[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na nogach miał stare, podarte kapcie, a z ust zwisał mu mocno dymiący papieros bez filtra.Rzucił na mnie obojętne spojrzenie, a potem spytał żonę: - O co chodzi? Kto to w ogóle jest?- Mówi, że kiedyś już tu był.Mężczyzna zlustrował mnie dokładnie, a wyraz jego twarzy bezsprzecznie przekonywał, że lustracja wypadła na moją niekorzyść.- Ja go nie widziałem.- Przebywałem tu dawno temu - wyjaśniłem.- Jeszcze przed wojną.- Jaką wojną?Czyżby współcześni wieśniacy byli aż tak ograniczeni? Nie czytali gazet ani książek, nie oglądali telewizji ani nawet nie słuchali radia, o niczym już nie pamiętają.- Z Północą!Mężczyzna postąpił krok naprzód, co wykorzystała kobieta, instynktownie kryjąc się za jego plecami.- Pan się urwał z jakiegoś szpitala wariatów?! - w jego głosie pobrzmiewać zaczęły nuty wrogości.- Nie rozumiem sugestii - odparłem.- Czy pan zwariował?- Ja.- zacząłem się plątać, nie mogąc poskładać do kupy żadnej rozsądnej myśli.- Ja chciałem spotkać się z ludźmi, którzy tu mieszkają.- My tu mieszkamy! - stwierdził z naciskiem na „my”.- To znaczy z tymi, którzy mieszkali tu przed państwem - poprawiłem się.- Dwadzieścia lat temu.- Dawno ich już tu nie ma.- Wyprowadzili się? - drążyłem temat.- A skąd my to mamy wiedzieć? Przeczytałem w lokalnej gazecie ogłoszenie o sprzedaży farmy.Cena była atrakcyjna, okolica nader spokojna - (Dlaczego wydawało mi się, że na ostatnią część zdania mężczyzna położył szczególny nacisk?) - nie było się co zastanawiać - wyjaśnił.Z głosu wynikało, że jest coraz bardziej poirytowany moją obecnością.Bezpieczniej było więc zakończyć tę wizytę i pójść dalej.Przed siebie.Ale do kogo?- Tak, oczywiście - przytaknąłem.- Sam pan więc rozumie, że nie jesteśmy w stanie panu pomóc - dokończył i zatrzasnął drzwi.Było to niezbyt grzeczne, ale załatwiło problem.Odszedłem.Postanowiłem odwiedzić kolejnych gospodarzy.Sąsiedni dom stał kilkadziesiąt metrów dalej.Była to zaniedbana, kryta strzechą gliniana chatynka.Kto mógł w niej mieszkać? Jakaś biedna staruszka, samotna, schorowana wdowa?Ale dom stał pusty.Drzwi wprawdzie stały otworem, lecz wewnątrz nie było nikogo.Kilka szczegółów jednak, jak stojący na glinianej kuchence opróżniony do połowy garnek ziemniaków, czy też brudny od kawy kubek na kredensie, zdradzało niedawną jeszcze obecność lokatora.Może wyszedł tylko na chwilę, pomyślałem i przysiadłem na taborecie.Zmorzył mnie sen.Obudziło mnie niezbyt przyjemne szturchnięcie.Kiedy otwarłem powieki, w chałupie panował półmrok.Jak długo spałem? - było to pierwsze pytanie, które przyszło mi na myśl.Sądząc po zmroku, który w międzyczasie zapadł, musiało minąć kilka godzin.Dopiero po dłuższej chwili wyczułem czyjąś obecność.Wyczułem i odczułem, bowiem osoba ta, stojąc w odległości półtora metra ode mnie, uderzała mnie w żebro drewnianą laską.- Jak tu wszedłeś? - głos był tak stary, że trudno było rozpoznać, czy należy do mężczyzny, czy do kobiety.- Drzwi były otwarte - wyjaśniłem, zrywając się na równe nogi.- Otwarte!- Nie włamałem się przecież - odparłem.- Co miałbym stąd ukraść?- Więc twierdzisz, że nie jesteś złodziejem?Roześmiałem się w duchu.Złodziej - tutaj?- Nie jestem.- To po co przyszedłeś? - kolejnemu pytaniu towarzyszyło kolejne uderzenie laską w żebro.- Porozmawiać.- Ze mną?Już chciałem odpowiedzieć: z panem, ale zreflektowałem się, że równie dobrze może to być kobieta.- Jeśli nikt inny tu nie mieszka - wybrnąłem z niezręcznej sytuacji.- Nie mieszka.- zabrzmiało jak echo.Dla własnego bezpieczeństwa cofnąłem się o krok; na tę odległość laska była już dla mnie niegroźna.- Czekałem tak długo, aż usnąłem - starałem się usprawiedliwić moją tu obecność.