[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I czemuż zwleka mój Salgar? Czyż zapomniał danego mi słowa? Wszakże to owa skała, owo drzewo i ów potok! Obiecałeś tu przybyć, gdy noc zapadnie.Ach, gdzież to zabłąkał się Salgar mój miły? Wszak z tobą iść chciałem daleko, porzucić dumnego ojca i braci.Od dawna wrogami są sobie rody nasze, ale myśmy sobie nie wrogi, Salgarze! Ustań na chwilę, wichrze, zamilknij falo na chwilę! Niech glos mój tętni po błoni, niechże posłyszy mój wędrowiec.Salgarze! To ja wołam, Salgarze! Tutaj jest drzewo i chata.Salgarze, kochanku jedyny! Czekam, przecz zwlekasz mój luby?Już księżyc połyska na niebie, fala się ściele w dali, a skały się czernią na wzgórzu! Nie widzę go nigdzie na szczytach, a psy nie głoszą, że idzie.Tu sama czekam daremno! I któż są ci leżący w dole na trawie? Czy to kochanek? Czy brat? Mówcie, przyjaciele, o mówcie! Milczą, nie rzekną ni słowa! O, jakiż strach wzbiera mi w duszy! Ach, oni nie słyszą.pomarli! Ich miecze czerwone od walki.O bracie, mój bracie jedyny, czemuś mi zabił Salgara? Salgarze, czemuś mi brata zarąbał? Tak was kochałam obu! Ty byłeś tak piękny na wzgórzu pośród tysięcy! A on tak straszny we walce.Odpowiadajcież mi, drodzy moi, wszakże słyszycie mój głos! Ach, oni milczą, jak groby! Milczą na wieki, a tona ich zimne, jak ziemia.Mówcież duchy pomarłych, mówcie ze skalisk pagórka, ze szczytów gór niebosiężnych!Mówcie, nie boję się słuchać.Gdzieżeście poszli na leże? W jakiejże górskiej pieczarze mam was szukać, o mówcie! Nie słyszę w wichrze ni słowa, burza nie niesie mi głosu, nie ma, ach, nie ma odzewu!Siedzę oto pogrążona w rozpaczy i czekam ranka ze łzami.Wykopcie grób, przyjaciele pomarłych, ale nie zamykajcie go, aż przybędę.Życie me znika jak sen, czemuż bym przybyć nie miała.Tutaj zamieszkam z przyjacioły moimi nad potokiem dzwoniącym o skałę.Kiedy ciemność wzgórze ogarnie, a wicher znad pustki przyleci, powstanie duch mój w wichurze i płakał będzie przyjaciół pogasłych.Strzelec głos mój posłyszy w swej chacie, trwoży się go, lecz i kocha, bowiem słodki to głos mój, co biada przyjaciół obu kochanych! Taki był twój śpiew, o Minono, cudna, rumieniąca się, córo Tormana.Łzy nasze płakały Kolmy, a dusze nam żałość okryła.Ulin z harfą wystąpił i śpiewał pieśń Alpina.Alpina głos cudny był, a dusza Ryna promieniem ognistym.Ale spoczęli już w ciasnym przybytku, a głosy ich przebrzmiały na Selmie.Raz Ulin z łowów powrócił, zanim polegli rycerze.Posłyszał ich turniej śpiewaczy na wzgórzu.Pieśń była łagodna i smutna.Biadali nad zgonem Morara, pierwszego pośród rycerzy.Dusza jego była, by dusza Fingala, miecz jego niby Oskarowy.Ale poległ, a ojciec biadał okropnie, i łzami płynęły oczy Minony, siostry wielkiego Morara.Cofnęła się przed pieśnią Ulina, by księżyc na zachodzie, co wiedząc, iż burza nadciąga, kryje przecudną głowę w chmurze.Uderzyłem w struny harfy wraz z Ulinem, by zawieść śpiew żałośliwy.RYNOPrzeminął deszcz i burze, pogodna wróciła pora, a chmury wiatry zgoniły.Słońce biegnie po niebie, raz po raz oświeca wzgórze, a strumień, czerwienią oblany, toczy się ze skał w dolinę.Słodki twój poszum, strumyku, ale słodszy głos, który do mnie dolatuje.To głos Alpina, płaczącego zmarłych rycerzy.Głowę mu wiek starczy pochyla, czerwone oczy ronią żałosne łzy.Alpinie, wyborny pieśniarzu! Dlaczegoś samotny na milczącym wzgórzu? Dlaczego biadasz, jak wicher szumiący po lesie, jak fala na dalekim wybrzeżu?ALPINŁzy moje, o Ryno, płyną umarłym, głos mój dla tych, którzy mieszkają pod ziemią.Smukły jesteś na wzgórzu, piękny pośród synów rozłogu.Ale polegniesz jak Morar, a na grobie twoim płaczek usiądzie.Zapomną o tobie wzgórza, łuk twój daremnie leżeć będzie nie napięty.Szybki byłeś, jak jeleń, Morarze, na wzgórzu, straszliwy, jak ognie nocne na niebie.Gniew twój się miotał jak burza, miecz twój w walce był, jako błyskawica ponad rozłogiem.Głos twój huczał, by strumień wezbrany po skałach, jak grzmot po roztoczach gór w dali.Iluż padło od siły ramienia twojego? Pożarł ich płomień gniewu twego, Morarze.A kiedy wracałeś z boju, jakże spokojne było twe lico?.Oblicze twe, jako słońce po burzy, jako księżyc w beztoniach nocy, dusza twa spokojna była niby jezioro, kiedy położy się wiatr i uciszy.Ciasnym jest teraz twoje mieszkanie, ciemność w grodzisku zalega.Trzech królów starczy, by zmierzyć twój grób, o bohaterze, któryś tak wielkim był pierwej.Cztery kamienie u szczytu omszałe, oto jedyna po tobie pamiątka! Drzewo bezlistne, wysoka trawa wiatrem kładziona na ziemi, oto wszystko, co strzelcowi wskazuje, gdzie grób mocarnego Morara.Nie masz matki, by płakała twej straty, na twym grobie łez nie roni dziewczyna miłosnych.Zmarła ta, która dała ci życie, poległa wielka córka Morglana.Kimże jest ów mąż na kiju wsparty? Czyjąż to głowę okrywa wieku siwizna, czyjeż oczy czerwone od łez? To ojciec twój, o Morarze, ojciec, który nie miał innego syna prócz ciebie.Usłyszał o twojej sławie wojennej, dowiedział się, iluś położył wrogów.zaprawdę wie on o sławie twojej, rycerzu, a nie wie o ranach twoich, Morarze! Płacz syna, ojcze Morara, ale syn twój ciebie nie słyszy.Głębokim snem są ujęci pomarli, nisko na piasku złożone ich głowy.Nigdy nie da on baczenia na głos twój sędziwy, nie zbudzi go twoje starcze wołanie.O , kiedyż znijdzie w ciemnicy grobów poranek i kiedyż zatętni zmarłym rozkaz: wstań!Zdobywco mocarzy i wodzu, żegnam cię, najszlachetniejszy wśród ludzi! Nigdy nie ujrzą cię pola, nigdy ponury las nie rozbłyśnie migotem twego oręża.Nie zostawiłeś syna, ale pieśń przekaże potomnym twe imię, dowiedzą się o tobie ci, co żyć będą na świecie, posłyszą o poległym Morarze.Rozgłośnie niósł się żal bohaterów, najdonośniej brzmiały westchnienia Armina pierś rwące.Wspomniał śmierć syna swojego, który zginął o życia świtaniu.Bisko usiadł przy bohaterze Karmor, książę tętniącego Galmalu.- Czemuż słychać łkania Armina i jęki? - zapytał.- Czegóż tutaj płakać należy? Czyż nie płynie pieśń i nie brzmią akordy, od których rozpływa się dusza z rozkoszy? Są one niby lekka mgła, co wyłaniając się z fali jeziora, przysłania rosą łąkę, ale słońce potęgą swoją odgania mgłę z powrotem.Czemuż tak żałośliwym cię widzę Arminie, władco Gormy, jeziorem oblanej?Biadam, zaiste biadam, i nie mała przyczyna mojej rozpaczy.O wielki Karmorze, nie straciłeś ty nigdy syna, nie zmarła ci córka urocza.Kolgar żyje waleczny i Anira z dziewic wszystkich najkraśniejsza, kwitną gałęzie domu twego Karmorze, ale Armin jest ostatnim z rodu swojego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]