[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wznosiłasię na nim samotna strażnica.Za jej murem przykucnęła Deirdre, z drżącymi nawietrze czerwono-czarnymi skrzydłami.Przed niąrozciągała się droga biegnąca kilka kilometrów prosto domurów spiryjskiego miasta.Nawet w słabym świetlegwiazd widziała liczne skośne dachy miasta i szeroką,ośmiokątną kopułę jego świątyni.Deirdre wstała powoli.Po jej policzkach spływały łzy,po rękach krew.U jej stóp leżało czterech martwychstrażników miejskich.Tajfon zmusił ją do zabicia ich, niechciał, by miasto zostało ostrzeżone o jego nadejściu.Wiatr dmuchnął mocniej, wdzierając się pod skrzydłaDeirdre i unosząc ją kilka centymetrów nad ziemię.Odruchowo silniej zacisnęła dłoń wokół szmaragdu zArahest.Przebyła sawannę i walczyła z zamieszkującymiją zwierzętami.Widziała niewysłowione rzeczy, któreTajfon zrobił im za pomocą prajęzyka.Wiatr osłabł i opadła, aż jej stopy dotknęły ziemi.Wtedy zaczęła iść.Na jej twarzy pojawiły się nowestrużki łez.Płakała już nad tym, do czego Tajfon zmusi jąw mieście.Dzięki kontaktowi z umysłem demona dowiedziała sięo najnowszym czarze w prajęzyku, którego pisanie jużrozpoczął.Dlatego właśnie modliła się, by Boann, Nikode-mus ani Shannon nie próbowali jej ratować.Gdyby któreśz nich to zrobiło, natknęliby się na czar, jakiego żadne niepotrafiłoby zrozumieć ani nawet zobaczyć.Natknęliby sięna prawdziwego smoka.EPILOGingwista miał wrażenie, jakby dławił się własnymiLsłowami.Były to krótkie zwykłe słowa, których zródłem byłojego stare serce.Sprawiały, że biło szybciej.WyciągnąłLazur spod peleryny.Spała tam w cieple i posłała mu cierpkie zdanie.Pa-trząc przez jej oczy, mag wstał i ruszył do tyłu, w stronęschodów.- Zacznę już schodzić - powiedział do ucznia.- Zejdzmi pomóc, gdy będziesz gotowy.Nikodemus kiwnął głową.Przy schodach Shannon natknął się na obserwującą goBoann.- Przekonałeś go? - zapytała bogini.Shannon uśmiechnął się smutno i rzucił kilka akapitów ognistego świetlika.- Jest zbyt przejęty swoimi nowymi umiejętnościami.- Urwał.- Potrzebuje czasu, żeby przekonaćsię, że wcale nie uwolnił się od własnych ograniczeń.-Przez Lazur zobaczył, jak Nikodemus zamyka oczy iwystawia się na wiatr.- Ale dokonuje niezwykle szybkich postępów - zauważyła bogini.- Może jednak ma rację? Może jestszansa, że będzie gotowy na czas, by cię uratować?Shannon głośno sapnął.- Nie da się tego stwierdzić, choć z pewnościąmam nadzieję.- Jego pierś znów wypełniło dziwne wrażenie dławienia.- Nikodemusie - zawołał,by opanować swoje uczucia.- Jednak potrzebujętwojej pomocy.Młodzieniec wyprostował się i podbiegł, z troskąwyraznie rysującą się na ciemnej twarzy.- Zresztą w domu czeka kociołek gulaszu - z uśmiechem doda! Shannon.- I to nie ty go ugotowałeś, więctym razem nie będzie smakował jak koński pot.Nikodemus roześmiał się, po czym złapał Shannonaza ramię, uważając, by nie dotknąć odsłoniętej skórystaruszka.Nagle stary lingwista ostro wciągnął powietrze i od-wrócił wzrok.- Co się stało, magistrze? Czy to boli?- Nie, nie - zaprzeczył Shannon tak stanowczo, jaktylko potrafił.- To tylko.- Sięgnął dłonią do szyi.-Takie uczucie tutaj.Nie mogę.Nie wiem, czy jestwłaściwe słowo na.Ponownie spróbował nazwać ogarniające go uczucie,jednak słowa w jego sercu zbiły się w małą kolczastąkulkę, która utkwiła mu w gardle.Dławił się zbitą masą słów takich jak strata", wdzięcz-ność", desperacja", ulga", strach" i zachwyt".Dławił się bolesną świadomością, że powoli umiera.- Może to zgaga po jedzeniu mojego gulaszu z koń-skiego potu - zasugerował Nikodemus.Shannon roześmiał się i uznał, że najlepszym słowemna wypełniające go uczucie jest miłość".Spojrzał na swojego ucznia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]