[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było to trochę kanciaste przytulenie, ale sam gest wzruszył Agnieszkę.Był szczery i spontaniczny, jak sama Sylwia.Chwila akceptacji i wyjścia z pozycji nieproszonego gościa na pozycję… No właśnie, kogo?6Po tygodniu zachlapanych i szarych dni nad Warszawą wyjrzało słońce.Rozbudziło stolicę, zrzuciło swetry, kurtki i polary ze stęsknionych za polskim latem mieszkańców i wlało w ich serca ożywienie i radość wakacyjnej beztroski.Przywróciło chęć życia i przebywania poza murami domów.Agnieszka też poczuła to słoneczne ożywienie i przypływ energii.Zapragnęła coś zrobić, wyjść z domu dalej niż na skwerek z Sabą, wyrwać się z otępienia, w które powoli wpadała.Stała w otwartych drzwiach balkonu, z kubkiem kawy w ręku i patrzyła z zachwytem na zmienione twarze przechodniów.Dziś jakby mniej się śpieszyli, częściej uśmiechali, wymieniali uprzejme „dzień dobry”, „proszę”, „dziękuję”.Chłód minionych dni był jeszcze odczuwalny w powietrzu, ale lipcowe promienie słońca ocieplały atmosferę zniechęcenia i oczekiwania na prawdziwe lato.Radosne szczekanie Saby przy drzwiach oderwało dziewczynę od obserwacji i rozmyślań.Zaraz potem usłyszała rytmiczny stukot szpilek i zgrzyt klucza w zamku.— Hej, hej, jest ktoś w domu? — W głosie Małgosi również słychać było radosne ożywienie.— Jestem tutaj.Obserwuję Warszawę.Małgorzata zajrzała do pokoju i uśmiechnęła się słonecznie.— Znam lepszy sposób niż spoglądanie na Warszawę z drugiego piętra.Nadszedł czas, żebym pokazała ci moje miasto.— Jesteś na wagarach? — Agnieszka podniosła kubek do ust i upiła łyk stygnącej kawy.— Można tak powiedzieć.Powinnam dziś mieć rozprawę, ale niestety, sędzia się rozchorował.Śmieszne nie? Kto choruje w lecie?— Ludzie.A sędzia też człowiek.— Masz świętą rację.— Roześmiały się.— Pomyślałam, że zrobię sobie dziś wolne.Gordon i tak niczego dla mnie na dziś nie zaplanował.Wyciszam więc komórkę, zostawiam laptopa w domu i zabieram cię na spacer po mojej Warszawie.Agnieszka powitała tę propozycję z radością.Potrzebowała ruchu i powietrza.I kogoś, kto byłby przy niej choć przez jakiś czas.— Najbardziej w Warszawie kocham Łazienki, ale tam najlepiej się wycisza wieczorem, po całym dniu w zgiełku miasta.Najpierw zabiorę cię więc na Stare Miasto.Gotowa na podbój Warszawy?Skinęła głową, w pośpiechu chwyciła mały skórzany plecaczek i wybiegła na spotkanie z nieznanym.Tramwaje, oprócz koloru, niczym nie różniły się od tych krakowskich.Powiozły Agnieszkę przez centrum Warszawy, zgrabnie omijając korki i zbierając z przystanków warszawian i przyjezdnych.— Pamiętam, że jak tylko przeprowadziłam się do Warszawy, tramwaje mnie zachwycały.W Lublinie, moim rodzinnym mieście, są tylko autobusy i trolejbusy na pałąkach.Tramwaj wydawał mi się egzotyczny.Był wizytówką innego, lepszego świata.Zaproszeniem do sięgnięcia po więcej.— I tak z łatwością po to sięgnęłaś?Małgorzata zapatrzyła się w porysowaną szybę tramwaju.— Nie było łatwo, ale tu były większe możliwości i dla mnie, i dla Marka.Chcieliśmy żyć na własny rachunek, nie zawdzięczać niczego rodzicom.Taka głupia, młodzieńcza duma.To były inne czasy, teraz młodzi ludzie są bardziej wygodni.Ten powrót do przeszłości nie był łatwy dla Małgorzaty.Wraz z nim przychodziły wspomnienia, te dobre i te złe.— Wysiadamy.Teraz trochę pospacerujemy, a na rynku zatrzymamy się na kawę.Lekkie sandałki Agnieszki niosły ją radośnie w stronę Zamku Królewskiego.Szła obok Małgorzaty, ramię w ramię, i cieszyła się tą bliskością drugiego człowieka, słońcem, ciepłem, lenistwem i beztroską lipca.Na moment zatraciła się w tym radosnym przeżywaniu chwili, odsunęła na bok mrok i to, co bolało.Żyła.Czuła.Uśmiechała się.Spacer uliczkami Starego i Nowego Miasta pozwolił odpocząć od wielkomiejskiego gwaru i pośpiechu.Agnieszka z ciekawością wchodziła w nastrojowe zaułki i całą sobą chłonęła atmosferę tego niepowtarzalnego miejsca.Rynek Starego Miasta ją zachwycił.Stała jak urzeczona pośrodku rozległego placu i oczarowana patrzyła na kolorowe parasole ogródków piwnych, artystów wystawiających swoje prace lub tworzących je cichutko na schodach starych kamienic, dorożki i ludzi, którzy znaleźli się w tym samym miejscu i w tym samym czasie co ona.— Już kocham to miejsce — uśmiechnęła się do Małgorzaty tak ciepło, jak jeszcze nigdy dotąd.— Wiedziałam, że ci się spodoba.Chodź, zrobimy przerwę na kawę i lody.Zasłużyłyśmy na dużą porcję kalorii.Usiadły w wygodnych wiklinowych fotelach w cieniu markizy.— Rynek to jedno z najbardziej malowniczych miejsc w Warszawie.— Małgorzata spróbowała spojrzeć na swoje miasto oczami Agnieszki.— Wiesz, że te wszystkie kamienice zostały doszczętnie zniszczone w 1944 roku, a potem zrekonstruowane? Przywrócono im wygląd z XVII i XVIII wieku.Piękne, prawda?— Piękne.— Agnieszka pokiwała głową i zatopiła łyżkę w puszystej górze bitej śmietany.— Lubię to miejsce, ale rzadko tu bywam.Głównie z rodzicami, gdy nas odwiedzają.— Dużo pracujesz, prawda?Małgorzata wolno skinęła głową.— Sylwia twierdzi, że za dużo, ale taka już jestem.Nie lubię robić niczego na pół gwizdka.Taka już moja natura.W Warszawie żyje się szybko.To miasto pędzi przed siebie i jeśli chcesz mu dotrzymać kroku, musisz narzucić sobie podobny rytm.— W Krakowie też tak jest.Myślę, że pośpiech to przekleństwo XXI wieku.Mamy komputery, które miały za nas pracować, i wciąż nie potrafimy wyluzować.Nie umiemy się kochać ani żyć obok siebie, nic nas nie cieszy, wpadamy w depresję.Dokąd prowadzi nas ten świat?— Agnieszko… — Małgorzata spojrzała uważnie na młodą i szczerą twarz dziewczyny.Chciała wejść w jej życie głębiej, ale się zawahała.Nie wiedziała, czy Agnieszka jej na to pozwoli.Nie chciała jej zrazić teraz, gdy była tak blisko, ale serce matki nie potrafiło zignorować bólu, jaki widziała w jej oczach kilka nocy temu.— Czy w twoim życiu jest ktoś bliski? Jakiś mężczyzna?— Dlaczego pytasz?„Bo się o ciebie martwię.Bo chcę cię uchronić przed błędami młodości, które sama popełniłam”.— Jesteś młodą, atrakcyjną kobietą.Ta noc…— Nie płakałam przez niego.Już nie.Popełniłam błąd, Małgosiu.Zakochałam się w żonatym mężczyźnie i zostałam „tą drugą”.Dostałam nauczkę.Bolało, ale wyleczyłam rany.Już jest OK.— Ktoś z rodzinnych stron?Agnieszka potrząsnęła przecząco głową i zlizała syrop toffi z łyżeczki.— Mój wykładowca z ASP.Banał, prawda? Doświadczony doktor i jego zdolna studentka.Historia stara jak świat.I zawsze bez happy endu.Dlaczego Małgorzata nie mogła zapanować nad drżeniem rąk? Serce przyśpieszyło i nagle zabrakło jej tchu.— Małgosiu, dobrze się czujesz?Pokiwała głową i upiła łyk wody, którą dostała razem z espresso.— To chyba atak niedoboru pracy.Nie wiedziałaś, że cierpię na pracoholizm? — uśmiechnęła się blado.Agnieszka nie uwierzyła.Zaniepokojona obserwowała Małgorzatę uważnie.— Wiesz, nigdy nie powiedziałam tego mamie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]