[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwie głowy pochyliły się nad mapą. Bardzo jasne, niespokojnie rozbłyskane pola  wyjaśniał Renę  to strefynajsilniejszego naelektryzowania chmur.W tych okolicach dojrzały one do stanuwysokich chmur burzowych z rozłożystym  lodowym kowadłem" na szczycie.Nasilenie promieniowania płyty wskazuje, że są to burze tak potężne, jakich na Zieminie spotykamy nawet w tropikach.Zjawisko normalne w równikowych partiach Temy.Allan zasępił się. Więc obniżyć lot możemy dopiero dalej, nad pustynią? Przede wszystkim wywołamy oberwanie chmury, aby deszcz nie utrudniałwidoczności  odrzekł zoolog.Allan spojrzał na mapę, gdzie położenie samolotu znaczyło się ostrą czarnąstrzałką. Chyba już czas.Czterysta kilometrów przed nami znajduje się Morze Niespokojne.Renę naciśnięciem guzika połączył burzometr z wyrzutniami pociskówmeteorologicznych.Jednocześnie rozpoczął silne hamowanie.Kilka rakiet pomknęło ukośnie ku zwartej masie obłoków.Po upływie minuty huk piorunów wzmógł się co najmniej dwudziestokrotnie.Jednocześnie pojaśniały wielkie przestrzenie chmur, a miejscami rozwarte oknaodsłoniły ciemnosiną, prawie czarną powierzchnię planety. Pikujemy  oznajmił Renę.Samolot runął w dół.Pole obłoków przybliżało się szybko.Naraz nieprzeniknionabiel skryła cały obraz.Kiedy ustąpiła, w dole widniało szaro-niebieskie podszycieniskich krzewów, przeważnie płożących się po ziemi.Tu i ówdzie tworzyły odosobnione kępy pośród grząskich moczarów, gnące się do ziemi pod wściekłymnaporem wichru.Renę wyrównał lot na wysokości dwustu metrów. Chętnie przetrząsnąłbym tutejszą tundrę  zauważył. Jej zwierzostan może kryćwiele niespodzianek.Allana, jako botanika, pociągało skompletowanie zielnika z tych niegościnnychrównin.Ale te marzenia musiał odłożyć.Trapił go zresztą znacznie ogólniejszyproblem, który powinien skonsultować z Renem.Zoolog spojrzał na mapę. Zaraz będzie morze.Allan dostrzegł w pobliżu widnokręgu dziwną błyszczącą ścianę, która ostro łączyłaniebo, powleczone gmatwaniną obłoków, z twardym gruntem planety. Co to?  wskazał ręką. Deszczowy wał  odparł spokojnie Renę. Pociski meteo rozładowują burze.Przyrząd nastawiłem na odległość dwudziestu kilometrów, bo lecimy nisko.Tuż przed nimi szalał żywioł wodny.Wygięta w olbrzymi łuk linia brzegowamiejscami cofała się raptownie, by opodal sięgnąć na setki metrów w głąb moczarówposzczerbionych wściekłym zębem sztormów.Niektóre fale zdawały się na krótkozastygać w bezruchu i dopiero po chwili cofały się ku pełnej toni, białe i jakbykanciaste.Zjawisko oglądane z góry przedstawiało się nierealnie.Allan dopiero po chwiliuprzytomnił sobie istotę tajemniczych ociężałych fal. Więc to są zwały lodu pędzone nurtem wód i uderzeniami sztormu? Chwyciłlornetkę.Brzeg został już daleko za nimi.Lecieli nad bezkresną kipielą, w którejwoda, lód i bryzgająca biała piana bez ustanku tłukły o siebie, wyły przeciągle,przewalały się jak dzika niesamowita lawina, prąc wciąż naprzód, na południe.Po dziesięciu minutach lotu nad falami Renę wyprowadził samolot świecą w górę.Niebo było prawie zupełnie pogodne.Proxima, która godzinę wcześniej przetoczyłasię przez zenit i dość szybko opadła ku zachodowi, olbrzymiała nadal.Był to jeden zparadoksów Temy: czasami pod wieczór robiło się jaśniej niż w południe.Pola burzowych chmur, skłębione nad szalejącym oceanem, dawno już zakryłhoryzont.Mijali rozległą, pustynię, która z wysokości prawie trzydziestu kilometrów przypominała ciemną pocętkowaną derkę.Renę przyjrzał się bacznie temu widokowi przez lornetkę. Wiesz, czym usiana jest pustynia?  zapytał AUana.Botanik nie dał się wywieść wpole. Pustynia? Niczym.A przynajmniej niczym takim, co by się.odznaczało z tejwysokości i w dość niekorzystnym oświetleniu.To niebo roi się od drobnych, jakbywełnistych obłoczków.Pół godziny pózniej samolot znów pikował. Ostatnie półtora tysiąca kilometrów przebędziemy już niskim lotem zaproponował Renę. Patrząc ze stratosfery, stracilibyśmy zbyt wiele malowniczychwidoków.Na Temie teren oglądany z takich wysokości nie jest nawet mapą, a raczejczymś zamazanym i nieciekawym.Sprawia to atmosfera prawie dwukrotnie grubszaod ziemskiej i dodatkowo mniej przezroczysta wskutek obfitości dwutlenku węgla.Allan uporczywie wpatrywał się w uciekającą do tyłu pustynię.Pędzone wiatremzwały piasku układały się sypkim śródpowietrznym kobiercem.Gdzieniegdzie jakiśbardziej zadzierzysty wir porywał nieprzezroczysty kłąb i igrając z nim podnosiłpiaszczystą trąbę nad obłoki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl