[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przebiegł oczami otoczenie, sprawdzając, czy nie popełnił żadnego błędu.Potem wyjął zwalizki Sieny mały automatyczny karabinek i używając tylko jednej ręki z trudem wspiął sięna stertę płyt stropowych ze sprężonego betonu.Kiedy dotarł na górę, skóra lewej dłoni paliłażywym ogniem, a kciuk krwawił coraz bardziej.Sycząc z bólu, położył się na chropowatejpowierzchni i jeszcze raz rozejrzał wokół.Z miejsca, gdzie był ukryty, widać było prawie całąplażę i duże fragmenty drogi - doskonale widoczna karetka była tuż za nim.Zerknął naobolałą dłoń, kładąc koło ucha małe przenośne radio.Teraz pozostało tylko czekać.Mógłnawet zapalić papierosa, ale myśl o celownikach na podczerwień, które można byłoprzymocować do karabinów snajperskich odwiodła go od tego zamiaru.* * *Tymczasem Siena zbliżał się już do podnóża głównego budynku.Wykorzystując każdąmożliwość osłony, podszedł do dużej prostopadłościennej przybudówki kryjącej wejście.Przez chwilę rozważał, czy nie dostać się przez okno od razu na pierwsze piętro, ale szybkozdał sobie sprawę, że było to zadanie niewykonalne.Płaska, pozbawiona jakichkolwiekwystępów ściana nie dawała żadnego oparcia.Naglony przez czas, podszedł do drzwi. 137Delikatnie nacisnął klamkę, a kiedy nie ustępowała, wyważył drzwi kopniakiem.Wnętrzeprzybudówki oświetlało tylko jedno, punktowe zródło światła.Panujący tu mrok miał daćczas dwóm strażnikom na rozpoznanie ewentualnego przeciwnika, zanim on zdoła dostrzeccokolwiek.Oczy Sieny nie musiały się jednak przyzwyczajać do jakichkolwiek warunków.Strzelił dwa razy.Usłyszał łoskot walących się ciał, zanim tamci zdążyli dotknąć kabur.Przedostał się przez wewnętrzne drzwi i przebiegł przez tonący w półmroku hol.Zignorował otwarte, jakby czekające na niego kabiny wind i przeskakując po kilka stopniwbiegł na półpiętro.Nasłuchiwał przez chwilę, potem ruszył dalej.Przez cały czas nienapotkał nikogo, nie słyszał też jakichkolwiek odgłosów życia.Na drugim piętrzeprzezorność kazała mu zmienić drogę.Szerokim, poznaczonym jaskrawymi prostokątami wwiększości pootwieranych drzwi korytarzem pobiegł w kierunku drugiej klatki schodowej wprzeciwległym skrzydle budynku.Puste, nie umeblowane pokoje po bokach sprawiałyprzygnębiające wrażenie.Pierwszy dzwięk dotarł do niego, kiedy dobiegał do osłaniającej schodyprzeciwpożarowej ściany.Był to najprawdopodobniej odgłos zle postawionej nogi, któraobsunęła się o stopień niżej.Siena kciukiem przestawił przełącznik broni na ogień ciągły.Ostrożnie postawił torbę z materiałami wybuchowymi na ziemi.Starając się uniknąćnajmniejszego nawet szelestu, wyjął z kieszeni granat.Wyszarpnął zębami zawleczkę i posekundzie zwłoki rzucił go w stronę klatki schodowej.Huk eksplozji zlał się z brzękiem wybitych podmuchem szyb i stukiem odłamków ometalową ścianę.Siena chwycił torbę i wyskoczył zza węgła, przyciskając spust.Przytrzymałgo, aż zamek pozostał w przednim położeniu.Wbiegł na schody prowadzące do góry,zmieniając magazynek.Przeskoczył podest trzeciego piętra, ale zatrzymał się nagle, widząc wprześwicie u góry ułożone równo jeden na drugim worki z piaskiem.Barykada.Cofnął się kilka kroków, ale korytarzem nadbiegali już ludzie.Znowu przycisnął spust.Zwielokrotniony akustyką korytarza grzmot serii z pozbawionego tłumika pistoleturozproszył ich w jednej chwili.Sytuacja nie była jednak dobra.Mając odciętą drogę w dół, na górę i w bok, Sienajednym uderzeniem łokcia w przycisk przywołał windę.Ukrył się za wystającym fragmentemprzepierzenia, zakładając następny magazynek.Strzelił dwukrotnie do wychylających się zpokoi strażników i sprężył się w oczekiwaniu na przybycie kabiny.Kiedy drzwi rozsunęły się wreszcie, zablokował je nogą, wycelowując broń.- Stój!W środku stał tylko jeden mężczyzna.Miał na sobie ogromną kuloodporną kamizelkę ihełm saperski, ale nie widać było przy nim broni.- Mógłbyś przez chwilę nie strzelać?Siena zerknął do tyłu.Ludzie na korytarzu zamarli w oczekiwaniu. 138- O co ci chodzi? - warknął.- Mogę umożliwić spotkanie z ludzmi, których szukasz.- Mężczyzna zdjął hełm zprzyłbicą z pancernego szkła.- I to bez nadmiernego zużycia amunicji.Siena spojrzał na swoją torbę.Mógł teraz detonować ładunek.Miał jednak wrażenie, żebyłoby to najgłupszą rzeczą, jaką by kiedykolwiek zrobił.- Dobrze - mruknął.- Ale zostaw te parę kilo dynamitu, czy co tam masz.To nie kopalnia i nie trzebaprzebijać chodników.Siena postawił torbę, wchodząc do windy.- I ten wulkan w pigułce również.Odrzucony pistolet upadł na wieko torby.Mężczyzna szybko przeszukał Sienę, potemnacisnął guzik z oznaczeniem najwyższego piętra.- Nie dajecie mi zbyt dużo szans.- Przecież nie chcemy cię zabić.Zawsze można dojść do porozumienia albopohandlować.No, ale jeśli się nie uda.- Mężczyzna rozłożył ręce.Przez chwilę jechali w milczeniu.Tamten spojrzał w bok.- Nie jesteś zbyt piękny.Czyżby rząd przeżywał kryzys płatniczy?- Nie jestem pewien, czy pracuję dla rządu.- %7łartowałem.- Facet uśmiechnął się z przesadną słodyczą.Można mu było wybaczyć wesołość.W końcu każdy, kto właśnie uniknął podziurawieniaprawie półcalowymi pociskami, miał prawo inaczej patrzeć na świat.Winda zatrzymała się na ostatnim piętrze, wypuszczając ich na korytarz.Wprzeciwieństwie do poprzednich podłogę tego wyściełał gruby dywan.- Tędy.Mężczyzna w kuloodpornej kamizelce zaprowadził go pod metalowe, wypolerowane nawysoki połysk drzwi.Otworzył je z zapraszającym gestem.Siena wszedł do niewielkiej salikonferencyjnej, słysząc za sobą zgrzyt przekręcanego w zamku klucza.Z boków, podścianami stało czterech ludzi z wymierzonymi weń karabinami.Pośrodku, wokół lśniącego stołu siedziało dwunastu mężczyzn w różnym wieku.Nieprawdopodobna wprost cisza świadczyła, że pomieszczenie musiało być szczelne, wręczodizolowane od otoczenia.Mimo luksusowego, bardzo nowoczesnego wyposażeniaatmosfera miała coś ze średniowiecznego zebrania czarowników.Siena zauważył uderzającebezgłośnie w szyby pierwsze krople deszczu.- Nie dziwi cię to spotkanie? - spytał mężczyzna siedzący w przeciwległym narożnikustołu.W klapie jego garnituru widniała plakietka ze słowem CHILMARK.- Jestem tu właśnie po to.Siena zauważył ogromny pusty fotel w centralnym miejscu i zawieszoną pod sufitemkamerę.A więc były asystent profesora Fulbrighta wolał nie narażać się bezpośrednio. 139Chilmark uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie.Wszyscy pozostali tkwili nieruchomo naswoich miejscach.- Jeden czy dwóch ludzi, nawet wyposażonych w materiały wybuchowe, nie stanowią dlanas żadnego zagrożenia - mówił powoli, akcentując każde słowo.Jego głos był jedynymdzwiękiem w pomieszczeniu.Pozostali zdawali się nie oddychać.- Dlatego też pozwoliliśmywam wejść tutaj.Mówię o tym, żebyś dobrze zdał sobie sprawę z tego, że jesteście całkowiciew naszej mocy.Byłoby dobrze, gdybyś zrozumiał, że ani ty, ani twój moknący teraz nadeszczu kolega, nie jesteście w stanie zrobić nam - tu uśmiechnął się znowu, tym razemkpiąco - nic złego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl