[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Morosini zajął w jednoosobowym przedziale miejsce pod oknem i przez nawpół rozsunięte firanki obserwował ożywiony ruch na peronie.Las wyciągnię-tych dłoni z chusteczkami, a w oczach smutek pożegnań.I milczenie.Zatrzaśnięto drzwi, potem tylko ostry gwizd i pociąg szarpnął, jęknął, jakbynie mógł oderwać się od dworca, i skład ruszył - powoli i majestatycznie.Wresz-cie przyspieszył, po ostatnim, tym razem triumfalnym, gwizdku lokomotywy,pomknąwszy w ciemną noc na zachód.Zaczęła się tak długo oczekiwana podróż.RLTMorosini poczuł ulgę.Wstał, zdjął czapkę i płaszcz, i wyciągnął się wygodniena siedzeniach z brązowego weluru.Ten dzień strawiony na nicnierobieniu wpokoju hotelowym zmęczył go bardziej niż bieganie na świeżym powietrzu przezkilka godzin.Przyczyną tego stanu było zdenerwowanie.Nie strach.Musiał za-stosować się do zaleceń Aronowa, gdyż nierozumne byłoby niewzięcie ich na se-rio.Zmierć zaufanego człowieka musiała wystarczająco zdenerwować Kulawego- może nawet sprawić mu ból - aby ryzykował kilka godzin pózniej bezpieczeń-stwo emisariusza, w którym skupiły się wszystkie jego nadzieje.Trzeba byłowięc zostać w hotelu i pozbawić się przyjemności spaceru ulicą Mazowiecką czyudania się do Fukiera.Na szczęście pogoda znowu się popsuła, zacinał drobnydeszcz, co nie zachęcało do przechadzek.%7łeby wypaść wiarygodnie w swojej roli, Morosini oznajmił, że jest cierpiący,i zamówił śniadanie oraz gazety do pokoju.Jednak żadne z nich, francuskie aniangielskie, nie wspominały o śmierci małego człowieczka w okrągłym kapelu-szu.Z polskich dzienników, które być może zamieściły jakąś wzmiankę na tentemat, nie był w stanie zrozumieć ani słowa.Ta śmierć była dla niego bardziejprzykra, niż się spodziewał.Elie Amschel był ujmujący, wykształcony, zawszeze spokojną, uśmiechniętą twarzą sumiennego urzędnika.Ten mord dowodził, żemają do czynienia z ludzmi bez skrupułów i bez litości.Jeśli nawet go to nieprzeraziło, postanowił być ostrożny i uważać, gdzie kieruje kroki.Co do okolicz-ności zabójstwa, wierzył, że dowie się czegoś więcej w Paryżu od Vidal-Pellicorne'a, który zdawał się jednym z ważnych ogniw organizacji Kulawego.Dla zabicia czasu zamówił talię kart, stawiał pasjanse i obserwował przezokna ruch na placu.Przed południem widział, jak wyjeżdża Dianora, pośród ster-ty kufrów i waliz, których służąca nie nadążała zliczać.Równie zapobiegliwy, cowczoraj, młody Zygmunt krążył wokół niej niczym trzmiel wokół róży.Kobietaani razu nie spojrzała w stronę hotelu, ale w końcu nie miała powodu: czyż nieRLTpostanowili razem, że gdy skończy się noc, nie będą się starali doprowadzić donastępnego spotkania? Jej odjazd był jedyną rozrywką ciągnącego się w nieskoń-czoność dnia i Al-do z głęboką ulgą doczekał chwili, kiedy trzeba było opuścićhoteł i udać się na dworzec.Po dokonaniu formalności w recepcji powiedział sobie, że zaczyna się eraostrożności.Dlatego odmówił wzięcia proponowanego mu fiakra i zażądał Bole-sława, którego zauważył w kolejce.Bolesław podjechał w pośpiechu, podczasgdy Aldo za pomocą kilku złotych załagodził cios zadany miłości własnej odrzu-conego dorożkarza.Zaledwie wsiadł, Morosini zapytał, czy gazety pisały o wczorajszym zabój-stwie, dodając, że mówiło się o tym w hotelu, ale że to tylko zwykła plotka.- Plotka! - krzyknął Bolesław.- Na pewno nie! To smutna rzeczywistość i te-mat wszystkich dzisiejszych rozmów, ale trzeba przyznać, że ta zbrodnia jestszczególnie odrażająca.- Aż do tego stopnia? - rzucił Morosini, który poczuł w piersi nieprzyjemneukłucie.- Czy wiadomo już, kim jest ofiara?- Nie do końca.Wiadomo, że był %7łydem, to jest pewne, i że ciało znalezionona obrzeżach gminy żydowskiej, między dwiema wieżami, ale trudno je było zi-dentyfikować gdyż.nie miał twarzy.Ponadto przed śmiercią był torturowany.Mówią, że strach było patrzeć.- Ale kto mógł uczynić podobną rzecz?- To jest wielka niewiadoma.Nikt nie ma pojęcia.Gazety piszą o nieznajo-mym z dzielnicy żydowskiej, a mnie się zdaje, że policja będzie miała twardyorzech do zgryzienia.- Przecież muszą być jakieś ślady? Nawet nocą ktoś mógł widzieć.- Nic a nic, a jeśli nawet, to będzie wolał milczeć.Wie pan, ludzie w tymmiejscu nie są zbyt rozmowni, gdyż nie chcą mieć do czynienia z policją, nawetRLTjeśli to już nie jest rosyjska policja.Dla nich wszystkie mundury są warte tylesamo.- Przypuszczam, że musi być jednak jakaś różnica?- Z pewnością, ale ponieważ do tej pory zostawiali ich w spokoju, chcieliby,żeby tak było nadal.Co mógł teraz myśleć Szymon Aronow? Może żałował, że wezwał księcia dosiebie? Może, pomimo zachowania środków ostrożności, ktoś go śledził?Przywoławszy w pamięci sylwetkę Kulawego, jego płonące i poważne spoj-rzenie, Aldo natychmiast przestał żałować.Ten człowiek przypisany do szlachet-nej sprawy, ten rycerz z innego stulecia, nie należał do tych, którzy dadzą się po-konać i na których koszmar zrobi jakieś wrażenie.Widział zbyt wiele potworno-ści i jedna śmierć więcej, nawet jeśli to przyjaciela, nie zdoła go zawrócić z dro-gi.Ich umowa obowiązywała nadal, gdyby było inaczej, zawiadomiłby go o tymw przekazanej wiadomości.Aldo powziął niezłomne postanowienie - udzielipomocy, której od niego żądano.Jutro wieczorem będzie w Paryżu, a następnegodnia spróbuje coś ustalić na początek z Vidal-Pellicorne'em.Z takim nazwiskiemmusiał to być z pewnością ktoś nieprzeciętny.Pociąg jechał przez szeroką równinę otaczającą Warszawę.Pomimo przyjem-nego komfortu przedziału Moro-sini poczuł potrzebę wyjścia z tej zamkniętejpuszki.Dzień spędzony w pokoju hotelowym spowodował, że miał potrzebę ru-chu, spotkania ludzi, choćby po to, żeby więcej nie myśleć o małym człowieku wokrągłym kapeluszu.To było niedorzeczne, lecz jak tylko wracało wspomnienie,chciało mu się płakać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]