[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Banda kretynów, pomyślał Reynold.Bezużyteczni idioci.Gardziłnimi.Sam dawno znalazłby tę dziewkę.- Zabrał ją jeden z Mackintoshów, panie - odezwał się sierżant.Reynold zabębnił palcami w blat stołu.- Jesteś pewny?- Tak - potwierdził Perkins.- Zcigaliśmy ich na południowywschód, aż do ziem Davidsonów.Reynold zastanawiał się przez chwilę.- Alistair Davidson.- Pchnął krzesło i wstał.- Wuj.To bypasowało.Perkins uśmiechnął się, lecz zbrojni wymienili między sobązdumione spojrzenia.- Czyj wuj, mości panie? - zapytał sierżant.- Jego wuj, baranie! Alistair Davidson jest wujem IainaMackintosha!Jego słowa wzbudziły ogólne poruszenie.Oficer wybuchnąłśmiechem.- Ośmieliłby się tak daleko zapuścić na ziemię Grantów?Przecież był sam.Reynold popatrzył na niego gniewnym wzrokiem.Tak mocnozaciskał pięści, że paznokcie wbijały mu się w ciało.- Włóczył się po moich dobrach, a ja o tym nie wiedziałem? -Ledwo się powstrzymał, żeby ich wszystkich nie podusić.- Gdziebyliście, łajdacy, kiedy to się stało?Zbrojni niepewnie przestępowali z nogi na nogę.Nie patrzyli muw oczy.Perkins uśmiechał się zjadliwie, ale też milczał.Reynold miałochotę trzasnąć go w gębę. Stanął przy ogromnym kominku i oparł się o kamienną półkę.Przez chwilę, zamyślony, patrzył w ogień, jakby tam usiłował znalezćodpowiedz na pytania.Musiał odzyskać tę dzierlatkę.Ale jak? Było jeszcze za wcześnie,by ruszyć z wojskiem.Chciał wszystkiego: zamku Findhorn, ziemiMackintoshów i Aleny d'Angouleme.Miał zamiar poślubić ją przed wystąpieniem przeciwkoMackintoshom.Nie.Lepiej zaczekać.Nie wolno zbyt pochopnie wypowiadaćwojny Iainowi.Co będzie, jeśli klan Chattan opowie się po jegostronie? Czas sprzyja umiejętnie podsycanym kłótniom.MacBainowiejuż się wahają.Spojrzał na swoich ludzi.- Perkins! - warknął.- Zorganizujesz mi spotkanie zMacBainami.Natychmiast.Perkins uśmiechnął się pod wąsem.- Tak, jaśnie panie.Możesz na mnie polegać.- A co do reszty z was - Reynold powiódł wzrokiem pożołnierzach - są jakieś wieści od zwiadowców?Oficer odzyskał rezon.- Naczelnik Davidsonów wraz z żoną wjechali na ziemieMacgillivrayów.To było interesujące.- Mają eskortę?- Tylko dwudziestu ludzi.Macgillivray obiecał im pełnebezpieczeństwo.- W drodze powrotnej do Braedun Lodge muszą przejeżdżaćprzez góry graniczące z twoimi włościami, panie - wtrącił Perkins.Reynold nie bez przyczyny liczył na Perkinsa.Był sprytny.Sprytniejszy od innych.Zmierć Davidsona stworzyłaby nowemożliwości.Reynold niecierpliwie zamachał dłonią.- Jesteście wolni.Idzcie sobie.Muszę teraz pomyśleć.Usiadł wfotelu stojącym tuż koło kominka i rozprostował nogi.Usłyszałcichnący szelest kroków i skrzyp zamykanych drzwi.Oczami wyobrazni ujrzał twarz Aleny Todd, jej jasną cerę izielone oczy.Córka masztalerza.- Ha! Dziewczyna w istocie była szlachetnej krwi i spokrewniona zdworem królewskim.Musiał ją pojąć za żonę.Przymknął oczy.Teraz znalazła się w rękach Mackintosha.Przeklęty Iain już dawno powinien podzielić los ojca! Im szybciej,tym lepiej.Reynold zacisnął dłonie na wyściełanych aksamitemporęczach fotela.- Nie, Iainie Mackintoshu.Bądz pewny, że długo się nią nienacieszysz!Spory zając wychynął z krzaków.Iain instynktownie sięgnął połuk, ale jego ręka pochwyciła wyłącznie pustkę.- Przeklęta dziewka!Kopnął kamień w stronę zająca i ponownie zaklął.Szedł już ponad godzinę, a do warowni wuja wciąż pozostawałmu jeszcze kawał drogi.Przyspieszył kroku, rozglądając się baczniepo lesie.Odjechała na jego koniu! A on, głupiec, spokojnie jej na topozwolił!- Idiota!Dziesiąty raz sprawdził broń za pasem: miecz, dwa sztylety itkwiący w bucie sgian dhu.To wszystko.Auk, drugi miecz i jeszczejeden sztylet zostały przy koniu.Gdzie teraz była Alena? Może wracała, żeby go przeprosićsłodkim, namiętnym pocałunkiem? Poczuł rozkoszny dreszcz nawspomnienie jej pełnych ust, miękkich i pachnących.Potrząsnął głową.Pewnie była już w połowie drogi do zamkuGlenmore.Hamish miał rację.W te pędy pognała do swojegokochanka, żeby mu przekazać najważniejsze wieści.Przecież widziałabroń i umocnienia.Znała liczbę zbrojnych stale pozostających wwarowni Davidsonów.Przystanął na chwilę, aby nabrać tchu i popatrzył poprzez gałęziedrzew na błękitne niebo.- Nie - powiedział na głos.- Niemożliwe, żeby była szpiegiem.I nie miała kochanka.Tego był całkowicie pewien.Była dziewicą.Słodko całowała, ale w jej pocałunkach kryła sięniewinność.Iain westchnął.Na przyszłość muszę bardziej uważać,pomyślał.Może nawet nie na nią, ale przede wszystkim na siebie.Powinien trzymać zmysły na wodzy.Kim ona naprawdę była? Nagle sobie przypomniał, dlaczego przywiózł ją aż tutaj, z dalaod przygodnych świadków.Chciał ją przecież wypytać.O nazwisko, okrewnych, o przynależność do klanu.Wszystko uleciało mu z głowy,kiedy tylko spojrzał jej w oczy.Muszę bardziej uważać, powtórzył w myślach.Mam przecieżswoje plany.Oparł się o rozłożystą brzozę.Szorstki dotyk kory przywiódł muna myśl całkiem inne drzewo, w innym odległym lesie oraz innądziewczynę.Uśmiechnął się do swoich wspomnień i jak zwykle przy takichokazjach wsunął rękę do sakiewki.Wyciągnął kosmyki włosówsplecione w maleńki warkoczyk.Przysięgał wrócić.I na pewno wróci.Mimo wszystko, dziecięca obietnica pozostawała obietnicą.Niezwykł łamać raz danego słowa.Ale kim była tamta młodziutkadziewczyna? Roześmiał się.Czy nie za dużo tajemniczych kobietprzewinęło się przez moje życie? - pomyślał.Nieważne.Znajdzie ją.Musi znalezć.Musi odzyskać sztylet z rękojeścią nabijaną klejnotami.Stał tak przez długą chwilę, pogrążony we wspomnieniach.Nagledrgnął, słysząc tupot kopyt i szelest liści.Ktoś przedzierał się przezkrzaki.Kto to? Odruchowo położył dłoń na rękojeści miecza.Zarazjednak ją opuścił, bo w oddali ukazał się Hamish i dwóch zbrojnych wbarwach Davidsona.Prowadzili ze sobą osiodłanego luzaka.To był ten sam koń, naktórym odjechała Alena. ROZDZIAA SIDMYSerce zamarło w piersi Iaina.Pobiegł w dół zbocza na spotkaniejezdzców.Zatrzymał się przed Hamishem i wskazał na puste siodło.- Gdzie ona?Hamish uśmiechnął się i znacząco poruszył krzaczastymibrwiami.- A gdzie ma być? - spytał kpiąco.- W stajni.Iain odetchnął zulgą.- Spotkaliście ją?- Nie.Galopem wypadła z lasu, wjechała na dziedziniec i na nicsię nie oglądając, popędziła do zagrody.- A niech mnie! Hamish błysnął oczami.- To był dopiero widok.- rzekł z podziwem.- Miałazarumienioną twarz i rozwiane włosy.Iain wbił wzrok w przestrzeń.Zbrojni Davidsona rzucili kilkażartów.- Dość.- Iain popatrzył na nich groznie.Natychmiast zamilkli.Gwizdnął na konia i lekkim ruchem skoczył na siodło.Skierowalisię w stronę domu.- Jedzmy.Zmierzcha się.Hamish ruszył z nim ramię w ramię.- I co o niej teraz sądzisz?- Bóg mi świadkiem, Hamishu, że naprawdę nie wiem.- Ani ja.- Olbrzym pogładził brodę i spojrzał mu prosto w oczy.- Powiem ci jedno: mogła uciec, ale nie uciekła.- To prawda.Pytanie tylko: dlaczego?Iainowi przemknęły przez głowę dziesiątki odpowiedzi.Bezwiednie przynaglił konia do szybszego biegu.Głośny śmiech wyrwał go z zamyślenia.Odwrócił się i zobaczył,że Hamish porozumiewawczo zerka na zbrojnych, Iain obrzucił gogniewnym spojrzeniem.- Do diaska! - zawołał Hamish.- Wez ją wreszcie do łoża ibędzie po kłopocie!Mięśnie Iaina napięły się jak postronki.Zmełł w ustach słowaprzekleństwa.Hamish dostrzegł błysk złości w jego oczach inatychmiast zaprzestał żartów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl