[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zawahała się w ostatniej chwili przed zerwaniem plomby.Przecież tu, na statku, miał być normalny prowiant.Twardziel czyli Val Con napewno wie, gdzie go szukać.Wstała i niedbałym krokiem poszła do sterówki.* * *Załatwienie specjalnego promu i eskorty trwało trochę ponad pół godziny.Stróż miałpolecieć z Prime do portu Econsey, a stamtąd czekała go jazda ciężarówką do hyatta, wktórym mieszkali jego krewni.Ing przekonywał go, że jeszcze przed upływem doby spotkasię ze Szlifierzem.Stróż zwiesił głowę, jak należało przed Starszym-w-Prawie i odpowiedział najgrzeczniejjak umiał, chociaż jego zdaniem tak zwany język handlowy w ogóle nie nadawał się dowyrażania uprzejmości. Bardzo dziękuję za opiekę.%7łałuję tego, co się stało. Ja także odparł szczerze Ing ale cóż, niczego nie możemy zmienić.Musiszponieść zasłużoną karę.Pamiętaj tylko, nie popadaj w rozpacz, masz jeszcze przed sobą całąprzyszłość.Wierzę, że drugi raz nie popełnisz takiego błędu.Stróż mruknął, że Starszy Ing na pewno się nie myli, że już na zawsze zapamięta sobiejego słowa.Na tym Ing zakończył rozmowę i przekazał żółwia nerwowej strażniczce, która miała sięnim zająć aż do czasu przybycia promu.* * *Po wyjściu z biblioteki Miri skręciła w lewo, zamiast w prawo, minęła basen i trafiłaprosto do ogrodu.Zobaczyła przed sobą gąszcz roślin.Jedne z nich zwisały z ozdobnychgazonów, inne znów pięły się po wysokich tyczkach, a jeszcze inne w fantazyjny sposóbwyznaczały granice niewielkich polanek, na których stały wygodne kamienne ławy.To byłoprzyjemne miejsce, choć dosyć ciemne i upalne zwłaszcza dla Miri, wychowanej nazimnym Surebleak.Zmitrężyła tu jednak nieco więcej czasu, przyglądając się rozsianym potrawie żółtym i fioletowym kwiatom, i pękatym kiściom czerwonych owoców, rosnących nagrubych pnączach.Zastanawiała się, czy mają coś wspólnego z winoroślą i czy dałoby się znich zrobić wino.Z cichym westchnieniem opuściła ogród, przeszła przez krótki korytarzyk biegnący odsypialni do głównego przejścia i po chwili znalazła się w sterówce.Nie zastała tam Val Cona.W gruncie rzeczy wcale się go nie spodziewała.Nie mógłnarzekać na brak zajęć na statku tej wielkości.Spojrzała na stos przedmiotów zgromadzonychna stole.Coś ją tknęło.Podeszła bliżej, zakładając ręce do tyłu, żeby przypadkiem czegoś nie dotknąć, iprzyjrzała się dokładniej kolekcji.Pistolet bez wątpienia należał do Val Cona.Nóż.to chyba ten sam, którym ocalił jąprzed bandytą.Kiedy to było? Całe wieki temu.A to? Przecież to tylko rzemień z jegokoszuli, a obok metalowa płytka o wyglądzie karty kredytowej i zwykłe buty.Buty? ValCon wszedł po cichu do sterówki.Chociaż Miri stała tyłem do niego, natychmiast odwróciłagłowę. Co ty zrobiłeś ze swoją twarzą? spytała ze zdziwieniem. Jesteś czerwony jakburak.Uśmiechnął się i podszedł do stołu. To mydło Szlifierza.Nareszcie mogłem porządnie się wyszorować.Przyjrzała mu się bez słowa.Mokre włosy, zaczerwieniona twarz, rozchełstana koszula,rękawy zawinięte aż po same łokcie.Nie miał na sobie pasa ani butów.Popatrzyła mu prostow oczy i spostrzegła, że zniknął z nich wczorajszy wyraz przerażenia.Val Con spoglądał nanią ze spokojem, jasnym i przejrzystym wzrokiem.Szybko wskazała palcem