[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pre­zes Okon­ji stał przed nią.Koł­nierz jego ag­ba­dy ob­szy­ty był zło­tą ni­cią.Olan­na spoj­rza­ła na po­zwi­ja­ne na jego szyi wał­ki tłusz­czu i wy­obra­zi­ła so­bie, jak musi roz­kła­dać te fał­dy pod­czas ką­pie­li.– To może ju­tro? W ho­te­lu Ikoyi bę­dzie kok­tajl – po­wie­dział.– Chciał­bym, że­by­ście wszy­scy po­zna­li się z pew­ny­mi Ni­ge­ryj­czy­ka­mi ży­ją­cy­mi na emi­gra­cji.Szu­ka­ją tu zie­mi, a ja mógł­bym tak to zor­ga­ni­zo­wać, żeby ku­pi­li ją od two­je­go ojca za pię­cio- lub sze­ścio­krot­nie wyż­szą cenę.– Ju­tro będę jeź­dzić w ra­mach cha­ry­ta­tyw­nej ak­cji Sto­wa­rzy­sze­nia Świę­te­go Win­cen­te­go a Pau­lo.Pre­zes Okon­ji zbli­żył się do niej.– Cią­gle o to­bie my­ślę – oznaj­mił, a ona po­czu­ła jego prze­siąk­nię­ty al­ko­ho­lem od­dech.– Pre­ze­sie, ja nie je­stem za­in­te­re­so­wa­na.– Po pro­stu cią­gle o to­bie my­ślę – po­wtó­rzył pre­zes Okon­ji.– Po­słu­chaj, wca­le nie mu­sisz pra­co­wać w mi­ni­ster­stwie.Mogę wy­zna­czyć cię do ja­kiejś rady nad­zor­czej, sama mo­żesz wy­brać, do któ­rej ze­chcesz, i wy­naj­mę ci miesz­ka­nie w wy­bra­nym przez cie­bie miej­scu.Przy­cią­gnął ją do sie­bie, a Olan­na przez chwi­lę nie re­ago­wa­ła, jej zwiot­cza­łe cia­ło bez­wład­nie opar­ło się o nie­go.Zdą­ży­ła się już do tego przy­zwy­cza­ić, nie­raz chwy­ta­li ją męż­czyź­ni spo­wi­ci ob­ło­kiem prze­siąk­nię­tej za­pa­chem wody ko­loń­skiej wszech­wła­dzy, prze­ko­na­ni, że sko­ro oni są po­tęż­ni i uwa­ża­ją ją za pięk­ność, mu­szą być so­bie prze­zna­cze­ni.W koń­cu ode­pchnę­ła go od sie­bie, z od­ra­zą czu­jąc, jak jej dło­nie za­pa­da­ją się w mięk­kiej klat­ce pier­sio­wej.– Pro­szę prze­stać.Okon­ji oczy miał za­mknię­te.– Ko­cham cię, uwierz mi.Na­praw­dę cię ko­cham.Wy­śli­zgnę­ła się z jego ob­jęć i we­szła do domu.Z sa­lo­nu do­cho­dzi­ły le­d­wo sły­szal­ne gło­sy ro­dzi­ców.Za­trzy­ma­ła się, żeby po­wą­chać przy­wię­dłe kwia­ty w wa­zo­nie sto­ją­cym na sto­licz­ku przy scho­dach, cho­ciaż zda­wa­ła so­bie spra­wę, że już utra­ci­ły za­pach, i do­pie­ro po chwi­li ru­szy­ła po scho­dach w górę.Jej po­kój – drew­no w cie­płej to­na­cji, ja­sno­brą­zo­we me­ble, cią­gną­ce się od ścia­ny do ścia­ny bor­do­we wy­kła­dzi­ny, któ­re pie­ści­ły jej sto­py, te tak wiel­kie prze­strze­nie po­wo­du­ją­ce, że Ka­ine­ne na­zy­wa­ła ich po­ko­je miesz­ka­nia­mi – zda­wał się ja­kiś obcy.Na łóż­ku na­dal le­żał nu­mer „La­gos Life”; wzię­ła go do ręki i spoj­rza­ła na zdję­cie za­miesz­czo­ne na pią­tej stro­nie, przed­sta­wia­ją­ce ją wraz z mat­ką, obie z uśmiech­nię­ty­mi twa­rza­mi wy­ra­ża­ją­cy­mi za­do­wo­le­nie, na kok­taj­lu wy­da­nym przez wy­so­kie­go ko­mi­sa­rza Wiel­kiej Bry­ta­nii.Wi­dząc zbli­ża­ją­ce­go się fo­to­gra­fa, mat­ka przy­cią­gnę­ła ją do sie­bie; póź­niej, kie­dy flesz już zgasł, Olan­na wzię­ła fo­to­gra­fa na bok i zwró­ci­ła się do nie­go z proś­bą, żeby nie pu­bli­ko­wa­no tego zdję­cia.Spoj­rzał na nią ja­koś dziw­nie.Do­pie­ro te­raz uświa­do­mi­ła so­bie, jak głu­pio było pro­sić go o coś ta­kie­go, prze­cież on ni­g­dy nie zro­zu­mie jej za­kło­po­ta­nia wy­ni­ka­ją­ce­go z uczest­nic­twa w blich­trze sta­no­wią­cym pod­sta­wę ży­cia jej ro­dzi­ców.Czy­ta­ła w łóż­ku książ­kę, kie­dy mat­ka za­pu­ka­ła do drzwi i we­szła do po­ko­ju.– Och, czy­tasz… – ode­zwa­ła się.W dło­niach trzy­ma­ła zwo­je ma­te­ria­łu.– Pre­zes chwi­lę temu wy­szedł.Ka­zał cię po­zdro­wić.Olan­nie ci­snę­ło się na usta py­ta­nie, czy obie­ca­li mu ro­mans z nią, choć do­sko­na­le wie­dzia­ła, że ni­g­dy o coś ta­kie­go nie za­py­ta.– Co to za ma­te­riał?– Tuż przed wyj­ściem pre­zes po­le­cił swo­je­mu kie­row­cy przy­nieść go z sa­mo­cho­du.To naj­now­sze ko­ron­ki z Eu­ro­py.Wi­dzisz? Pięk­ne, i fu­kwa?Olan­na wzię­ła ma­te­riał w pal­ce.– Tak, bar­dzo ład­ne.– Wi­dzia­łaś, co on miał dzi­siaj na so­bie? Praw­dzi­wy ory­gi­nał! Ezig­bo! – Mat­ka usia­dła przy niej.– A sły­sza­łaś, że po­dob­no ni­g­dy nie wkła­da tego sa­me­go ubra­nia dwa razy? Ubie­ra je tyl­ko raz, a po­tem od­da­je swo­im słu­żą­cym.Olan­na wy­obra­zi­ła so­bie bied­nych słu­żą­cych, z któ­rych każ­dy po­sia­da drew­nia­ne ku­fry wy­peł­nio­ne ab­sur­dal­ny­mi ko­ron­ka­mi.Była prze­ko­na­na, że nie otrzy­mu­ją zbyt du­żej wy­pła­ty na ko­niec mie­sią­ca, mają za to uży­wa­ne ka­fta­ny i ag­ba­dy, któ­rych ni­g­dy nie będą mo­gli no­sić.Czu­ła się zmę­czo­na.To roz­mo­wa z mat­ką tak ją mę­czy­ła.– Któ­rą wy­bie­rasz, nne? Uszy­ję dla Ka­ine­ne i dla cie­bie dłu­gą spód­ni­cę i bluz­kę.– Nie, mamo, nie trap się tym.Uszyj coś so­bie.W Nsuc­ce rzad­ko będę mia­ła oka­zję no­sić ele­ganc­kie ko­ron­ki.Mat­ka prze­cią­gnę­ła pal­cem po noc­nej szaf­ce.– Ta głu­pia słu­żą­ca nie sprzą­ta po­rząd­nie me­bli.Czy ona so­bie my­śli, że pła­cę jej za za­ba­wę?Olan­na odło­ży­ła książ­kę.Wy­raź­nie wi­dzia­ła, że jej mat­ka chce coś po­wie­dzieć, a ten przy­le­pio­ny uśmiech i dro­bia­zgo­we spraw­dza­nie me­bli mia­ły sta­no­wić je­dy­nie wstęp.– Co sły­chać u Ode­nig­ba? – w koń­cu za­py­ta­ła.– W po­rząd­ku.Mat­ka wes­tchnę­ła z wy­raź­ną prze­sa­dą, któ­ra mia­ła wy­ra­żać ży­cze­nie, żeby Olan­na do­strze­gła przy­czy­nę jej za­tro­ska­nia.– Czy na pew­no do­brze się za­sta­no­wi­łaś nad tymi prze­no­si­na­mi do Nsuk­ki? Na­praw­dę do­brze?– Jesz­cze ni­g­dy o ni­czym nie by­łam tak bar­dzo prze­ko­na­na.– Ale czy to­bie bę­dzie tam wy­god­nie? – Sło­wo „wy­god­nie” mat­ka wy­po­wie­dzia­ła z lek­kim drże­niem w gło­sie, a Olan­na na­tych­miast się uśmiech­nę­ła, po­nie­waż mat­ka mia­ła na my­śli ten „pry­mi­tyw­ny” uni­wer­sy­tec­ki dom Ode­nig­ba, w któ­rym były su­ro­we po­ko­je, pro­ste me­ble i gołe pod­ło­gi.– Bę­dzie mi wy­god­nie – za­pew­ni­ła.– Mo­gła­byś zna­leźć so­bie pra­cę w La­gos i jeź­dzić tam w week­en­dy.– Tyl­ko że ja nie chcę pra­co­wać w La­gos [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl