[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko że Luiza miała dziwne upodobanie.Parę razy w dzieciństwie o śmierć się otarła i zamiast nabrać pokory, to nie, zaczęła bezczelnie z nią igrać.Dużo mówić, w każdym razie najbardziej rajcowało ją przebieganie w ostatniej chwili przed pociągiem na stacji, a to gdy czekała na Rudolfa, aż do niej i tylko do niej na całe wakacje przyjedzie, a to wtedy, gdy go we łzach na koniec wakacji na pociąg odprowadzała.O to właśnie się pokłócili, bo Rudolf miał w końcu tego dość, a chyba i Józefina coś mu tam podszepnęła, żeby raz na zawsze kategorycznie niebezpiecznych wygłupów jej zakazał, bo siostrzenica nikogo więcej nie słuchała.Tylko że Luiza nie znosiła zakazów, a tym bardziej gróźb, bo Rudolf zagroził, że jeśli jeszcze raz to zrobi, to on nigdy do niej nie przyjedzie.„No więc nie przyjeżdżaj” – odparła, odwróciła się na pięcie i odeszła.– I co? – zainteresował się nagle Maurycy.– Dopiero po sześciu latach do niej przyjechał.– Żartujesz?– Mówię ci! A ona przez sześć lat stała każdego dnia lata na stacji, łaziła po peronie w tę i z powrotem i na niego czekała.– Wrócił w końcu…– Wrócił.Z narzeczoną, która nawet nie wysiadła z pociągu, bo Luiza, jak zobaczyłaswojego Rudolfa, to rzuciła mu się na szyję i już żadna siła nie mogła jej od niego oderwać.No mówię ci, nie wjeżdżaj w te doły, bo szkoda zawieszenia.Ja stąd mam moment do domu, o tam, dolecę.– Zostali z sobą?– Kto?– No Rudolf i Luiza.Tuśka odpięła pasy.– Do ślubu.A tam, takie gadanie! Na stacji bym ci to wszystko opowiedziała, jak było.– Mów! – warknął.– Dobra! – Machnęła z rezygnacją ręką.– Prosto spod kościoła zawiózł ją na stację,zaprowadził na peron… A z daleka już było słychać nadjeżdżający pociąg… I mówi do niej, żeby sobie ostatni raz przebiegła przed pociągiem, to taki jego ślubny prezent, za to, że jej wtedy tak ostro i w taki sposób zabronił.Niewiele myśląc, Luiza zebrała w rękach sukienkę… Tę, którą teraz Józefina chce opchnąć Marlenie… i skoczyła.Odwróciła się, czekając, aż pociąg zbliży się na tyle, by mogła przed nim w ostatniej chwili przebiec, tylko że noga jej się zaczepiła… O, mamusia wygląda, chyba już się nie może mnie doczekać…– Mówisz czy nie?! – warknął, wychylając się z auta, bo mała już wyszła.Oparła się o maskę, przewróciła oczami i wyrecytowała:– Rudolf skoczył i odepchnął ją w ostatniej chwili sprzed tego pociągu, no ale wiesz, sam raczej nie miał szans…– Zginął?– A co?!Maurycy popatrzył na Tuśkę, która z zaciśniętymi ustami spoglądała to na niego, tow niebo.W końcu powiedziała:– Na stacji bym ci to inaczej opowiedziała.Zbagatelizował jej pretensję.– A co z tą Luizą?Wzruszyła ramionami.– A bo ja wiem.Chyba gdzieś wyjechała, bo od tamtej pory nikt jej nie widział…– Walnęła się otwartą dłonią w czoło.– A! Sorry… Podobno raz ją ktoś widział na stacji.Siedziała na ławce.– Na tej, co wisi na ścianie w Magnolii?– No chyba na tej.Innej tam, odkąd nie jeżdżą pociągi, nie ma.Nara! – Machnęła mu ręką na pożegnanie i pobiegła w dół, do domu.Tuśka zjawiała się w Magnolii o różnych porach.Raz z pościelą, raz bez, raz na chwilę, innym razem na dłużej, ale prawie zawsze późnym popołudniem, gdy Czesia, Marlena, Doris i Małgośka siadały przed domem z czymś do picia, paplały o niczym godzinę lub dwie i nie było spraw, które mogłyby je przed tym powstrzymać.Goście na krótkie noclegi siedzieli już sobie na werandzie przy piwie lub palili grilla z drugiej strony, na łące przy altance, pijąc wódkę, i nie trzeba było się nimi zajmować.Jak się ktoś trafił i upomniał o posiłek, coś tam jeszcze wygrzebały z garów i podały bez ceregieli.Maurycy każdego dnia też o tej porze wracał z pieszych wędrówek po najbliższychokolicach bądź z objazdów po dalszych i po kolacji, która składała się z tego, co sam sobie wygrzebał z garów, siadał w starym fotelu, opartym o ścianę zarośniętą bluszczem, zamykał oczy i tak siedział z nimi, dopóki nie zaczęło się ściemniać.Małgośka zwykle odjeżdżała wcześniej.Odprowadzał ją wzrokiem, dopóki nie wsiadła do auta i nie pomachała mu (może wszystkim) ręką.W zamian ktoś tam się jeszcze trafił ze znajomych czy też bywalców Magnolii.A to Józefina w jednej ze swych oderwanych od rzeczywistości sukni i za każdym razem w innym kapeluszu (w każdym z nich Maurycy się zakochiwał), a to mecenas Lorka, Zenek Jaszczuk czy też bracia Wilczewscy.Ale wystarczyło mu, a może nawet wolał, gdy były tylko one.Słuchając ich lub patrząc na nie spod lekko zmrużonych powiek, nie mógł się nadziwić, że tak różne osoby w jednym miejscu czują się jak we własnym domu.Może nawet lepiej, bo domy – Maurycy to wiedział– bywają różne.Nawet jeśli zapędził się samochodem w dalsze okolice lub zaszedł za daleko, zawsze starał się wrócić o określonej porze dnia.Tuż przed wieczorem, kiedy wszystko dookoła, dotąd spokojne i ciche, jeszcze bardziej cichło.Siedział z nimi godzinę, dwie albo jeszcze dłużej i nie myślał o niczym ani na niczym nie usiłował się skupić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]