[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Taka nie dosłyszała słów, ale Ken niewątpliwie relacjonowałswoją podróż do Portland.Zdaje raport, pomyślała Taka, obserwując ich.To słowopasowało do Kena.Wycieczka najwyrazniej nie poszła po jego myśli, biorąc poduwagę jego mowę ciała i minę.Z drugiej strony, on zawsze tak wygląda, przypomniała sobie.Próbowaławyobrazić sobie, co mogłoby zetrzeć ten śmiertelnie poważny wyraz z jego twarzy izastąpić go prawdziwymi emocjami.Być może coś musiałoby zagrażać jego życiu.Może wystarczyłoby zwykłe pierdnięcie w windzie.Gdy Miki najadła się, wrócili do miasteczka.Lubin przykucnął w przestrzenipomiędzy siedzeniami, mając po obu stronach kobiety.Taka odniosła wrażeniegigabajtów danych przesyłanych pomiędzy pozostałą dwójką, choć w sumiewymienili może tuzin słów.Freeport stanowił kolejny przystanek na trasie.Taka zatrzymała samochód naparkingu przy skrzyżowaniu Głównej i Howard, obok spękanej fasady staregosklepu z ubraniami o nazwie (która zawsze ją bawiła) Dziura.Całe miasto, podobniejak wiele innych, dawno umarło.Pojedyncze komórki wciąż krążyły po gnijącychtruchle, a kilka z nich czekało już na nią, gdy Miki zajechała na miejsce.Taka mimowszystko na kilka minut puściła z głośników Strawińskiego, by oznajmić o swoimprzybyciu.Z czasem pojawili się inni, wyłaniając się ze skorup budynków iprzeciekających kadłubów starych łajb rybackich, utrzymywanych na wodzie w płonnej nadziei,że choroby boją się wody.Ona i Laurie zabrały się do pracy.Ken trzymał się na uboczu, na tyłach szoferki.Cienie i dynamiczne przyciemnianie szyb Miki wystarczyły, aby ukryć go przedwścibskimi spojrzeniami.Taka pytała o Portland, obsługując kolejkę pacjentów zpołamanymi kończynami i gnijącymi ciałami.Laurie wzruszyła ramionami,odpowiadając w zamyśleniu:- Mógłby dostać się do środka.Ale na pewno ściągnąłby na siebie uwagę.%7ładna niespodzianka.Wypalony pas ziemi otaczał lądowy perymetr Portland,płaska, najeżona czujnikami równina, której nie sposób było przebyćniezauważonym.Podejścia od strony morza broniła cienka, skórzasta membrana.Nie można było wśliznąć się do środka - żadnej enklawy, skoro już o tym mowa - aKenowi najwyrazniej brakowało środków do sforsowania zabezpieczeń.Od czasu do czasu Taka rzucała zamyślone spojrzenia w kierunku przedniejszyby, gdy rozmawiała z pacjentami.Czasami, za ciemnymi refleksami, dostrzegaładwa słabe, połyskujące punkty, odwzajemniające jej spojrzenie, pozostające wcałkowitym bezruchu.Nie miała pojęcia, co on mógł tam robić.Nie zamierzała o to pytać.Można było odnieść wrażenie, że noc stanowiła czarną kliszę nałożoną na świat,a gwiazdy były małymi otworkami, przez które wpadało światło słoneczne.- Tam - powiedział Ken, wskazując coś.Cienkie igły, trzy lub cztery.Ich czubki rozdarły kliszę wysoko na zachodzie,umiejscawiając szramy na Gwiazdozbiorze Wolarza.Znikły w ciągu kilku sekund.Taka nigdy nie wypatrzyłaby ich samodzielnie.- Jesteś pewien, że nic nam nie grozi - powiedziała.Był zaledwie sylwetką, czarną na czarnym tle upstrzonym gwiazdami, po jejlewej stronie.- Już nas minęły - powiedział.Ale to nie była żadna odpowiedz.- Nadlatują przechwytujące - rzuciła Laurie zza ich pleców.Krótkie wybuchyrozbłysły w pobliżu Herkulesa, nie smugi, lecz zapłon pocisków przeciwrakietowych zrzuconych z orbity.Gdy wejdą watmosferę, będą znajdować się już za linią horyzontu.Niedawno minęła północ.Stali na skalistym pagórku na południe od Freeport.Niemal cały ich świat sprowadzał się do nieba i gwiazd.Mało znaczący krąg ziemiponiżej horyzontu przypominał czarną plamę.Dotarli tutaj, podążając za sygnałamiakustycznymi naręcznego pada Kena, połączonego z peryskopem unoszącym sięgdzieś w oceanie za nimi.Najwyrazniej ich łódz podwodna - Phocoena, jaknazywała ją Laurie - potrafiła spojrzeć w gwiazdy.Taka doskonale to rozumiała.Droga Mleczna była tak piękna, że aż ją to bolało.- Może to już to - mruknęła.Wiedziała, że to mało prawdopodobne.To byłdopiero drugi atak od kiedy wcielili swój plan w życie.Jak daleko mogły w tymczasie dotrzeć wieści?A mimo to, trzy ataki przez zaledwie kilka tygodni.W tym tempie musiało imsię wkrótce poszczęścić.- Nie liczyłbym na to - odparł Ken.Rzuciła mu spojrzenie, po czym odwróciła wzrok.Jeszcze nie tak dawno tenmężczyzna stał za jej plecami, trzymając jej rękę na karku i instruując Laurie wkwestii rozbrajania systemów obronnych, których same nazwy brzmiały Tace obco.Od tamtego czasu mężczyzna zachowywał się uprzejmie, ponieważ Takawspółpracowała.Ponieważ ani razu nie stanęła mu na drodze.Jednak Ken miał misję, z którą eksperyment Ouellette, mający na celu ratowaniezwykłych ludzi, nie miał zbyt wiele wspólnego.Przystał na to wszystko z własnych,niezrozumiałych powodów.Nie miała gwarancji, że jutro albo jeszcze następnegodnia, mężczyznie nie zabraknie cierpliwości i nie wróci do pierwotnego planu.Takanie wiedziała, co to właściwie oznaczało, ale podejrzewała, że miało to jakiśzwiązek z niesieniem pomocy wodnym krewniakom Kena i Laurie.Szybkonauczyła się też nie dopytywać żadnego z nich o szczegóły.Jednym z punktówplanu było dostanie się do enklawy Portland, czego Ken najwyrazniej nie był wstanie osiągnąć.Plan zakładał również porwanie MK Taki, co się udało.Teraz została sama z dwoma zagadkami o pustych spojrzeniach, w środku nocyna zupełnym odludziu.Lecz pod całą tą otoczką sporadycznego koleżeństwa,humanitarnej pomocy i wszystkich skrupulatnie ułożonych planów, jeden fakt nie ulegał wątpliwości - była jeńcem.Była nim już od kilku tygodni.Jak mogłam o tym zapomnieć? - zadawała sobie pytanie, mając jednocześniegotową odpowiedz - ponieważ jej nie skrzywdzili.jeszcze.Nie grozili jej.ostatnimi czasy.%7ładne z porywaczy nie uciekało się do przemocy.W obecnejsytuacji stanowiło to szczyt cywilizowanego zachowania.Taka zwyczajniezapomniała, że powinna czuć się zagrożona.Co było dość głupie, gdy się nad tym zastanowić.Po porażce w Portland,istniało duże prawdopodobieństwo, że Lubin wróci do Planu A i zabierze jej pojazd.Laurie mogła na to przystać lub nie -Taka miała nadzieję, że pod chłodną fasadąwciąż jeszcze pozostała między nimi jakaś więz - to mogło jednak i tak nie miećwiększego znaczenia.Na dodatek nie istniał sposób, by stwierdzić, co którekolwiek z nich mogłobyzrobić, gdyby Taka postanowiła im wejść w drogę.Albo gdyby wyczerpały się owiele skuteczniejsze alternatywy.W najlepszym wypadku mogłaby utknąć naśrodku pustkowia -uodporniony anioł z podciętymi skrzydłami, pozbawionywsparcia Miki na wypadek, gdyby kolejny czerwonooki facet próbował szukać uniej ratunku dla siebie.- Mam sygnał z Montrealu - powiedział Ken.- Zaszyfrowany.Zgaduję, że torozkaz startu alarmowego.- Podnośniki? - zasugerowała Laurie.Ken stęknął potwierdzająco.Taka odchrząknęła.- Zaraz wrócę.Koniecznie muszę się wysikać.- Pójdę z tobą - natychmiast odparowała Laurie.- No co ty.- Taka zrobiła gest w stronę ciemnego zbocza, gdzie zajmowaneprzez nich wzniesienie wychodziło z rzadkiego lasu.-To tylko kilka metrów.Znajdędrogę.Dwie sylwetki na tle gwiazd obróciły się jednocześnie i obrzuciły jąspojrzeniami bez słowa.Taka przełknęła ślinę i zrobiła krok w dół pagórka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl