[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Morderca byłdzieckiem z dobrego domu.Synem profesora i pani inżynier.Nigdy nie brakowało municzego, do momentu aż życie kopnęło go w dupę.Potem nauczył się jednak myśleć,radzić sobie i jezdzić maserati, a nie środkami komunikacji.Czasem jednak musiał.Kiedy wysiadał z autobusu, zwykle zużywał pół opakowania Chanel Egoist , żebypozbyć się atmosfery tłumu.Potem z reguły szedł na piechotę do jakiegoś lumpeksui kupował ciuchy.Nikt nie mógł go rozpoznać, nikt zapamiętać.To były najpiękniejszechwile jego życia.Poznawał miasta na piechotę.Każde niby podobne do innych, każdemające swoją nieogarnialną duszę.A potem noc w podrzędnym (lubsuperluksusowym, w zależności od kaprysu) hoteliku, opowieści poderwanejdziewczyny o tym, jak Kaziu emablował Miecia albo że rajstopy z czegoś tam są lepszeod czołgu pływającego Marines.czy jakoś tam.Nie słuchał, tylko potakiwał.Zawszew nocy, gdy podrywka spała, wychodził do parku albo chociaż na skwerek.Chłonąłatmosferę wokół.Był przekonany, że każde miasto można poznać jedynie po ciemku.Wiedział od razu, czy żyje, czy jest martwe, czy ludzie w nim mieszkający mają wsobie ikrę, czy już się poddali.Czasem rozmawiał z pijaczkami, czasem siedziałkompletnie sam, aż rosa osiadła na ubraniu.Uwielbiał świt.Pogoda mu nieprzeszkadzała.Ubrany w te wszystkie hi-techy, polary, goreteksy, windstopery,tkaniny oddychająco-nieprzepuszczalne, rozprowadzające równomiernie ciepło, zwkładkami antybakteryjnymi, mikrofiltrami, czuł się równie dobrze przy plusdwudziestu i minus dwudziestu.W suszy i podczas ulewy.Zawsze zastanawiał się, wjaki sposób jego buty potrafią odprowadzić nadmiar wilgoci na zewnątrz, będącjednocześnie kompletnie nieprzemakalne.Ale to nieważne.Miał niesamowity zmysłobserwacji.Patrzył, podglądał, czuł, wyciągał wnioski.Dlatego wybrał Wrocław namiejsce, gdzie mógł żyć.Jedyne miasto tak popaprane, pochrzanione, wariackie,durnowate, wiecznie rozkopane i posrane.Było takie samo jak on.Nie zasypiałonigdy.Jak on.%7łyło na pełnej prędkości.Jak on.Nigdy nie wykonał żadnego kontraktu we Wrocławiu.Do czasu.W ogóle miałwrażenie, że będzie się musiał nareszcie zmierzyć z poważnym przeciwnikiem.A nie zjakimś idioten-durniem, który pozwalał się rozpracować w dziesięć sekund, a zabić wjedną.Miał straszną ochotę wyjść na ulice miasta, które nigdy nie zasypiało.Nigdy nieprzykładało głowy do poduszki.Teraz jednak czekało go zadanie.Tydzień temuwysypał kotu z kuwety najdroższy żwirek, jaki zwykle kupował w sklepie z artykułamidla zwierząt.Olbrzymi pers przyjął zmianę z dużą niechęcią.Dokładnie w chwili,kiedy zobaczył, że w swojej kuwecie zamiast pachnącego żwirku miał pomięte ubraniakupione w całej Polsce.Z wściekłości zaczął je drapać i rozdzierać pazurami.Musiałteż zaznaczyć nowe terytorium, więc zaczął na nie sikać i trykać.Smród w mieszkaniustałby się nie do zniesienia, gdyby nie najwyższej klasy klimatyzacja.Morderca podszedł do kuwety i powąchał.Zmarszczył nos, czując mrowienie wzatokach.Ubranie na jutro również było gotowe.Stanął przed ogromnym, panoramicznym lustrem.Powoli rozebrał się do naga,rozrzucając zdejmowaną odzież byle gdzie.Pojutrze sprzątaczka zrobi z tym porządek.Dał jej tydzień wolnego i już zaczynał zle się czuć w bałaganie, który sam zrobił.Niebył narcyzem ani w ogóle jakimś szczególnym zwolennikiem swojego ciała, aleprzyjrzał się uważnie własnemu odbiciu.Wziął własnej roboty złoty flamaster i zacząłmalować na skórze skomplikowane wzory.Flamaster napełniony był prawdziwymsproszkowanym złotem w odpowiedniej zawiesinie z kleju.Morderca po prostu nielubił plątaniny kabli, która mogłaby krępować jego ruchy.Zwyczajnie malował złotemukład elektryczny sam na sobie.Wszystkie połączenia i odgałęzienia prowadzące doelementów, które przyklejał wprost do skóry.Baterie przykleił na wysokości nerek,kondensatory pod lewą pachą, ograniczniki spustów na brzuchu, elektronikę kamerypod pośladkami.Pod prawym przedramieniem przykleił sobie broń.Również własnejroboty dwulufową wiatrówkę.Wystarczyło rozmontować cztery sportowe pistolety,dostępne w każdym sklepie z bronią, jeśli ktoś miał choć odrobinę sprytu, nawet wPolsce.Ale on kupił najlepsze - czeskie.Wystarczyły mu lufy, bo pojemniki gazowekupił w Dusseldorfie.Zamyślił się na chwilę.Czechy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]