[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A co do fałszywekwyprodukowanych przez jego szefa, to niech je sobie zatrzyma.Uśmiechał się złośliwie i czterej ochroniarze odetchnęli z ulgą.Niemal natychmiast rozległa się jednak seria metalicznych uderzeń, która sprawiła, żewszyscy naraz odbezpieczyli broń.- Spokojnie, chłopcy.- Julius machnął dłonią.- To tylko Pepe.Po różnobarwnych dachach samochodów skakała dziwaczna postać.Był toczarnowłosy, ciemnoskóry karzełek, niesamowicie zwinny mimo swoich krótkich nóżek.Wydawał się bardzo zaaferowany, a w prawej dłoni trzymał jakieś szamoczące sięrozpaczliwie stworzenie.- Władco mój! Królu! - zapiszczał Pepe, lądując tuż przed Juliusem.- Gołąb! Gołąb zwiadomością!- Dziękuję ci, Pepe - odparł wampir, odbierając mu zwierzę.- Bardzo dobrze zrobiłeś,że przyniosłeś go żywego.Pepe zarumienił się, spuścił wzrok i wymamrotał coś zawstydzony.Julius zatopił zęby w ptasim ciałku i przez dłuższą chwilę delektował się smakiem.Ochroniarze starali się temu szczególnie nie przyglądać.Szef miał swoje osobliwe zwyczaje imusieli to uszanować.Prawdę mówiąc, nie mieli większego wyboru, jeśli chcieli pozostaćprzy życiu.Kilka minut pózniej wampir odczepił list z nogi gołębia i obejrzał go ze znaczniewiększą uwagą niż poprzednio zawartość koperty.Wiadomość oczywiście została napisanaszyfrowanym pismem magów, ale to nie stanowiło dla Juliusa żadnej przeszkody.Zadał sobiekiedyś sporo trudu, aby uwięzić w swoim kolczyku duszę całkiem wprawnego maga.Odczasu do czasu jego wiedza się przydawała.W miarę jak czytał list, uśmiechał się coraz szerzej i szerzej.Coś polowało na magów.Znakomicie.Coś potężnego, mitycznego i bardzo trudnego do pokonania.Może pozabija ichwszystkich za jednym zamachem.A może będą tylko bardzo, bardzo zmęczeni.Na tylezmęczeni, że dokończenie dzieła okaże się formalnością.A potem nikt się nie domyśli, żetraktat został złamany przez niego.Przecież magów zabił potwór, prawda? Jego energię czućwszędzie dookoła.- Bardzo mi pomogłeś, Pepe - oznajmił i ugryzł się w kciuk.- Masz, nagroda.Karzełek zamknął oczy i otworzył szeroko usta, jak dziecko oczekujące na cukierek.Jedna kropla krwi spadła mu na język.* * *(.) Próżnować będzie nieuważny gospodarz.Poznasz lisa naturę, moje słowa rozważ.Dla ostrożności nie opuści innych lisów, Z konieczności tylko, nie poluje z kaprysu.Przyjaciół szuka - nie samotny, głową rusz.Na rzeczy się znasz już - bohater, nie tchórz.Zaprzeczy, niewinny.Kury cudze gryzć Taką jego słabość.Zwierzę sprytne - lis, Szuka teżzwady; nie żałuje bestia kłów.Stratą będzie nie posłuchać moich słów.(.)* * *Wysoka, ciemna sylwetka przemykała między drzewami, wtapiając się w cienie.%7ładen szelest nie zdradzał jej obecności, nie zostawiała nawet odcisków butów na mokrejziemi.Zjawa, złudzenie albo niepokorny cień - gdyby komukolwiek jakimś cudem udało sięzauważyć przybysza, nie mógłby dojść do innego wniosku.Zlady krwi kończyły się przy olbrzymim, pomnikowym cyprysie.Lloyd nie znalazłżadnych szczątków, co znaczyło, że komuś udało się uciec.Komu i jakim cudem - topozostawało zagadką.Mag wyczuwał tam zapach obcej magii tak intensywny, żenieprzyjemnie kręciło mu się w głowie.Zaczynał tracić cierpliwość.Z tego, co udało mu sięwywnioskować, intruz wracał do Parku co najmniej dwa razy.Za ostatnim zadeptał wszystkiepoprzednie tropy tak dokładnie i skrupulatnie, że to nie mógł być przypadek.Przeczuciemówiło Lloydowi, że skrywały się w nich kluczowe informacje.A on je przeoczył.Próbował oczywiście cofać się wzdłuż niektórych śladów, aby natknąć się na mniejzagmatwane tropy.Udało mu się tylko doszczętnie pogubić.Intruzowi zaczęło zależeć naukryciu się.Zamiast maskować swoją aurę, spotęgował ją jednak do tego stopnia, abyzagłuszyć wrażliwe zmysły magów.Z powodzeniem.Lloyd Dark dałby wiele, aby się dowiedzieć, co skłoniło to stworzenie do takiej nagłejzmiany taktyki.Próbował skontaktować się zarówno z Timothym, jak i z Krzysztofem, aletelepatia zawiodła, a mag nie miał telefonu komórkowego.Przez te kilka nocnych godzin nieproszony gość niebywale urósł w siłę, do tegostopnia, że jego obecność wpływała na całą miejską rzeczywistość.Lloyd musiał przyznać zniechęcią, że teraz zapewne nie dałby sobie z nim rady sam.Tym bardziej należało sięspieszyć.Musiał wierzyć, że jego przyjaciele również dostrzegą niebezpieczeństwo.Z łatwością rozpoznał obecność wampirzycy Grace.Wyczuł ją na długo przedtem,zanim usłyszał ich oboje.- Gabriel i Grace.- Podniósł nieco głos, odwracając się w stronę krzaków.- Co zaniespodzianka.W samą porę, powiedziałbym.- Lloyd, cholera.! - Gabriel, który ledwo nadążał za zwinną wampirzycą, dostał jużzadyszki.Jego kaptur opadł, a jasne pukle niemal całkiem przemokły od śniegu.- Cholera.- Spokojnie, nikt cię nie goni - zmitygował go szermierz.- Oprzyj dłonie na kolanach ioddychaj, to pomaga
[ Pobierz całość w formacie PDF ]