[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdybyś chciałcoś powiedzieć, podnieś jeden palec.Będę uważał.Z tymi słowy otworzył mu zęby przy pomocy dłuta, wepchnął wgardło wąski koniec wielkiego skórzanego leja, pochwycił pierwszykubeł z brzegu, nalał lej po brzegi i odstąpiwszy o parę kroków, czekał,co będzie.Woda wlewała się powoli w ciało ofiary.Silne naciągnięcie mięśnisprawiło, że najmniejszy ucisk od wewnątrz zamieniał się w straszliwątorturę.Stary ten system zadawania cierpień stanowi najhaniebniejszą pa-miątkę po bestialskich przodkach człowieka.Tą torturą, gorszą odkrajania ciała i łamania kości, męczono za dawnych dni morderców,żeby, nim skonają pod miłosierną ręką kata, zakosztowali mąk wielo-krotnie gorszych od śmierci.Płuca, wnętrzności, serce, wszystkie or-gana ciała ulegają podczas tej strasznej tortury powolnemu rozprzę-żeniu.Dla zbrodniarek-kobiet norma wynosiła sześć kwart.Dla męż-czyzn normy nie było.Wyznaczała ją fantazja dręczyciela.Gubernator przyglądając się ogromnemu ciału Rubriza doszedł downiosku, że będzie mógł w nie lać po prostu bez miary.Napełnił lej drugi raz i patrzył, jak ruchome kule płynu rozchodząsię pod skórą.Stał nad głową Rubriza, by nieszczęśliwy chcąc nie chcąc97patrzył mu w oczy.Pot zlewał twarz bandyty, z oczu biła męka.Subtelne dreszcze sadystycznej rozkoszy wstrząsały generałem.Nachylił się jeszcze niżej, zaglądając w oczy Rubrizowi.Lecz to nie dało mu większego zadowolenia.Rubriz nie zdawał sięwięcej cierpieć tylko dlatego, że obserwowano jego katusze.Estrada napełnił lej po raz trzeci.Całe ciało bandyty zaczęło podry-giwać konwulsyjnie.Dały się słyszeć jęki.Generał ucieszył się, bo jużmyślał, że się tego nie doczeka.W pierwszej chwili wydało mu się, żeRubriz wzywa miłosierdzia.Gdy poznał, że to tylko mimowolne wysi-lenie oddechu, nasrożył się, rzec można, cnotliwym gniewem.Rubriz zaczął się modlić o śmierć.Zapragnął końca tak gwałtowniejak jeszcze niczego w życiu.Cierpiał straszliwie całym ciałem.Okrop-nie naciągnięte liny wrzynały się w ręce i w nogi.Kości mogły popękaćod napięcia, lecz odrętwienie i męka działały razem w ten sposób, żenie mógł sobie zdać sprawy z ośrodków bólu.To lodowate zimno prze-lewało się w jego żyłach, to pęczniejący ogień.To zostawał tylko czystyból.Ohydne, mdłe uczucie potęgowało się z każdą chwilą.Generała opuścił błogi spokój.Klął i raz po raz bił swą ofiarę pię-ściami.Każdy cios zaznaczał się na wyprężonym ciele siną obrzmiało-ścią.Rozsunąwszy palcami Rubrizowi powieki, poznał, że życie uchodzipospiesznie.Bandyta konał bez słowa skargi czy błagania o litość.Ję-kliwy oddech nie liczył się, bo nieszczęśliwy nie miał nad nim władzy.Jeszcze jedna porcja wody, a będzie po wszystkim.Napęczniałeokropnie ciało nie wytrzyma.Ale generał nie chciał bynajmniej śmier-ci Rubriza.Był tak pewny, że osiągnie swój cel pogróżkami i znęca-niem się, a tu tymczasem usłyszał tylko słowa obelgi.Rubriz nazwał gopsim synem i miałby umrzeć zwycięzcą?Dusza generała zbuntowała się przeciwko triumfowi śmierci.Przestał na chwilę kląć. Jakiż byłem głupi przemknęło mu przez myśl przypuszcza-jąc, że go złamię za jednym zamachem! To twardy chłop.Nie, jego98trzeba kruszyć powoli, a uporczywie, dopiero wtedy duch się w nimzałamie.Ale jak to zrobić? Ha! Jest jedno dobre miejsce, pewne i bez-pieczne, gdzie by go urobili.Generał miał oczywiście na myśli Dolinę Zmierci, z której, jak cho-dziły słuchy, wyratował się Miguel Santos.Lecz tylko głupcy mogli wto wierzyć, gdyż nigdy żaden człowiek nie uszedł z Doliny Zmierci.Ktosię tam dostał, dla tego nie było nadziei.%7ładen skazaniec nie uzyski-wał stamtąd zwolnienia, bo gdyby się rozeszły wieści o stosowanychtam męczarniach, ludzkość zapłakałaby krwawymi łzami.Powziąwszy to postanowienie, generał Estrada nabrał znów animu-szu.Nie ma nienawiści, z którą by się nie łączyło uczucie strachu.Wtrakcie długiej tortury Estrada zaczął nienawidzić swoją ofiarę, gdyż wmiarę jak woda rozpierała umęczone ciało, ogarniała go trwoga.Gdy-by Rubriz nie umarł gdyby zdołał zbiec z fortu gdyby mu się uda-ło drugi raz przeniknąć w obręb tych murów.Ba! Z Doliny Zmierci nie ucieknie.Czyż godni są lepszego losu zuchwalcy, którzy stawiają czoło lu-dziom przeznaczenia, takim jak on generał gubernator Ignacio Es-trada?XXIIMontana uciekał przez góry cały dzień, po czym zatrzymał się nadwa dni na wypoczynek.Znalazł dolinkę z dobrą paszą dla Sally, gdziewąski potok obfitował w tłuste ryby.Otoczył go prawdziwie sielski spokój.W dzień wylegiwał się godzi-nami w cieniu skały.Posiadał rzadką zdolność zatrzymywania myśli, anawet wrażeń, pozwalając rzece czasu unosić się to prędzej, to wolniejprzez dziwne krainy niebytu.Wieczorem rozpalał dwa niewielkie ogniska i kładł się między nimina legowisku z liści i sprężystych gałęzi.Było mu ciepło i wygodnie.Ponieważ dużo spał w dzień, nocą pozwalał sobie na leniwe marzenia iprzyglądanie się gwiazdom.To znów wsiadał na kasztankę i jezdził bezcelu dla samej przyjemności po płaskowzgórzach, rozkoszując się99przeczystym górskim powietrzem, użyczającym niejako czystości na-wet duszy.Nie męczyły go te jazdy, gdyż dzika klacz spełniała rolęprzewodniczki i wywiadowczyni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]