[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tragedia, kiedy Julie złapała ospę wietrzną i gdy trzeba byłopędzelkować każdy pęcherz żółtym płynem zawierającymfluor, jej pierwszy występ taneczny - miała wówczas takwielką tremę, że zwymiotowała za kulisami.Marie nie sądziławtedy, że pewnego dnia mogłaby wspominać te chwile znostalgią.Julie spała spokojnie w łóżku o zbyt białej i za dobrzewyprasowanej pościeli.Jak uwierzyć, że tak poważna chorobazagrażała ciału tej małej, niewinnej dziewczynki? Jak to byłomożliwe? Dlaczego? Marie chciałaby wykrzyczeć na całegardło to pytanie: Dlaczego?", Dlaczego ona", Dlaczegomy?".Co takiego zrobiłam, żeby na to zasłużyć, jaki popełniłambłąd, za który tak zostałam ukarana?Gdyby była osobą wierzącą, modliłaby się, błagałabyistotę najwyższą, aby chroniła jej dziecko.Pamiętała Bogamiłości, Boga miłosierdzia, o którym jej niegdyś opowiadano.Już nie przypominała sobie słów i sformułowań modlitwy.Straciła wiarę, zanim nawet to spostrzegła.Gdyby gdzieś byłjakiś Bóg, na pewno zapomniał o niej i o jej córeczce.Pogładziła rozrzucone na poduszce włosy Julie, a takżekciuk tkwiący w rozchylonych ustach dziewczynki.- Mama jest tutaj - mruknęła w cichym pokoju - mama nieodejdzie od ciebie.Była to magiczna formułka, słowa, które wypowiadała jużwtedy, kiedy Julie była jeszcze tylko niemowlęciem, któreobawiało się nocnych ciemności, słodka melopeja: Mama jesttutaj".Trzeba było iść korytarzami, schodzić po schodach iznowu przemierzać inne korytarze, aby dotrzeć do pokojumałego Tanguy'ego.W szpitalu nazywano to miejsce akwarium"; było to maleńkie pomieszczenie o całkowicieoszklonych ścianach.Na środku stało małe łóżeczko zwysokimi metalowymi barierkami; tuż obok stolik doprzewijania niemowląt sąsiadował ze lśniącą umywalką.Osesek leżał na przechylonym materacyku, utrzymywanyw tej pozycji przez szelki, żeby się nie ześlizgnął.Wyglądałpięknie w swoim błękitnym jak niebo kombinezonie,oznaczonym literami CSM.Zręczne, zwinne ręce nakarmiły go, umyły i przewinęły.Obce, bezosobowe ramiona kołysały go co jakiś czas.Terazodpoczywał w półmroku dzięki zasłonkom, które zasunęłaczyjaś życzliwa ręka.Tanguy już nie płakał, już nie krzyczał,niczego już się nie domagał, nikogo już nie wzywał.Czywiedział, że to było niepotrzebne, że ta, której wcześniejszukał, porzuciła go?Tanguy był zbyt grzeczny, zbyt bezwładny, zbyt milczący.Od czasu do czasu unosił powieki, ale nie wydawało się, żereaguje na otoczenie.Wyniki skanowania, skrupulatnieumieszczone w jego karcie, wskazywały wszystkie maleńkie,ciemne plamki w kilku miejscach.Och, one wcale nie byłybardzo duże, lecz wielkości łebka od szpilki, ani bardzoliczne, nie więcej niż pół tuzina.Ale widać je było bardzodobrze, te maleńkie naczynka krwionośne rozbite podwpływem powtarzających się wstrząsów.Naczynka tepozostawiły po sobie, jak gdyby wypunktowane, niezatarteślady miniaturowych krwotoków.Trzeba będzie zaczekać, żeby dowiedzieć się czegoświęcej o stanie chłopczyka, pilnować jak gotującego się mlekatych maleńkich, ciemnych plamek, obserwować zachowanieoseska, aby dowiedzieć się, czy zechce on opuścić to łożeboleści, tempo zdrowienia jego organizmu, jego wolę życia.Nikt z nim nie czekał, ani matka, która go doprowadziła dotakiego stanu, ani wiecznie nieobecny ojciec.Nie było nikogo,kto gładziłby jego zbyt chude rączki, wypowiadał cicho czułesłowa, całował blade policzki.Dla Tanguy'ego nie było anirodzicielskiego ciepła, ani czułości, tylko małe, nienagannieczyste łóżeczko.A przecież mama Tanguy'ego nie znajdowała się dalekood niego.Kilka pięter niżej, w tym samym gmachu, leżała wpościeli noszącej identyczny napis, jak ten na kombinezoniejej synka, na kombinezonie koloru letniego nieba.Kiedy Valerie uciekła ze szpitala, biegnąc pod strugamideszczu, nie miała zielonego pojęcia, co ma zrobić.Długochodziła opustoszałymi ulicami, nie zwracając uwagi naprzemoczone ubranie ani na ociekające wodą włosy.Niepłakała też ani nie krzyczała.Valerie już dawno wypłakaławszystkie łzy i nigdy nie znalazła odpowiednich słów, abykomuś o tym opowiedzieć.Po co się buntować? Przeciwkomu? Od urodzenia uległa wobec silniejszych, nie umiała siębuntować."Takie jest życie" - mawiała jej matka.Valerie przejmowała te słowa, jeszcze niżej zginając kark.Nagle zobaczyła przed sobą budynek, w którymmieszkała.Z przyzwyczajenia weszła do swego mieszkania, wktórym panował bałagan.I co teraz? W głowie miała pustkę,nie było w niej ani myśli, ani uczuć.Bez wątpieniauszkadzając mózg synka, zraniła również i swój.Wpadła na jakieś krzesło.Nie czuła bólu ani tym bardziejgłodu, tylko pragnienie, dokuczliwe, silne, od którego zaschłojej w ustach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]