[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.  Zupełnie tak samo jak Martę miała za niewinnego aniołka, a dziś jeszczepanią Zdzisławową ma za ofiarę.Sama jest przezacna, i ślepa, bo nikogo o złenie posądza. Więc pani hrabina powiada, że oni nie wracają, do kraju? przerwał Leliwa. Ale proszę, cię o tym nikomu! nie wydaj mnie z sekretu.Zdzisław porzuciłich w tej nadziei, że jadą. Udaż się tej pani Anieli śmiały jej plan? zapytał pułkownik. Nie potrafię być prorokiem  rozśmiała się z przymusem hrabina.HrabinęLaurę potrafiła sobie nie tylko pozyskać, ale nią owładnęła.Co się tyczeLamberta.w jego charakterze jest jakaś apatia teraz, dozwala z sobą robić cochcą, żeby się zaś miał zapomnieć tak dalece, by i nad nim zapanowała taintrygantka  o tym wątpię.Choć wszelkimi sposobami stara się ona zapobiec zbliżeniu się jego do Elizy,dosyć, by ją z daleka zobaczył, przemówił do niej dwa słowa, a dawna miłośćdla niej powraca.A! mój pułkowniku  dodała z naiwnością płochej kobiety, nawykłej doulegania kaprysom nie serca, ale fantazji zmysłów  mój pułkowniku! co to zaszkoda, że Eliza jest tak spartańsko cnotliwa!!Ręką zamknęła sobie usta i poprawiła się. Co też ja plotę!Długo jeszcze trwała rozmowa z przyjacielem domu, który to z niej wyniósłnajbardziej dla siebie zajmującego, że hr.Laura pozostanie we Włoszech, aprawdopodobnie i księstwo Adamowstwo, których dom na zimę był mu bardzopotrzebny.W mieście tymczasem wierzono w powrót hrabiny Laury z synem, i paniestarsze już zawczasu dziedzica wielkich dóbr i imienia swatały, bo nie mogłyprzypuścić, aby miał bezżenność ślubować dlatego, iż raz został wnajniegodniejszy sposób oszukany.Hrabina Julia pytającym odpowiadała ogólnikami, dając także do zrozumienia,iż się powrotu spodziewa.Zdzisław czekał żony co dzień prawie, z corazmocniejszym postanowieniem powtórzenia jej ultimatum.Tymczasem wrócił dokawalerskich swych obyczajów, i używał swobody po dawnemu, to jest nudzącsię nią i na próżno wymyślając sobie rozrywki.Hrabina Julia także na próżno go bawić usiłowała, przychodził posłuszny codzień, siadywał godzinami, lecz i to go męczyło.Nikt bardziej oburzonym nie był na panią Anielę nad starą hrabinęStanisławową.Ta przebaczyć jej nie mogła, że się na jej synu nie poznała, i takmało ceniła wielkie szczęście, które ją spotkało.Bardzo religijna pani, nie byłaza rozwodem, lecz niemal przypuszczała już jego konieczność.Zdzisław mówiło nim otwarcie i z cynizmem naiwnym. Prędzej, pózniej zawsze się na tym skończyć by musiało, bo to, jak się corazbardziej przekonywam, nie była miłość żadna, ale fantazja i zniecierpliwienie.Więc niech tylko wrócą a natychmiast rozpocznę kroki stanowcze. Tymczasem zima się zbliżała, a obiecanych z powrotem nie było.Hrabina Juliaodebrała list od córki, który pułkownikowi dała do czytania wzywając w pomocjego przenikliwość, bo sama się z niego nic domyślić nie umiała.Księżna pisała do niej:"Nic jeszcze mamie powiedzieć nie umiem, czy powracamy, czy tu zimujemy.Książę (tak zwała męża dotąd) jest zawsze najlepszym z mężów, tak, że mnie tądobrocią czasem niecierpliwi, bo się nadto mnie poddaje, a ja często chciałabymmieć cudzą wolę nad sobą, nie wiedząc co robić z własną.Przychodzą mifantazje siedzenia, to znowu wyjazdu, ucieczki.Czasem gdy przez dwa dnideszcz pada, a ja z okna patrzę na żółte i mętne Arno, na Włochów pootulanychw wytarte płaszczyki, na wozy o dwóch kołach, smutne jakieś resztki życiawlokących po marmurowych płytach pustych ulic,  ogarnia mnie tęsknota,chciałabym jechać stąd, tam, do was, gdzie choć śmiać się miałabym z kogo i zczego, a tu, tu mi się tylko chce płakać, nie wiedzieć za co?.Potem słońce błyśnie, oschną ścieżki, wyjdę na Cascine, w duszy mi sięrozjaśni, i siedziałabym tu wieki.Lubię patrzeć na te wielkie dęby i te jakieś ogromne, silne drzewa, które włoskibluszcz oplata.To obraz życia wielu, losów wielu.Widziała mama, jak to tepnie ogromne obwija słaby na pozór bluszcz żelaznymi swymi sznurami.Wcisnął się pod opiekuńcze konary, słabą gałązką wspiął się na olbrzyma, irośnie po cichu, i opasuje go, ciśnie, wysysa, dręczy; zdaje się być najczulszymz przyjaciół, żyć by bez tego drzewa nie mógł, które pod pozorem miłościwycieńcza, nęka, zabija.Schną gałęzie, pień się zielonością okrywa, ale śmierćjest pod nią; ta zieloność wyssana jest z olbrzyma i olbrzym trupem upadnie a  jak powiedział Fredro gdzieś.bluszcz się będzie zielenił!! Czyż nie matakich bluszczów żywych na świecie, co po to się wciskają pod dęby, aby imśmierć przyniosły z sobą??Niech mama nie czeka na mnie  nic nie wiem, nie obiecuję nic.Przylecę możeniespodziewana ze łzą na oku, albo ze śmiechem na ustach; może długo na mnieczekać będziecie.Włosi zawsze odpowiadają na trudne pytania: Chi lo sa? Ja się od Włochównauczyłam tej strasznej swym fatalizmem odpowiedzi  powtarzam: Chi lo sa? Co na to mówisz pułkowniku? pytała hr.Julia. Bluszcz mi dał do myślenia, rzekł pułkownik.Zlicznie to napisano, alemożna by posądzić, że gdzieś się nie z zielonym, lecz z blado różowymspotkała.Julia potwierdzająco głową ruszyła  i szybko list schowała do kieszeni.Zima nadeszła, a hr.Laury nie było.Hrabia Zdzisław, jak mówił, odbierał zimnelisty od żony, w których o niczym innym nie pisała, oprócz o zdrowiu hr.Laury,zawsze jeszcze lepszego klimatu wymagającym.W jednym z nich mowa była ozamianie Florencji na Pizę.Gdy się to działo, w Warszawie ukazał się najmniej spodziewany książę Ignacy.Pułkownik, jak wiadomo, przyjaciel domu, pośpieszył do niego. Od owego smutnego wypadku, nie widział biednego ojca, znalazł gozmienionym, zawsze zajętym mnóstwem naukowych marzeń i studiów, alerazem zadumanym boleśnie, pogrążonym w sobie, niespokojnym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl