[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poczuł na ramieniu jej twardą, mokrą twarz i wyobraził sobie żywą czaszkę, żywą kość, czerpiącą po-karm błękitnej krwi i niedostępnych myśli z cienkich żyłek i rurek w niewidocznych dla oka głębinach.- Ze mną jesteś bezpieczna.- Wcale nie jestem z tobą bezpieczna.Ale nie pragnę być nigdzie indziej.Myjąc się rano, znalazł na udach ślady krwi.Już przedtem zastanawiał się, czy ona zna tę rzecz osta-teczną - i oto miał przed sobą odwieczny dowód.Stał z gąbką w ręku i łamał sobie głowę; kunszty tak subtelne,pożądanie tak świadome - a jednak dziewica.Istniały pewne możliwości, z których najbardziej oczywista byładlań lekko odpychająca, choć pózniej, gdy się zmusił, by ją rozważyć, okazała się też interesująca.Jednak nig-dy nie mógł o to zapytać.Okazanie zainteresowania, choćby ciekawości, było równoznaczne z jej utratą.Na-tychmiastową.Wiedział o tym, nawet o tym nie myśląc.To było niczym zakaz Meluzyny, ale jego, inaczej niżnieszczęsnego Raimondina, żaden wątek narracyjny nie zmuszał do niestosownego wścibstwa.Lubił wiedziećwszystko - nawet to - ale miał zbyt wiele rozumu, by interesować się sprawami, których - powtarzał sobie - niemiał szans poznać.Ona zaś musiała ukryć zdradziecką białą koszulę w swym bagażu, bo już nigdy jej nie zoba-czył.To były dobre dni.Pomagała mu preparować okazy i nieustraszenie wdrapywała się na skały.Niby sy-reny Goethego i Homera śpiewała na skałach Filey Brigg, z których morze ongiś spłukało panią Peabody z całąrodziną.Zostawiwszy za sobą klatkę krynoliny i połowę halek, z wiatrem w jasnych włosach dzielnie masze-rowała przez wrzosowiska.Siedziała skupiona przy torfowym ogniu, patrząc, jak stara kobieta opieka na rusz-cie małe szczupaczki.Prawie nie odzywała się do obcych; to on pytał, po czym wysłuchiwał informacji i zwie-rzeń, to on dowiadywał się wszystkiego.Kiedyś, gdy przez pół godziny zatrzymywał pewnego rybaka na roz-mowie o kołowrotach, wypalaniu wrzosowisk i wycinaniu torfu, powiedziała:- Randolphie Ashu, jesteś zakochany w całym rodzaju ludzkim.- Jestem zakochany w tobie.I tym samym we wszystkich stworzeniach, które są choć odrobinę do ciebiepodobne.Co oznacza wszystkie stworzenia, gdyż jestem przekonany, że jesteśmy częściami jakiegoś boskiegoorganizmu, który oddycha swym własnym oddechem i trochę żyje tu, trochę umiera tam, niemniej jest wieczny.Ty zaś jesteś manifestacją jego ukrytej doskonałości.Jesteś życiem wszystkiego.- Och, nie.Jestem zmarzłym śmiertelnikiem, jak powiedziała wczoraj pani Cammish, kiedy zakładałamszal.To ty jesteś życiem wszystkich rzeczy.Stoisz sobie i wciągasz je w siebie; pod twoim wzrokiem to, conudne i bez wyrazu, zaczyna błyszczeć.A kiedy chcesz je zatrzymać, one zaś odchodzą, interesuje cię nawetich znikanie.Kocham to w tobie.I trochę się tego boję.Potrzebuję ciszy i nicości.Powtarzam sobie, że po-winnam spłowieć i długo jarzyć się w twym gorącym świetle.RL Kiedy już było po wszystkim, gdy ich czas się skończył, najlepiej pamiętał dzień, który spędzili w miej-scu, określanym Boggle Hole, gdzie pojechali, gdyż podobała im się ta nazwa.Zachwycały ją bezkompromi-sowe nazwy Północy, które zbierali niby kamienie lub kościste morskie stwory: Ugglebarnby, Jugger Howe,Howl Moor.W swych małych notatnikach notowała kobiece imiona stojących kamieni, zwanych meres, którenapotykali na wzgórzach.Gruba Betty, Kamień Nan, Przypochlebna Ciss. Oj, panie - mówiła - opowiem cistraszną historię Przypochlebnej Ciss i zarobię na tym kilka błyszczących gwinei".To również był dobry dzień,błękitny i złoty, dzień, który przywiódł mu na myśl młodość Stworzenia.Szli przez letnie łąki, wąskimi ścieżkami wśród wysokich zarośli, gęstych od polnych róż, misterniesplątanych z kremowym wiciokrzewem, niczym gobelin z Rajskiego Ogrodu, powiedziała, pachnący lotną sło-dyczą, każącą myśleć o niebiańskich dziedzińcach Swedenborga, gdzie kwiaty mają swój język, kolory zaś iwonie są kształtami mowy.Dróżką od młyna powoli zeszli do osłoniętej zatoczki i kwietny zapach zastąpiłaostra woń północnego morza, niesiona silnym wiatrem solanka, odór gnijących ryb i wodorostów, płynących wdal ku lodom Północy.Trwał przypływ i musieli przejść po ciasnej półce pod nawisem klifu.Patrzył na nią, jak szybko i zgrab-nie posuwa się do przodu.Ręce wyciągnęła nad głową, chwytając się pęknięć i szczelin mocnymi drobnymipalcami, pewnie stawiała maleńkie trzewiki na śliskich płytach.Kamień, rozwarstwiony i kruchy, szczególnejbarwy szarego metalu, był matowy, pozbawiony połysku, z wyjątkiem miejsc, gdzie z góry sączyła się woda,niosąca ślady rudej ziemi.Warstwy szarości upstrzone były regularnie sfałdowanymi koloniami krągłych amo-nitów, zwiniętą substancją kamiennych form życia - żywych form w kamieniu.Jasna głowa Christabel i okala-jące ją warkocze zdawały się powielać te formy; szara suknia, ze spódnicą rozwianą wiatrem, wtapiała się pra-wie w szarość skał.A wzdłuż powielających się, cienkich krawędzi, w poprzek zawiłej sieci pęknięć, biegałypośpiesznie setki maleńkich, pajączkowatych żyjątek o intensywnej barwie cynobru.Niebieskawy odcień skal-nej szarości podkreślał jeszcze ich czerwień, były jak cienkie nitki krwi, jak porwana, ognista siatka.Widziałjej białe ręce niczym gwiazdy na tle kamienia i widział czerwone stworzonka, biegające przy nich i po nich.Przede wszystkim jednak widział jej talię, owo miejsce zwężenia tuż ponad dzwonem spódnic.Przypo-mniał sobie nagość Christabel i swoje dłonie wokół tego przewężenia.Przez chwilę widział klepsydrę, za-wierającą schwytany w niej czas, podobny strużce piasku, kamyków, drobin życia, istot, które żyły i żyć będą.Tam był jego czas, jego przeszłość i przyszłość, obecnie ściśnięte z taką dzikością - z taką łagodnością - w ma-leńkim obwodzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl