[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaplamiona ni-kotyną tapeta wciąż trzymała się ściany, obsługa też się nie zmieniła.Doda-li tylko betonowy ogródek piwny, no i toalety były po remoncie.Mimo towciąż panował tu klimat porządnego angielskiego pubu: było to miejsce,gdzie można usiąść, odprężyć się i pogadać z ludzmi, a nie dostawać pooczach strzelającymi światłami, a po uszach najnowszymi przebojami.WNowym Jorku Elaine bez przerwy próbowała mnie wyciągać do przybyt-ków odwiedzanych przez nią i jej kolegów z PR-u, co oznaczało trudne doRLTznalezienia bary ze zbyt drogim piwem, głośną muzyką i bez miejsc sie-dzących.Na samą myśl bolały mnie kolana.Salka na tyłach pubu, w dawnych czasach zajmowana przez naszą gro-madę, była teraz pełna wyluzowanych trzydziestolatków.Gadali, palili igeneralnie dobrze się czuli w swoim towarzystwie.Kilka osób nawet trochękojarzyłem z dawnych czasów, ale nie na tyle, by do nich zagadać.Z tyłujednak, w jednym z kątów, siedział Gershwin, Zoe i grupka przyjaciół jubi-lata.Większości nie znałem.Zoe zaprosiła kolegów Gershwina z pracy inie tylko.Przedstawiono mnie Davinie i Tomowi (przyjaciołom Zoe, którzyteraz byli przyjaciółmi Gershwina), Christinie i Joelowi (Christina była ko-leżanką Gershwina z pracy), Neilowi i Sarah (Neil był przyjacielemGershwina z boiska) oraz Domowi i Polly (przyjaciołom Christiny i Joela,teraz bliskim przyjaciołom Zoe i Gershwina).Wszyscy wydawali się cał-kiem mili, ale nie czułem się odprężony, bo byłem jedyną samotną osobą wtej grupie.Nie przeszkadzałoby mi to aż tak bardzo, ale ze dwa razy wtrakcie tego wieczoru usiłowałem opowiedzieć w miarę interesującą histo-rię i nagle goście kierowali dyskusję na inne tory.W zwykłych okoliczno-ściach to znaczy, gdy jesteś w towarzystwie dziewczyny możesz kon-tynuować swoją anegdotę, bez obawy, że wyjdziesz na: a) idiotę, b) nudzia-rza, c) jedno i drugie, bo przynajmniej jedna osoba jest na tyle uprzejma, bycię wysłuchać.Jednak kiedy tam siedziałem, z otwartymi ustami i niedo-kończoną zawieszoną w próżni historyjką, poczułem się niewiarygodniesamotny.Nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach nie byłemswobodny podczas rozmów z nowymi ludzmi, a duże grupy stanowiły dlamnie najgorszy koszmar.Pewnie to między innymi pociągało mnie w Ela-ine nowe ani trochę jej nie onieśmielało: mogła iść na przyjęcie, nie zna-jąc nikogo, i po półgodzinie grupka ludzi spijała każde słowo, które padło zjej ust.Chyba właśnie dlatego tak bardzo odpowiadało mi towarzystwo sta-rych kumpli to jedyni ludzie, którzy nie zamieniają każdej rozmowy wzawody na popularność ani w maraton monologów.RLTSłuchałem Christiny i Joela, których opowieść na dwa głosy dotyczyławysokiego rachunku za gaz, a kiedy zmęczyłem się byciem jedynym nie dopary, zaproponowałem, że przyniosę drinki.Chciałem usiąść przy barze itrochę się nad sobą politować.Trąciłem Gershwina i zapytałem, czego sięnapije, po czym obszedłem stół.Oparty na barze, z ciężkim sercem próbowałem sobie przypomnieć, czyDavina chciała dżin z tonikiem, czy też wódkę z tonikiem.Kiedy ktoś po-stukał mnie w ramię, odwróciłem się. Matt Beckford? powiedział damski głos. Ginny Pascoe? Cholerny Matt Beckford! wykrzyknęła, zarzucając mi ręce na szyję. Cholerna Ginny Pascoe! krzyknąłem, ściskając ją. To dopieroniespodzianka!RLTDWADZIEZCIA CZTERYOstatni raz spotkałem Ginny na weselu Gershwina niemal sześć lat te-mu, wcześniej nie widzieliśmy się przez pół roku.Rozmowa, która odbyłasię trochę po północy na nieoświetlonym parkingu hotelu Grosvenor Coun-try, brzmiała mniej więcej tak:Ja: (całując ją namiętnie) To kiepski pomysł.Ona: (całując mnie namiętnie) Masz rację.Idiotyczny.Ja: Co my robimy?Ona: Brak nam samokontroli?Ja: Chyba nie.Ona: No to dlaczego? Jesteśmy na to skazani?Ja: (z przygnębieniem) Nie wiem.Nie wiem.Nie wiem.Ona: To trwa już od siedmiu lat.Ja: Przykre, wiem.Ona: Kiedy po raz ostatni?RLTJa: Chyba na pożegnalnym przyjęciu Bev z okazji jej (ponownego) wy-jazdu do Indii.Ona: (kręcąc głową) Nie!Ja: Nie? Na pewno?Ona: Trzy miesiące pózniej, po parapetówie u Elliota.Ja: (przypominając sobie) O tak.Okropność.To jak jakaś choroba,prawda?Ona: Tak, ale co z tym zrobimy?Ja: (z wahaniem) Chyba moglibyśmy.Myślałaś może, żeby.Myślisz,że moglibyśmy mieć normalny.Ona: (panikując) Nie mów tego! Za nic tego nie mów!Ja: Czego?Ona: Chciałeś powiedzieć słowo na z", prawda?Ja: (jawnie kłamiąc) Nie.Ona: Chciałeś, palancie.Ja: A nawet jeśli? To nie przestępstwo.Ona: Owszem.Najpotworniejsze przestępstwo świata.Ja: (nonszalancko) Wygłupiasz się.Ona: No dobrze, wobec tego, co sugerujesz?RLTJa: Niczego nie sugeruję.Po prostu rzuciłem myśl.Może ty też jakąśrzucisz?Ona: (ze śmiechem) Może zawrzemy pakt?Ja: Jakiego rodzaju?Ona: Nie wiem.Na przykład, powiedzmy, że jeśli kiedyś w przyszło-ści.Ja:.jeśli oboje będziemy samotni.Ona:.i nie znajdziemy.Ja:.nikogo lepszego.Ona:.zejdziemy się, kiedy będziemy mieli.Ja:.po dwadzieścia sześć lat.Ona: (z oburzeniem) Mowy nie ma! Zwariowałeś? To już za dwa lata!Ja: (też z oburzeniem) Dobra, sama wybieraj.Ona: (myśląc) Dwadzieścia siedem to zbyt blisko dwudziestu sześciu,więc wykluczam.(Cisza) W wieku dwudziestu ośmiu lat dalej będę siękoncentrowała na karierze, więc też wykluczam (znów cisza).Dwadzieściadziewięć brzmi lepiej.ale dla bezpieczeństwa powinniśmy poczekać aż dotrzydziestki.Ja: Do trzydziestki? Jesteś pewna?Ona: Z pewnością.(Lekko) Trzydziestka to za milion lat.Ja: No dobrze.Skoro to umowa, przypieczętujmy ją
[ Pobierz całość w formacie PDF ]