[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oglądałem też z mego stryszku samoloty z czerwoną gwiazdą na kadłubie.Od początkupowstania wszyscy patrzyliśmy na wschód.Samoloty przylatywały zza Wisły i to często taknisko, że kuliłem się w okienku ze strachu, że zaczepią o dach.Widziały też doskonale lotni-sko na Okęciu i Stukasy, pełniące swą morderczą służbę.Cóż dla wielkiej, zwycięskiej armii68znaczyło zbombardowanie jednego lotniska tuż pod nosem i zniszczenie na ziemi osiemnastuStukasów? Samoloty z czerwoną gwiazdą udawały, że nie widzą bandytów.Znikały z nasze-go nieba, gdy Stukasy startowały do roboty.Każdy wykonywał swe zadania i nie przeszka-dzał drugiemu.I tak spokojnie ginęło miasto.Młocka stała się szybsza pierwszego września, w samą piątą rocznicę wybuchu wojny, bosię zabrali za naszą Sadybę, i teraz mieli pół minuty lotu z Okęcia, a z mojego stryszku oglą-dałem wszystko jak w panoramicznym kinie, latali tam i z powrotem, nurkowali jeden tuż zadrugim, huczało i waliło, bo jeszcze i działa, i mozdzierze jakieś kolejowe przeszło półme-trowego kalibru, tak że z Fortu Dąbrowskiego poszły czarne dymy i Stukasy waliły bomby wto wielkie ognisko.Już ten Fort zdobywali w Obronie Warszawy i wysadzali w powietrzerazem z załogą, a teraz, po pięciu latach napchało się w kazamatach powstańców i wszystkoszło od nowa.Wtedy patrzyłem na to, dopóki mnie nie odwołali w dół, bo przerwało z Fortem łącznośćtelefoniczną i radiową; całą obsługę, trzech moich chłopaków, przywalił beton razem zesprzętem.Sadyba szybko padła, wzięli się za Powiśle i Zródmieście, a teraz przyszła naszakolej, latali nad moją głową i nie żywiłem żadnych wątpliwości, że zostaniemy szybko zgnie-cieni i pogrzebani.W ogóle staliśmy z tą willą w samym centrum wydarzeń.Wszystkie ar-maty, mozdzierze i miotacze, czyli krowy, waliły to w Puławską, to w Aleję Niepodległości,to w Woronicza i Królikarnię, to w środeczek, czyli w nas.Dymiło się teraz szczególnie wstronie Królikarni, bo ją młócili przed skokiem przyczajonych Panter.Stałem chwilę na dra-binie, z głową wychyloną przez okienko, a dokoła bryzgało, pękały dachy, fruwały obciętegałęzie i z samego huku można było dostać nerwicy żołądka.Przyszła nasza kolej i teraz ci zeZródmieścia mogli oglądać krzątaninę Stukasów nad naszymi dymami najróżniejszych kolo-rów.Właśnie znowu wystartowały z Okęcia, wznosiły się jak na pokazie, jeden, drugi, trzeci,czwarty, piąty, szósty, zabalansowały wdzięcznie w powietrzu i pruły teraz ku mojemu ma-łemu stryszkowi.Rozeszły się w trójki, pierwsza poszła na Puławską, pewno na Królikarnię, ale druga trójkanadleciała prosto na nas i prowadzący już się rzucił jastrzębio do pikowania.Spadał z wyciemwprost na mnie, z wdzięczną i grozną zwinnością, i dojrzałem pod kadłubem trzy bomby,jedną dużą pośrodku, dwie małe po bokach, i lufy karabinów maszynowych.Nie wytrzyma-łem napięcia, to wycie zrzuciło mnie z drabinki, cień przemknął nad dachem czy też obok,zawyło i gwizdnęło przerazliwe, domek podskoczył razem z powietrzem, posypały się resztkidachówek.Oczywiście bomby spadły gdzieś obok.Wstałem, otrzepałem się, przywróciłem naobliczu odważny wyraz i zszedłem godnie do piwnicy. Wszystkie linie przerwane zameldowała Teresa z jakąś urazą w głosie. Czy mamytak tu siedzieć przy milczącej łącznicy? Macie siedzieć, dopóki wam nie każę wyjść! zirytowałem się. Owca!Owca podszedł do mnie z półuśmiechem. Wysłałem patrole zameldował. Lada chwila powinni się zgłosić.Wyobraziłem sobie pracę tych patroli.Teraz nie liczyła się już liczba poległych.Zresztąkiedy się naprawdę liczyła? Pierwszego dnia powstania chłopcy wybiegli z pistoletami nabudynki najeżone bronią maszynową i padali na jezdni, nie zdążywszy nawet rzucić grana-tów.A teraz, pięćdziesiątego dnia powstania, nikt nie myślał o kapitulacji: jak dotąd ozna-czała tylko rozstrzelanie pod murem. To dobrze odparłem. Właśnie teraz łączność jest najpotrzebniejsza.Pomyślałem o tych chłopcach z patroli, którzy jeszcze przed chwilą spali tu po kątach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]