ten ruch między kuchnią, łazienką i pokojem Franki; tebutelki, zapach pieluch, mleka, zasypki - wszystko to razemmęczyło i irytowało panią Sabinę.A prawdę mówiąc -najbardziej drażnił ją ten jej głupi, stary, wielki syn, który nastarość oszalał na punkcie swojej córuni.Uwielbiał ją, kochał;była jego skarbem i słoneczkiem, co sam wszem wobec ikażdemu z osobna ogłaszał.Nie bał się nakarmić ani przewinąć malutkiej, nie miał nicprzeciwko praniu pieluch.Siedział przy łóżeczku i wpatrywał sięw śpiącą córeczkę.Zpiewał jej cichutko piosenki - oczywiścienajczęściej tę o Natalii, całkiem na trzezwo, rzecz jasna.Wyparzał butelki i smoczki, pomagał France kąpać małą.Poprostu idealny tatuś, cholera jasna.Nagrodę Nobla by zdobył,gdyby była taka dziedzina.Wprawdzie pani Sabina tęskniła do swojego prawnuka,którego nawet jeszcze nie widziała, wnuczki jednak jakoś niemogła pokochać.A przecież powinna - po pierwsze:dziewczynka, po drugie: córka najstarszego syna, po trzecie -spokojne i ładne dziecko, po czwarte: takie maleństwo właśnie.Czyż to nie wystarczyło? Ale pani Sabina w głębi duszy czuła cośw rodzaju wyrzutów sumienia.Coś, co ją gnębiło i czego sięwstydziła, choć nigdy nikomu do tego by się nie przyznała.Uważała, że to ona namówiła Zenona, by zmusił żonę dousunięcia pierwszej ciąży.A gdyby tamto dziecko się urodziło, totego teraz może nie byłoby na świecie.Uznała więc, że właściwieto winę za niepojawienie się pierwszego dziecka Franciszkiponosi to drugie, które teraz się urodziło.Zdawała sobie sprawę,że to okropnie głupiei pokrętne rozumowanie, za wszelką cenę jednak usiłowałazepchnąć ten swój wielki grzech na kogoś innego.Bez względu na to, jak było, pani Sabinie nie pozostawało nicinnego, tylko dostosować się do obecnej sytuacji.Obiecała sobie jednak - i przed kilkoma dniami oznajmiła toprzy kolacji synowi i synowej - że wkrótce wybierze się doWrocławia, zostanie tam kilka dni, a potem chciałaby wyjechaćprzynajmniej na tydzień nad morze, pooddychać tam jodem,którego w zimie podobno jest najwięcej.- Nie wymagam Grand Hotelu w Sopocie, oczywiście - dodałaz przekąsem.- Ale oczekuję, że załatwisz mi jakiś przyzwoitypokój w którymś z domów wczasowych.Przy twoichznajomościach chyba nie będzie to zbyt skomplikowane, mójdrogi.- Spojrzała na syna, a ten obiecał skwapliwie, że wszystkozałatwi.Hestia przyjęła dziecko z początku z dużą rezerwą.Wyrazniebyła zazdrosna o to, że jej uwielbiana pani ma jakąś nowązabawkę, której poświęca więcej czasu niż swojemu psu.Jednakbardzo szybko pojęła, że ta nowa zabawka" po prostu jest teraznajważniejsza, a ona, Hesia, ma strzec jej bezpieczeństwa.Irzeczywiście - do łóżeczka Natalii dopuszczała tylkodomowników oraz panią Krystynę.W Wigilię dom Wołodarskich zapełnił się, jak zwykle.Przyjechał Waldemar z żoną i najmłodszym Wołodarskim,trzyipółmiesięcznym już Krzysiem.Przyjechali też Witold zMałgosią.I oczywiście Andrzej Zaroślań-ski z Majką.Przyszłatakże pani Krystyna Malińska,naturalnie z Tofikiem, którego Heśka natychmiast uznała zaswojego gościa i tańczyła wokół niego, opowiadając mu coś tampo swojemu.Pomimo suto zastawionego stołu, atmosfera była taka sobie,świąteczna radość wydawała się trochę wymuszona.Wszyscyoczywiście zachwycali się maluchami, które zgodnie marudziły,chyba przestraszone mnóstwem nowych twarzy dookoła.Psykręciły się wszędzie; w święta obowiązywała zasada wigilijna, że zwierzę też człowiek" i Franka nie pozwoliła ich wyprowadzić.Nie były zresztą nachalne i nie prosiły o smakołyki, nauczone, żejedzenie jest w psiej misce, a przy stole jedzą tylko ludzie.Kręciły się wszędzie, podekscytowane taką gromadą gości iróżnymi ciekawymi zapachami.Pani Sabina aż skręcała się z ciekawości, bo nic nie rozumiała.Jak to - dziecko Mikołaja przywiezli dziadkowie, a gdzie on ijego żona? Nie do pojęcia.Przed wieczerzą wigilijną nie byłoczasu na żadne poważne rozmowy, a zresztą pani Sabina odniosławrażenie, że młodszy syn po prostu się przed nią chowa.Kolacjasię przeciągnęła, potem część gości wybrała się na pasterkę, a popowrocie było już za pózno.Następnego dnia zrobiło się jużtrochę spokojniej, ale Waldemar wyraznie unikał sam na sam zmatką, a przy stole, z uwagi na obecność Andrzeja i Majki,kwestii rodzinnych nie poruszano.Starano się nie poruszać; wkońcu to właśnie Majka sprowokowała rozmowę na ten temat.- Słuchajcie, kochani - odezwała się, gdy, objedzeni po uszy,leniwie pili kawę po śniadaniu.- Czuję tu jakąś rodzinnątajemnicę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]