[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Głowy ich były nisko nachylone, z tyłu rozwiewały się pióropusze, włócznie wysunęlinaprzód, na wysokości głowy.Musiało to być wspaniale widowisko, oczywiście dla widzastojącego z dala pod drzewem.Wysunąłem również swą włócznię i czekałem.Serce waliło mi młotem, tak mocno, że mój żelazny pancerz gotów był pęknąć.Lecz otoukazał się kłąb dymu spod mej przyłbicy.Warto było zobaczyć, jak fala przeciwników naglesię rozprysła i znikła.Daję słowo, to widowisko wydało mi się najpiękniejszym ze wszyst-kich, jakie miałem kiedykolwiek sposobność oglądać.Rycerze jednakże zatrzymali się o kilka staj ode mnie i to mnie nieco peszyło.Tryumf mójstawał się problematyczny: poczułem znowuż po prostu mówiąc strach.Uważałem się jużza zgubionego i nie rozumiałem zupełnie zachowania się Sandy, która nie posiadała się z ra-dości i, sądząc ze wszystkiego, postanowiła już zrobić użytek ze swego krasomówstwa.Pow-trzymałem ją jednak i rzekłem, że czary moje widocznie zawiodły, i że radzę jej wobec tegowdrapać się na konia i ratować się wraz ze mną ucieczką.Ale Sandy nie miała do tego naj-mniejszej chęci.Zdaniem jej, moje żarty zupełnie opanowały rycerzy.Nie odjeżdżali oni poprostu dlatego, że nie byli w stanie tego uczynić.Kiedy tylko zwalą się z koni, trzeba będziezawładnąć ich rumakami i uprzężą.Nie uwierzyłem, rzecz jasna, tym bredniom i starałem sięją przekonać, że się myli.Gdyby moje czary miały na nich tak piorunujące działanie, zabiłybyich z miejsca, lecz ponieważ ci ludzie żyją, przeto należy sądzić, że coś się w moim aparaciepopsuło.Słowem, musimy zmykać i to jak najprędzej, gdyż lada chwila możemy być znówzaatakowani.Lecz Sandy roześmiała się tylko: O nie, sir, niestety, nie są to ludzie tego po-kroju.Sir Lancelot bez namysłu wszcząłby walkę ze smokami i walczyłby z nimi bez strachudopókiby ich nie zwyciężył.To samo uczyniłby i sir Pelbinor i sir Aglowar i sir Karados i,być może, znalazłoby się jeszcze kilku takich śmiałków, ale ci tam nie należą do takich, coby chcieli narażać życie.Czy nie widzisz, że ze strachu zupełnie potracili głowy.Co chceszuczynić z tymi tchórzami? Ale w takim razie rzekłem na co ci ludzie czekają? Czemu nie zostawią nas w spo-koju i nie odjadą? Nikt im przecie tego nie broni zrobić.Wystarczy mi, że ich zwyciężyłem. Czemu nie odjeżdżają? Gdyż nie mają odwagi.Czekają na to, aby się zdać na twoją łaskęi niełaskę. Dlaczegóż więc tego nie robią, u licha? Nie sądz ich zbyt surowo, sir ale strach przed smokami nie pozwala im się zbliżyć dociebie. A więc ja podjadę do nich i. O nie, szlachetny panie, czmychną przy pierwszym twoim kroku.Pozwól raczej mniepomówić z nimi.Sandy skierowała się ku czekającym w oddali rycerzom.Co do mnie, wciąż jeszcze wątpiłem w swe zwycięstwo i uważałem jej przypuszczenia zabłędne.Jednakowoż, po upływie kilku chwil już ujrzałem rycerzy, ruszających galopem wstronę Camelotu, a Sandy wracającą z powrotem.Odetchnąłem z ulgą.Sprawa była załatwio-na idealnie.Sandy powiedziała mi, że dość jej było oznajmić, że jest wysłanniczka Patrona, uzbrojonakompania nieprzytomna ze strachu przyjęła z największą pokorą wszystkie moje warunki.Wówczas Sandy rozkazała im zjawić się najpózniej w ciągu dwóch dni na dworze króla Artu-ra i oddać się w jego ręce wraz z giermkami, rumakami i uprzężą.Trzeba przyznać mojej towarzyszce, że świetnie się nadawała do tego rodzaju pertraktacyj.O wieleż lepiej udało jej się załatwić to wszystko, niżbym potrafił zrobić to ja sam.Dopraw-dy, ta dziewczyna, mimo odmiennych pozorów, miała jednak głowę na karku.45Dalsza podróż odbywała się bez przygód.Już zupełnie o zmierzchu ujrzeliśmy w oddaliwznoszący się na wzgórzu zamek.Był to olbrzymi, krzepki, budzący szacunek gmach o sza-rych wieżach i fortyfikacjach od stóp do wierzchołka owitych bluszczem.Majestatyczny iwspaniały wyrósł przed nami kąpiąc się w ostatnich promieniach krwawo zachodzącego słoń-ca.Był to największy zamek spośród tych, jakie dotychczas spotkaliśmy na swej drodze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]