- Nie było mnie dwa dni.Skąd wiedziałeś, że wrócę dzisiaj?- Nie wiedziałem.- Na pewno? - spytał bądź spytała z niedowierzaniem.- Przyszedłem do wsi dzisiaj.- Po co?- Uzyskać odpowiedzi na kilka pytań.- A co to za pytania?- Dotyczą przeszłości.- Przeszłości?!- Dalekiej przeszłości - uzupełniłem.- Nic nie pamiętam.Nic a nic.Starość zmąciła mi pamięć.Mieszkam tu już lat.- zamyślił się bądź zamyśliła na dłuższą chwilę, po czym stwierdził(a): - Dasz wiarę, że nie pamiętam?.- Dwadzieścia? - podpowiedziałem.- Dwadzieścia? - odpowiedziało echo.- Nie, znacznie więcej.Więcej? - ucieszyłem się w duchu.Więc musiał(a) tu mieszkać już podczas wojny.Musiał(a) znać mojego stryja.Musiał(a) wiedzieć, co wydarzyło się wtedy w szkole.Ale, jeśli tak właśnie było, dlaczego ja go (jej) nie pamiętam? - zastanowiłem się.Nie pamiętam tej chaty ani jej właściciela.Czyż moja pamięć szwankowała aż tak bardzo?- Coś się zamyślił! - wyrwał mnie z letargu ochrypły głos.- Szukałem czegoś w pamięci.- Pamięć jest zawodna.- I wybiórcza - dodałem.Staruch(a) jakby nie usłyszał(a) mojej ostatniej uwagi, a może usłyszał(a) i zrozumiał(a) ją zupełnie inaczej, niż ja miałem to w zamyśle.W każdym razie uniósł do góry drżącą ręką laskę i zaczął wymachiwać mi nią przed nosem.- Kim jesteś, do cholery!?- Przyszedłem z miasta - wyjaśniłem.- A gdzie jest to miasto?- Tam - wskazałem na północ, na kierunek, z którego przyszedłem.- Tam nie ma żadnego miasta.Kłamiesz! - Zrobił(a) krok do przodu i wbił(a) laskę w mój brzuch.Zabolało tak bardzo, że aż zebrało mi się na wymioty.- Kłamiesz! - powtórzył(a).- Na pewno coś stąd ukradłeś! Pokaż ręce!Wysunąłem przed siebie ręce i otworzyłem dłonie.- Schowałeś do kieszeni! Jesteś kłamcą i złodziejem!Kolejne uderzenie laski trafiła w moje ramię.Jeszcze chwila, a roztrzaska mi głowę - pomyślałem.Nie było sensu dłużej z nim (nią) rozmawiać.On(a) doszedł do identycznego wniosku, bowiem głosem nie znoszącym sprzeciwu zakomenderował(a): - Wynoś się stąd! Wynoś natychmiast! I nie przychodź tu więcej.Nie odpowiem na żadne twoje pytanie.Nikt nie odpowie!Wybiegłem przed chatę, zatrzaskując przed sobą drzwi.Na szczęście był(a) zbyt stary(a), by wybiec za mną.W przeciwnym wypadku przygoda ta mogłaby się dla mnie mało przyjemnie zakończyć.Tym bardziej że nie miałem przy sobie żadnego przedmiotu, którym od biedy mógłbym się obronić.Spojrzałem w niebo.Słońce skryło się już za horyzont, co oznaczało bliskie nadejście nocy.Od północy powiał chłodny wiatr.A ja miałem na sobie tylko koszulkę z krótkim rękawem.XV.Nocne niebo w niczym nie przypominało tego z obrazu van Gogha.Nie było na nim gwiazd; co więcej: ciemności nie rozświetlał nawet rąbek, skrytego za chmurami, które usadowiły się na wyjątkowo niskim pułapie, Księżyca.Szedłem więc przed siebie, nie bardzo nawet wiedząc, dokąd idę.W oknach domostw nie paliły się bowiem żadne światła; roztaczająca się wokół mnie czerń zdawała się być absolutna.Poczułem się jak doświadczalne zwierzątko umieszczone przez szalonego naukowca w zamkniętym szczelnie pomieszczeniu, do którego nie miał prawa dotrzeć najmniejszy promyk słońca.Tak nierealny był świat wokół mnie.Jakby go wcale nie było - pomyślałem, przystanąwszy w miejscu i wysoko zadarłszy głowę.Byłem morskim rozbitkiem, który z każdą umykającą w czarną przestrzeń chwilą tracił resztki nadzieję, iż kiedykolwiek dostrzeże w oddali światło latarni.Pozostawiony na szerokim morzu, mile całe od najbliższego brzegu, mogłem się jedynie modlić o ocalenie.Ale modlić się - do kogo?Bóg mieszka w gwiazdach - kołatała mi w głowie, dawno zasłyszana, choć nie pamiętam gdzie, myśl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]