[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Dziękuję, maytere Różo, maytere Marmur i maytere Mięto.Serdecznie wam dziękuję.Jestem pewien, że następnym razem wszystko się nam uda.– Ściągnął ofiarne rękawice.Nienawistne ptaszysko w jego spoconej dłoni było ciepłe i jakby pokryte kurzem.– Maytere Marmur, do zobaczenia w palestrze za pięć minut.ZmierzchTutaj, patere! Jedwab zatrzymał się tak gwałtownie, że omal nie upadł na śliskim żwirze.– W altanie – dodała maytere Marmur.Machnęła okrytym czarnym materiałem ramieniem, jej lśniąca dłoń była prawie niewidoczna za gąszczem liści winorośli.Choć pierwszy gwałtowny atak burzy minął szybko, wciąż padał deszcz.Jego krople, niczym błogosławieństwo, z szelestem padały na rabaty z kuchennymi ziołami, które hodowała maytere Marmur.Spotykamy się jak kochankowie, pomyślał Jedwab.Odgarnął zmoczone deszczem liście.Przez chwilę zastanawiał się, czy sybilli również przyszła do głowy podobna myśl.Nie, na podobieństwo kochanków, poprawił się w duchu.Kochał maytere Marmur jak własną matkę.Równie mocnym uczuciem darzyłby starszą siostrę.Przesłał nieśmiały uśmiech i maytere z wdziękiem pochyliła głowę.Robił wszystko, by zaskarbić sobie względy i aprobatę starej sybilli, steranej życiem istoty chemicznej.Gdy był małym chłopcem, a chemów żyło na whorlu dużo więcej, nikt nie chciał patrzeć na te stworzenia, które interesujące wydawały się jedynie najmłodszym dzieciom.Jak bardzo czułby się samotny w gwarnej, hałaśliwej ciasnocie manteionu i palestry, gdyby nie maytere Marmur!Kiedy wszedł do altany, wstała, a następnie, kiedy on już usiadł, ponownie zajęła miejsce na ławce.– Sybillo, naprawdę nie musisz tego robić, gdy jesteśmy sami.Mówiłem ci to już wielokrotnie.Maytere Marmur pochyliła głowę, na jej surowej, metalowej twarzy pojawił się wyraz skruchy.– Czasami zapominam.Wybacz mi, patere.– I ja zapominam, że nie powinienem zwracać ci uwagi ani cię poprawiać, ponieważ zawsze, już poniewczasie, przekonuję się, że miałaś we wszystkim rację.O czym chciałaś ze mną pomówić, maytere?– Nie przeszkadza ci deszcz? – Maytere Marmur popatrzyła na sklepienie utkane z pnączy winorośli.– Oczywiście, że nie.Ale tobie z pewnością tak.Skoro nie chcesz wracać do palestry, powinniśmy udać się do manteionu.Jestem ciekaw, czy dach nie przecieka.Potrząsnęła głową.– Maytere Róża byłaby bardzo niezadowolona.Dobrze wie, że nasze intencje są niewinne, ale nie lubi, gdy spotykamy się na osobności w palestrze.Ludzie mogliby zacząć gadać; ludzie, którzy nigdy nie składają ofiar i każda wymówka jest im dobra.Maytere Róża do nas nie przyjdzie, a maytere Mięta pilnuje ognia.Postanowiłam więc spotkać się z tobą tutaj, choć maytere może nas zobaczyć z okna świątyni, ale mamy osłonę przed deszczem.– Rozumiem – odrzekł Jedwab.– Powiedziałeś, że dokucza mi deszcz.Miło z twojej strony, że o mnie pomyślałeś, ale zapewniam cię, iż jest mi tu zupełnie dobrze, a ubranie szybko wyschnie.Z suszeniem nie mam kłopotu, natomiast by odzież wyprać, trzeba się zdrowo namozolić przy pompowaniu wody.Czy studnia na plebani długo jeszcze będzie sprawna?– Naturalnie – odparł Jedwab, lecz widząc wyraz malujący się na jej twarzy, wzruszył ramionami.– Nie, oczywiście, że nie.Dobrze jest żywić dziecięcą ufność i wierzyć, że Pah nie oprze się prośbom swej córki, która zawsze za nami się wstawi.Ale tak naprawdę nikt tego nie wie.Możemy jedynie krzepić się nadzieją.Gdyby zaszła potrzeba wykopania nowej studni, Kościół musiałby pożyczyć nam pieniądze.Jeśli nie możemy prowadzić manteionu bez nowej studni, należy ją koniecznie wykopać.Maytere Marmur nic nie odrzekła.Spuściła tylko głowę, jakby nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy.– Czy aż tak bardzo się tym troskasz, maytere? Posłuchaj, wyznam ci pewien sekret.Objawił mi się Zewnętrzny.Siedząca nieruchomo maytere przypominała wygładzoną przez czas statuę, przybraną z niewiadomych powodów w szatę sybilli.– Naprawdę, maytere! Nie wierzysz mi? Uniosła głowę.– Wierzę, że wierzysz, iż doznałeś objawienia, patere
[ Pobierz całość w formacie PDF ]