[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co więcej,potrzebował mieć takiego samego przyjaciela w żonie.Louisa odsunęła mu włosy z czoła, objęła go nogami i pocałowała wusta.- Powiedz mi, co trzeba zrobić w tej sprawie, mężu.Jeśli Deene makłopoty, to znaczy, że nasza Evie też je ma, a na to nie możemy przecieżpozwolić.Dopiero po jakieś półgodzinie doszło do wyjaśnień, ale kiedy jużwszystko omówili, okazało się, że - jak zwykle we wszystkich ważnychsprawach - mają na ten temat takie samo zdanie.- Widzisz, jak Aelfreth patrzy w dół, na lewo?Deene nic takiego nie zauważył.Widział tylko, że jego żona niespuszcza wzroku z Aelfretha i Króla Williama, którzy zataczali koła poplacu treningowym.Czasem w łóżku wpatrywała się w niego z takimsamym skupieniem, choć wtedy jej oczy były zamglone z pożądania.- A jakie to ma znaczenie?- To kwestia uwagi, Deene.Aelfreth kieruje uwagę konia w miejsce, wktóre się sam wpatruje.- Na litość boską, Eve, przecież koń nie widzi, w którą stronę spoglądajezdziec, siedzący na jego grzbiecie.Na lewym policzku Eve pojawił się na moment dołeczek.Deenezauważył go dopiero niedawno i był nim zafascynowany.- A kiedy ja.siedzę na tobie okrakiem, Deene, a tym masz zamknięteoczy? Wiesz wtedy, w którą stronę patrzę?- Naturalnie.- Więc powiedz Aelfrethowi, żeby podniósł wzrok, chyba że chcesz,by William interesował się jedynie tym, co jest na ziemi po jego lewejstronie.Jeśli nie przełamiesz tego nawyku u Aelfretha, koń zacznie ci siękrzywić.- Przecież to tylko trening ujeżdżeniowy, Evie, drobna odmiana wcodziennej rutynie.Kiedy będą na torze, Aelfreth będzie patrzył nakolejne przeszkody albo na prostą i potem na przeszkody.Założyła ręce na piersi, z surową miną guwernantki.- Król William stale się przy nas czegoś uczy, Deene.Już ci totłumaczyłam.To prawda, a jej wykłady i kazania były urocze, a do tego bardzopouczające.Choć minęły zaledwie dwa tygodnie, Deene już zauważyłpozytywne zmiany w zachowaniu młodych koni i ich jezdzców.Krzyknął do Aelfretha, że markiza każe mu patrzeć tam, gdzie majechać, do cholery, co wywołało barani uśmiech na twarzy dżokeja.Usłuchał natychmiast, choć polecenie samego Deene'a z pewnością by goaż tak nie obeszło.- Moi stajenni stali się twoimi niewolnikami, żono.Konie zresztą też.- Co za pochlebstwo.Pojedziemy gdzieś dzisiaj?Przy ładnej pogodzie nabrali zwyczaju wyjeżdżania na pikniki wróżne ustronne zakątki majątku.Czasem kochali się w leniwympopołudniowym słońcu, czasem Deene drzemał z głową na jej kolanach,a czasami po prostu rozmawiali.Podejrzewał, że to ostatnie sprawiało imobojgu największą przyjemność.- Dziś mam inne plany.Spojrzała na niego.z czujnością.- Mężu, dziś wstaliśmy pózno, bo miałeś inne plany, a choć zwykletwoje plany bardzo mi się podobają, to.- Podobnie jak mnie podobają się twoje plany, żono, ale tym razem sąto plany innego rodzaju.W dalszym ciągu była zaniepokojona.W miłości potrzebowałaodrobinę - tylko odrobinę - perswazji, gdy szło o próbowanie nowychrzeczy, takich jak nowa pozycja, nowe miejsce, nowa wariacja na tematczegoś, co już jej wcześniej pokazał.Zawsze się wahała. Lucas, to nie może być" w dobrym tonie." Mężu, nie jestem pewna, czy." Deene, czy jesteś pewny, że tak się da?"Nie była właściwie nieśmiała, raczej brakowało jej pewności siebiealbo raczej przekonania, że ma prawo cieszyć się swoją, daną od Boga,namiętną naturą.Mimo to zawsze zbierała się na odwagę i wychodziła mu naprzeciw.Kochał to w niej prawie tak samo jak jej drobne pieszczoty i karesy,których nie szczędziła w ciągu dnia.