[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nigdy jej się to nie uda.Jedwabiste włosy Aletty nie będą się trzymać.Niezdarnie podniosłem chłopca do okna.Pierwszą rzeczą,jaką zobaczy na tym świecie, będzie wieszanie jego matki.Jakwiele musi się nauczyć.Wysunąłem róg szala Aletty na zewnątrz,aby dać jej znać, że patrzymy, i modliłem się, by go dostrzegła.Odniosłem wrażenie, że w tym momencie wyprostowała się nawozie i bardziej wyciągnęła szyję, jakby obserwowała ją samaRika.W jej postawie nie było nic ze wstydu umierania, byciaskazaną na śmierć.Przyglądała się niebu.Miałem nadzieję, że wcałej tej szarości dojrzy gdzieś bociana.Albo pękającą ba-nieczkę, znak, że Bóg oddycha wszędzie wokół niej.Przemoczona szara suknia oblepiała jej ciało, podkreślając małą,piękną krągłość brzucha.Zdusiłem w sobie najbliższe miłościuczucie, jakie znałem.Deszcz smagał bruk, bił o szyby.Bez wątpienia we wszystkichoknach wokół rynku tłoczyli się gapie, przeklinający ścianęwody, która zasłaniała im widok.Pod osłoną ratuszowego dachurajca Coornhert maszerował tam i z powrotem jak generał.Szybciej, człowieku! Drobny sługa prowincjonalnejsprawiedliwości.Nie może się nikomu narazić, wykonującwyrok zbyt wcześnie albo zbyt pózno, albo w ogóle go uchylając.Porządek.Porządek musi być.Choćby rozmokła ziemia miała sięosunąć, choćby góry miały wpaść do morza, porządek musi być.Powieszą ją punktualnie w południe, każą jej czekać te ostatnieżałosne pół godziny w przejmującym do kości deszczu, z ogolonągłową.Widząc jej bezbronność, jej drżące, opuchnięte wargi,powinni się zawstydzić i okazać odrobinę litości, choćbyprzyspieszając egzekucję.Tuż za mną na wieży odezwał się wielki dzwon.Chłopiecszarpnął się w moich ramionach.Przytuliłem go mocniej.I znówdzwon zabrzmiał echem w mojej piersi, powoli, pompatycznieodmierzając kolejne z dwunastu uderzeń.Czy Aletta doceniłaby całość tego widoku powietrze szareod deszczu, szubienica i gładki kamień ratusza za odrobinęciemniejszą szarością gdyby patrzyła na to z innejperspektywy? Czy spostrzegłaby, że deszcz ścieka z koniuszkówjej palców, wydłużając je w płynne szare korzenie przywodzącena myśl ręce czarownicy?Postanowiłem patrzeć na jej dłonie, tylko na jej dłonie, choćnie widziałem, gdzie kończą się palce i zaczyna wo-da.Deszcz spływał z nich, póki nie nastąpiło to nagłe,jednoznaczne szarpnięcie, które jednak zobaczyłem, którezawsze będę widział, kiedy jej stopy gwałtownie wierzgnęły,wierzgały dalej, spadły jej Mompen, oczyma duszy ujrzałem, jakjej dłonie odrzucają wodę, i po chwili deszcz znów ściekałjednostajnie z jej palców i znieruchomiałych stóp cienkimisrebrnymi strużkami.Moja dusza zadrżała.Odwróciłem się tyłem do okna i stałem, pochylając głowę naddzieckiem, póki nie zamarło echo dwunastego uderzenia. Ojcze, pobłogosław nam.Nim odejdziemy, obdarz naspokojem" szeptałem, a mój oddech poruszał puszyste włoskiniemowlęcia. Pokój, co niesie zrozumienie, ześlij naszymczekającym duszom".Pod zamkniętymi powiekami znów zobaczyłem toszarpnięcie, jej stopy, wierzgające, a potem nieruchome, od-rzuconą wodę.Powiedziałaby pewnie, iż ludzi, którzy stali tak blisko, że ichzmoczyła, spotka nieszczęście mające coś wspólnego z wodą.Najmniejszym z nich mogłoby być poparzenie ust gorącąherbatą, największym utonięcie w nadciągającej niechybniepowodzi.Nazwałaby to klątwą odrzuconej wody".Rozległo się bicie dzwonów na alarm.Ułożyłem chłopca wkoszyku, zostawiłem go na wieży i nic prawie nie widząc,zszedłem niepewnym krokiem po wąskich schodach, byprzyłączyć się do nielicznych pozostałych w mieście mężczyzn,którzy biegli teraz przez torfowisko.Zacinający deszcz ukłułmnie w twarz, poślizgnąłem się i upadłem.Wszystkie wiatrakiwzdłuż Damsterdiep stały ze skrzydłami w położeniuostrzegawczym.Wzburzone fale przelewały się miejscami przez morski wał.Szara, bezduszna śmierć lizała ląd.Wilk wodny z koszmarówAletty obnażał białe kły i toczył pianę z pyska na nabrzeże.Dołączyłem do szeregów mężczyzn, którzy starali się podnieśćkoronę walu.Jak szalony wrzucałem łopatą glinę międzykładzione przez nich deski.Póznym popołudniem morze przerwało wał na północy, gdzienie było ratowników, i runęło na niżej położone torfowiska,wypełniając doły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]