[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Powiedz mi, czy ten twój pomocnik…–Wspólnik i partner – poprawił go Hokiak.– Stary Gryllis to chodząca dyskrecja.Sam też nie lubi ściągać na siebie uwagi.Kiedyś daleko na południu był graczem i zainteresował kilku niebezpiecznych ludzi.Teraz woli spokojne życie, jak większość z nas.– Zapalił glinianą fajkę, posyłając ponad stołem dymnego węża.– Weź pod uwagę, że szukasz robaczków bardziej hałaśliwych niż twoi ludzie.Szukasz ludzi spod znaku czerwonej flagi.–Naprawdę?–Tak się dziś nazywają.Z powodu tego, co zostawiają na miejscu swoich działań.Jesteś pewien, że chcesz się z nimi skontaktować? Nie zrozum mnie źle.Są moimi bardzodobrymi klientami.Załatwiłem im pewne przedmioty, odszukałem ludzi czy zrobiłem coś wtym stylu.Ale nie nazwałbyś ich sympatycznymi osobami.–Tak to jest, kiedy się żyje pod jarzmem osowców – stwierdził Stenwold.– Został ktoś z moich czasów?–Niewielu, bardzo niewielu – przyznał Hokiak.– Weź pod uwagę, że teraz do dzieła wzięli się głównie młodzi.Za garść centrali z pewnością zaprowadzę cię tam, gdzie ich spotkasz.Ostrzegam tylko, że możesz żałować, gdy już trafisz w to miejsce.–Zaryzykuję – odparł Stenwold.– Będę potrzebował ich pomocy i może ja w rewanżu też coś dla nich zrobię.Ile centrali mieści się w garści?Staruch uśmiechnął się w szczególny sposób.–Niech mnie licho, ile to już czasu minęło… Zawsze miałeś wokół siebie grupkępomyleńców, prawda? Tę cholernie urodziwą pajęczycę i modliszowca, który wygrał turniejmistrzów.Wygrałem dzięki niemu trzy do dwóch.Gdybyś był nowy, Maker, byłbym cięobdarł ze skóry, ale ze względu na dawne czasy… powiedzmy, tuzin i będziemy kwita.Dla Totha była to ogromna suma – nigdy nie widział takiej na oczy.Stenwold zaś odliczył monety chętnie i bez ociągania się.Stary skorpion poczynił pewne przygotowania i dał im wskazówki, które przy świetle księżyca doprowadziły ich do mrocznego placyku.Stenwold był opanowany – jego oddech w zimnym powietrzu tworzył pióropusz pary.Z dala od centrum Myny od groteskowych wartowników przed pałacem gubernatora było wiele takich ciemnych miejsc.Przed podbojem miejsce to stanowiło bogatszą dzielnicę miasta.Otaczające placyk domy miały po dwa piętra i wokół niektórych wciąż jeszcze wisiały żelazne kosze, w których kiedyś umieszczano doniczki z kwiatami.Wiele okien jednak pozbawionych już było okiennic, a inne zwisały bezwładnie na powyginanych zawiasach.Nietrudno było się domyślić, że połowa budynków była opuszczona, a w pozostałych mieszkali ludzie zasadniczo odmienni od pierwotnych właścicieli.Ale tu właśnie skierował ich Hokiak.Mieli się spotkać tutaj.Idący za Stenwoldem Totho trzymał w dłoniach gotową do strzału powtarzalną kuszę Scuta z magazynkiem w połowie zapełnionym bełtami.Stenwold pomyślał, że i jemu przydałaby się taka broń – miecz mógł się okazać niewystarczający.Gdyby skorpion ich zdradził, nie byłoby to złe miejsce na urządzenie pułapki.–Mistrzu! – syknął Totho ostrzegawczo.Odwróciwszy się, Stenwold zobaczył, że plac przecina dwu wysokich mężczyzn w żółtych koszulach i czarnych spodniach.Jeden trzymał w dłoniach pałkę, drugi – latarnię.Ostentacyjnie nie zwracali uwagi na dwu obcych, z przesadną pieczołowitością zapalając dwie uliczne latarnie, a po popisaniu się tym kunsztem ruszyli dalej.Nikły czerwonawy płomień kiepsko oświetlał scenerię, ale Stenwold i Totho widzieli w Mynie wielu takich stróżów.Patrolowali place targowe i ulice, czego nie chcieli robić żołnierze imperialnej armii.Werbowano ich zewsząd, gdzie się dało.Stenwold uznał ich za szarariczopodobnych z Sa, odległego od Myny na tyle, żeby nie myśleli o ucieczce czy buncie.Żołnierzy wcielonych do służby siłą nazywano w Imperium ciurami.Zapalacze lamp przeszli dalej, ale coś w ich postawie powiedziało Stenwoldowi, że to właśnie na nich czekali.Zaniepokoił się lekko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]