- Dokąd mnie prowadzisz, Deene?Splótł jej palce ze swoimi i pociągnął w kierunku nieużywanych stajnidla zrebnych klaczy.- To niespodzianka, Evie.Chciałem ci ją sprawić rano po naszej nocypoślubnej.- I sprawiłeś mi ją, o ile pamiętam.Obudził ją, ucząc rozkoszy słodkiej, sennej miłości ciał wtulonych wsiebie pod ciepłą kołdrą.- Młodej żonie należy się mnóstwo przyjemnych niespodzianek.- A więc to ma być przyjemna niespodzianka? Zawsze ta czujność.- Mam nadzieję, że tak ją potraktujesz.W jego głosie dzwięczała powaga.Eve zatrzymała się na moment, byna niego popatrzeć.Teraz już nie mógł się wycofać i być może z tegopowodu lekki niepokój zmienił się w ściskający piersi strach.- Jeśli ci się nie spodoba, nie będziesz musiała jej zatrzymać.Mogę jąodesłać.Ruszyła przed siebie.Weszła do pustej stajni.- Więc to jest prezent?- Zgodnie ze zwyczajem mąż powinien ofiarować żonie po nocypoślubnej prezent na znak szacunku.- Och, znowu jesteś sentymentalny.Uwielbiam, kiedy się tak o mnietroszczysz, Deene, ale rozumiem, że powinniśmy oszczędzać, więczwolniłabym cię ze wszystkich.Zatrzymała się jak wryta przed przestronnym boksem wyścielonymgrubą warstwą świeżej słomy.- Lucas, co ty zrobiłeś? Wielki Boże.co ty zrobiłeś?Eve nie mogła złapać tchu.Mogła tylko patrzeć, kurczowo uczepionaręki męża.- Chyba zemdleję.- Ani mi się waż.- Deene stanął za nią i objął ją ramionami.Był oaząspokoju, a jej huczało w uszach i w klatce piersiowej czuła nieznośnyucisk.- Oddychaj.Evie.To tylko koń.Jeszcze jeden koń.Owszem, ale nie byle jaki.Eve poznała te cudowne, brązowe oczy iróżową plamkę na wielkim, aksamitnym nosie klaczy.- Posiwiała, już nie jest szara.To moja Słodka, prawda? Powiedz, że tomoja najdroższa.och, mężu.Co ty zrobiłeś?- Mogę ją odesłać, jeśli jej nie chcesz.nie zamierzałem ciędenerwować, Evie.Ale pytałaś o nią i pomyślałem, że może martwiłaśsię, czy.- Cicho.- Odwróciła się w jego ramionach, położyła dłoń na jegotwarzy, ale zaraz znów się odeń odwróciła, żeby spojrzeć na klacz.-Cichobądz.Już nigdy jej od siebie nie puszczę, przenigdy.Musisz mi toobiecać, Lucas.Przysięgnij mi, że jest moja na zawsze.- Jest twoja na zawsze, przysięgam, obiecuję i dotrzymam obietnicy.Wpisałem to do umowy małżeńskiej i do rachunków, do mojej ostatniejwoli i do testamentu.Jest twoja, na zawsze.Jak on mógł zrobić coś takiego.włożył w to tyle troski.Obejmowała go z całej siły, nie odwracając wzroku od klaczy, choćledwo ją widziała przez łzy.Kiedy Deene zaczął gładzić ją po plecach i podtrzymywać, bo kolanasię pod nią uginały, Eve zaczęła oddychać.Wdech i wydech, wdech iwydech, aż dokonała niezwykłego odkrycia.Emocje wzbierające w niejsprawiały, że płuca wydawały jej się za małe, a serce tłukło się w piersi.Stłumiły jej zmysł obserwacyjny, stępiły słuch i wzrok, choć wyostrzyływęch.Jej ciało błędnie zinterpretowało ten momenti zareagowało lękiem na granicy paniki.Tylko że mąż trzymał jąbezpiecznie w ramionach, a do jej umysłu zaczęło docierać - w siedem latpózniej - że druga ofiara jej dawnego upadku ma się dobrze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]