na stół. Wziąłeś się za sprzątanie? To broń, Miri.Chcę, żebyś ją przede mną schowała. Dlaczego ja? To jeszcze jeden twój zwariowany pomysł? A poza tym, mój drogi, butynigdy nie były i nie będą bronią.Pas również.Facet nie powinien chodzić w rozpiętej koszuli,bo to bardzo nieładnie.Zatrzymaj też sobie kartę kredytową.Nigdy nie wiadomo, kiedy sięprzyda.Val Con wziął do ręki ciemny rzemień, którym na co dzień sznurował koszulę, zręcznieowinął go wokół palców i napiął. Garota.Krawędzią karty kredytowej bez trudu obciął wystający kawałek ściany i podał godziewczynie. Gilotyna.Przewrócił pas na drugą stronę i odsłonił trzy ukryte kieszenie. Aadunki wybuchowe, elektroniczny wytrych, piła.Odłożył pas na stół i wskazał na buty. W prawym w obcasie jest dodatkowy ładunek wybuchowy.Z czubka wysuwa się ostrykolec, przydatny przy wspinaczce.W lewym jest taki sam kolec i w obcasie zwykły wytrych.Usiadł, jakby nagle się zmęczył.Wskazał pozostałe druty, jakieś igły i dziwne kawałkimetalu. Szpilka za uchem, drut w oku śmierć.Wszystko, czego sobie życzysz. Już rozumiem przerwała mu w pół słowa.Przez dłuższą chwilę stała w milczeniu, przyglądając się zgromadzonym zbiorom.Jednarzecz wydała jej się ważniejsza od wszystkich innych.Wzięła ją do ręki.Była to czarna pochwa z najprzedniejszego zamszu, otulająca zacne ostrze.Rękojeśćwyglądała jak cięta z obsydianu, lecz okazała się ciepła w dotyku.Miri ścisnęła ją mocniej w palcach i wyciągnęła nóż z pochwy.Ostrze zamigotało w świetle tysiącem promieni, mieniąc się kryształową czernią izielenią.Mogłaby przysiąc, że było żywe.Niemal z nabożną czcią schowała je z powrotem.Rękojeść wcale nie pasowała do jejdłoni.Zrobiono ją dla kogoś innego.Bez słowa podała nóż Liadenowi.Odruchowo wyciągnął rękę, lecz natychmiast zacisnął pięść i ją opuścił. Dostałeś to od Szlifierza stwierdziła sucho Miri więc pozwól, że coś ci wyjaśnię.Jeśli zabijesz mnie tym nożem, to będzie znak, że miałeś powód.Wcale nie będę protestować. Groznie zmarszczyła brwi. Zabierz go!Z ociąganiem wziął nóż do ręki i pieszczotliwie pogładził lśniącą rękojeść.Miri gwałtownie odwróciła się w stronę stołu. I to także! Zabieraj wszystko! Schowaj, wyrzuć.Nic mnie to nie obchodzi! Nie mamzamiaru tego przechowywać! To nie ma najmniejszego sensu! Nagłym ruchem opadła naławę, dysząc ciężko i dygocząc ze zdenerwowania. Miri, posłuchaj mnie.Mogę cię zabić.Parsknęła jak rozzłoszczona kotka. To już przerabialiśmy, kosmito.Pokręcił głową. Mogę cię zabić w każdej chwili.Stąpamy po cieniutkiej linii. Musiał wyjaśnić jej todo samego końca! Wystarczy, że na przykład wyjmiesz pistolet do czyszczenia.Zobaczębroń i zginiesz.Wczoraj o mały włos uniknęłaś śmierci.Z całej siły huknęła pięścią w stół i zerwała się na równe nogi. Uderzyłeś mnie gołą pięścią, cashutasie! Nigdy nie użyłeś wobec mnie broni! I wiem,że nie użyjesz!Klapnęła na ławę tak szybko, jak przedtem wstała.Spojrzała na swoją rękę i na srebrnegowęża z błękitnym klejnotem w paszczy. Nie wierzę, żebyś mógł mnie zabić powiedziała. Nie wierzę.Val Con odczekał chwilę, a gdy uniosła głowę, spytał łagodnie: Miri, powiedz, ilu już zabiłem od dnia, w którym cię poznałem?Jej oczy stały się okrągłe ze zdziwienia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]