[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiele świadczyło o tym,że żyli w owym azylu razem ze swoim potomstwem bardzo długo.Conwaya zdzi-wił też brak innych śladów.Gdzie podziały się ciała dawno zmarłych istot?Poczuł, że włosy jeżą mu się z lekka na karku.Zwiększył natężenie dzwiękuzewnętrznego głośnika skafandra i krzyknął: Sutherland!Nie otrzymał odpowiedzi.Popłynął przez pomieszczenie ku przeciwległej ścianie, w której dojrzał dwojedrzwi.Jedne były uchylone i wydobywała się z nich smuga światła.Gdy wylądo-wał na progu, pojął, że to pokładowa biblioteka.63Poznał to nie tylko po półkach z książkami i szpulami taśm, które stały wzdłużścian i zwieszały się z sufitu, czy po czytnikach i skanerach stojących na biurkach.Nawet nie po nowoczesnych rejestratorach należących do załogi Tenelphiego, któ-re unosiły się w powietrzu.Przede wszystkich przeczytał napis na drzwiach.Zarazpotem spojrzał zaś na umieszczoną na przeciwległej ścianie, dokładnie na pozio-mie oczu, tablicę z herbem statku.Poniżej widniała jego nazwa.Nagle wszystkostało się jasne.* * *Wiedział już, dlaczego Tenelphi popadł w tarapaty i dlaczego niemal cała zało-ga udała się na wrak, zostawiając na wachcie tylko lekarza.Wiedział, dlaczego takpospiesznie wrócili i dlaczego zachorowali.I dlaczego on, jak i ktokolwiek inny,niewiele mógł dla nich zrobić.Zrozumiał także, dlaczego porucznik Sutherlandużył smaru zamiast zielonej farby i czym się kierował, wracając na wrak.Wszyst-ko to pojął, gdyż widoczna na tablicy nazwa statku występowała od wieków wewszystkich książkach historycznych wydawanych na Ziemi i na skolonizowanychprzez nią planetach.Conway z trudem przełknął ślinę i zamrugał, żeby usunąć dziwną mgłę, którapojawiła mu się przed oczami.Potem wycofał się powoli z biblioteki.Na drugich drzwiach umieszczono tabliczkę z napisem Magazyn sprzętusportowego , na której pózniej ktoś nakreślił Izba chorych.To pomieszczenieteż było oświetlone, ale o wiele słabiej.Pod ścianami ciągnęły się półki na sprzęt, które przerobiono na koje.Dwiebyły ciągle zajęte.Ciała były poważnie zdeformowane.Po części najwyrazniejw wyniku niedożywienia, a po części dlatego, że chodziło o ludzi, którzy urodzilisię i żyli w stanie nieważkości.W odróżnieniu od wyschniętych i zmrożonychszczątków napotkanych na innych pokładach, te zwłoki miały kontakt z powie-trzem, uległy więc również rozkładowi.Tyle że nie był on wcale aż tak bardzozaawansowany.Bez trudu można było rozpoznać w nich istoty DBDG typu ziem-skiego: starego mężczyznę i małą dziewczynkę.Oboje musieli umrzeć w ciąguparu ostatnich miesięcy.Conway pomyślał o tej podróży, która trwała aż siedemset lat.Jak mało brakło,by ostatnich dwoje wędrowców zakończyło ją szczęśliwie! Azy nabiegły mu dooczu.Wytrącony z równowagi wpłynął głębiej do pomieszczenia.Przecisnął sięmiędzy krawędzią stołu zabiegowego i szafką z instrumentami.W blasku lampyskafandra ujrzał w przeciwległym kącie jakąś postać w skafandrze.W jednej dłonimiała coś kwadratowego, drugą trzymała się otwartych drzwi szafki. Sutherland? zapytał Conway.Postać drgnęła, jakby zaskoczona.64 Nie tak głośno, do cholery odpowiedziała słabym głosem.Conway przyciszył głośnik skafandra. Cieszę się, że pana widzę, doktorze.Jestem Conway, ze Szpitala SektoraDwunastego.Musimy zaraz wracać.Czekają na nas pilnie na statku szpitalnym.Mają problemy z. Urwał, bo Sutherland wciąż się trzymał szafki.Conwayzmienił ton na uspokajający. Wiem, dlaczego użył pan żółtego smaru zamiastfarby.Nie rozszczelniłem ani na chwilę hełmu.Wiem, że na statku jest jeszczewięcej pomieszczeń z atmosferą.Przetrwał w nich ktoś? A pan znalazł to, czegoszukał, doktorze?Sutherland odezwał się, dopiero gdy opuścili izbę chorych.Uniósł osłonę heł-mu i starł z niej osiadającą wilgoć. Dzięki Bogu, że ktoś jeszcze pamięta tę historię.Nie, doktorze, nikt nieprzeżył.Przeszukałem wszystkie możliwe zakamarki.W jednym trafiłem na cośw rodzaju cmentarza.Mam wrażenie, że pod koniec głód zmusił ich do kaniba-lizmu i postarali się, aby potrzebne im ciała były pod ręką.Nie znalazłem teżtego, czego szukałem.Owszem, w postawieniu diagnozy poszukiwania pomogły,ale realizacja zalecanego leczenia nie była możliwa.Medykamenty już wieki te-mu rozsypały się w pył, a my takich nie mamy. Zamachał trzymaną w rękuksiążką. Musiałem przeczytać kilka akapitów drobnym druczkiem, więc otwo-rzyłem hełm, żeby lepiej widzieć.Wcześniej zwiększyłem ciśnienie powietrzaw skafandrze.W teorii powinno uchronić mnie to przed zarażeniem.Tym razem teoria wyraznie się nie sprawdziła.Mimo nastawienia układówskafandra na wydmuchiwanie powietrza, porucznik złapał to samo co jego kole-dzy.Pocił się obficie i mrużył oczy przed światłem, łzy ciekły mu po policzkach.Nie majaczył jednak ani nie wyglądało na to, aby miał zaraz stracić przytomność.Na razie jeszcze nie. Znalezliśmy krótką drogę na zewnątrz.W miarę krótką.Da pan radę poko-nać ją z moją pomocą, czy mam panu związać ręce i nogi i pchać przed sobą?Sutherland był w kiepskiej formie, ale z całej jego postawy przebijało, że wo-lałby nie odgrywać roli bagażu, szczególnie w tunelu pełnym ostrych, poszarpa-nych blach.Stanęło na tym, że związali się razem, plecami do siebie.Conway miałsię zająć transportem, a Sutherland chronić siebie i jego plecy.Szło im tak dobrze,że w połowie drogi zaczęli doganiać Priliclę.Za każdym razem, gdy słońce zaglą-dało do tunelu, cień skafandra Cinrussańczyka wydawał się coraz większy.Nadawany szumami sygnał SOS też brzmiał coraz głośniej, aż nagle ucichł.Kilka minut pózniej okrągły skafander małego empaty cały pojaśniał Pri-licla wyszedł z tunelu.Zaraz zameldował, że widzi Rhabwara i Tenelphiego i żenie powinno być żadnych kłopotów z nawiązaniem łączności radiowej.Usłysze-li, jak wywołuje statek szpitalny, a po chwili, która dłużyła im się niczym całedziesięciolecia, dotarło do nich potrzaskiwanie zwiastujące, że Rhabwar odpo-65wiedział.Conway wyłowił niektóre słowa, zatem otrzymane chwilę pózniej odPrilicli streszczenie tak całkiem go nie zaskoczyło. Przyjacielu Conway, rozmawiałem z Naydrad powiedział empata, sta-rając się złagodzić złe wieści jak najcieplejszym tonem. Wszyscy DBDG napokładzie, w tym i patolog Murchison, wykazują podobne objawy co rozbitkowiez Tenelphiego, chociaż choroba nie u wszystkich czyni takie same postępy.Kapi-tan i porucznik Chen mają się jak dotąd najlepiej, ale i tak kwalifikują się już dołóżka.Naydrad potrzebuje pilnie naszej pomocy, a kapitan zapowiada, że jeśli sięnie pospieszymy, będzie musiał odlecieć bez nas.Porucznik Chen wątpi jednak,czy w ogóle uda się odlecieć, i to nawet bez dodatkowych zabiegów związanychz objęciem Tenelphiego naszym bąblem nadprzestrzennym.Wydaje się, że mająteż problemy astrogacyjne związane z bliskością gwiazdy. Starczy przerwał mu Conway. Powiedz im, żeby zostawili Tenel-phiego.Niech go odcumują i wyrzucą w przestrzeń wszystkie pobrane stamtądmateriały i próbki.Nikt nas nie pochwali za sprowadzenie do Szpitala czegokol-wiek, co miało kontakt z wrakiem.Z naszego powrotu też pewnie nieprzesadnietam się ucieszą.Przerwał, słysząc, że Prilicla przekazuje jego instrukcje kapitanowi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]