[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Piękny worek z kozlejskóry.Jeden warunek: powiesz, jak zakończyła się twoja wyprawa.Spełnił żądanie.O świcie obaj odprowadzili go jeszcze szmat drogi, a przedsamym rozstaniem Lamb zapowiedział surowym głosem: Pamiętaj, Irvin! Gdybyś jeszcze kiedy zawitał w te strony. Będę pamiętał! odkrzyknął i ruszył galopem, dokładnie poinformowany,którędy ma jechać, by ominąć Llano Estacado.I oto teraz nadchodził kres wędrówki.Zakurzona droga, zakurzone pola, skwarwiszący nad ziemią i posępny, czerwonoszary krajobraz.Teraz to wszystkowydawało mu się rajskim widokiem.Becky, Ciem, Karol, Abel Meredith, szeryfFawkes, Robert Dreer, Fulk Bryan ileż czasu ich nie widział? Dopieroż tozaczną wypytywać! Klepać po plecach, ściskać dłonie i szczycić się, że wGreenfield znalazł się taki śmiałek.A przecież nigdy nie dokonałbyprzedsięwzięcia,Little (ang.) mały.gdyby nie Lamb, który mu nie ocalił życie; gdyby nie Old Gun, który wybawiłod niewoli, a może nawet.śmierci.Dziwny Old Gun, pochowany naprzybrzeżnym piasku Kolorado.Czemu ruszył za bandytami?Dwu ludzi tak bardzo mu pomogło, ale przecież on sam w tej zwariowanejwyprawie odegrał główną i decydującą rolę.Miał prawo być dumny!Ukazała się czarna linia zabudowań, a na skraju tej linii jego własna zagroda.Popędził konia.Na drodze nie spotkał nikogo.Osadził wierzchowca tuż przedstudnią.Zeskoczył z siodła.Cóż tu tak cicho? Podszedł do drzwi.%7łelaznakłódka wisiała na skoblu.Zajrzał przez okno: pusto. Chyba przenieśli się do Karola" pomyślał, ale równocześnie niepokójścisnął mu serce.Ujął konia za uzdę i prawie biegnąc dotarł do sąsiedniej zagrody.Wtedyusłyszał znajomy głos: Pan Irvin przyjechał!To Robert.Biegł w jego stronę. Myśleliśmy, że pan już nigdy nie wróci.Wszyscy się niepokoili, anajbardziej mój boss. Przecież wróciłem zdobył się na uśmiech, bo niepokój rósł w nim z każdąchwilą. Gdzie moja żona?Robert otworzył usta i zamknął je. Gdzie Clem? Odpowiadaj! zdenerwował się Irvin. To już mój boss panu powie. Karol! Gdzie on?Irvin ciągle jeszcze nie mógł nic zrozumieć.Czemuż to dopiero Karol miał gopoinformować o losach rodziny?A wtedy otworzyły się drzwi domostwa Gordona: Vincent! Jakże się cieszę! Witaj, stary druhu.Ale głos Karola nie zabrzmiał radośnie.Piszę o tym, jak już poprzednio wspomniałem, po latach, po wielu łatach, którew pamięci uczestników, aktorów wydarzeń, przytępiły ostrość odczucia.Wiedziałem o tym, jednak nie starczyło mi odwagi pytać Irvina o tamtenwieczór.Opowiedział mi o wszystkim Karol Gordon. Nie było sensu niczego dłużej ukrywać mówił wracając do starychwspomnień. Niepełne informacje mogłyby być jeszcze boleśniejsze.Ech,Becky Irvin do końca wierzyła, że jej mąż udał się tylko na polowanie i żewkrótce wróci.Dziwiła się, że mu nie towarzyszyłem.Odparłem, że polowaniemoże potrwać kilka, nawet kilkanaście dni, a ja zostałem właśnie na prośbęVincenta, aby jej służyć pomocą.Po pewnym czasie poczęła się niepokoić.Uspokajałem, jak mogłem, bagatelizując niebezpieczeństwa wyprawy, chociażsam pełen byłem najgorszych myśli.W drugim tygodniu nieobecności VincentaBecky poważnie się rozchorowała.Nie wstawała już z łóżka, chwilami traciłaprzytomność i poczynała majaczyć.Posadziłem przy niej Roberta, a sampoleciałem do Abla Mereditha po pomoc.Ten stary miał najtęższą głowę wnaszej osadzie.Przejął się moją informacją i w mig zorganizował kobiecedyżury przy chorej.Ale nie mogły one zastąpić leczenia.Od dawna wiedziałem,że Becky Irvin cierpiała na płuca i że upały Greenfield nie służyły jej zdrowiu.A przecież brak pieniędzy nie pozwalał na wypełnienie poleceń lekarza.Sądzę, że Abel Meredith odczuwał wyrzuty sumienia.I ja też nie czułem sięnajlepiej, chociaż nieco tłumaczyła mnie przeklęta piaskowa burza.Gdyby nieona ściągnąłbym Vincenta z powrotem do Greenfield.Czy jednak ten faktprzywróciłby zdrowie Becky? Przecież nie! Tylko zmalałaby mojaodpowiedzialność.Tak sobie wówczas rozmyślałem, chociaż dziś rozumiem, żenie miało to żadnego sensu.Katastrofa nastąpiła szybciej, niż można byłoprzypuszczać.Czwartego dnia choroby Becky Irvin dostała krwotoku i zmarła.Myślałem, że ziemia rozstąpiła się pode mną.Tak oto zaopiekowałem się żonąprzyjaciela! Okropny to, zaiste, dramat, gdy z braku pieniędzy człowiek traciżycie.Pochowaliśmy Becky Irvin zaraz za granicami Greenfield, w samotnej mogiłce.Na pogrzeb stawili się wszyscy.Takiej solidarności w żałobie i współczuciu niewykazali rolnicy Greenfield już nigdy pózniej.Małego Clema przyjęła do siebie rodzina Abla Mereditha.Chłopcu potrzebnabyła przecież kobieca ręka.Nie zdążyliśmy jeszcze oprzytomnieć po tamtej katastrofie, gdy rozeszła sięnowa wieść: Clem zachorował.Dziecko bardzo tęskniło za matką, cały dzieńponure i ciche, kryjące się po kątach.Straciło dawne rumieńce, a wreszcie takosłabło, że trzeba je było nosić.Gromada kobiet rodziny Mereditha debatowała,jakie by tu zastosować lekarstwo.Obmyślano najrozmaitsze wywary znajrozmaitszych ziół, stosowane jakoby od setek lat i zawsze niezawodne wskutkach.Ale gdzie znalezć zioła na spalonej ziemi?Wraz z Ablem Meredithem i szeryfem Fawkesem udałem się do Fulk Bryanamolestować go o pieniężną pożyczką.To był porządny człowiek.Miał prawowyrzucić nas za drzwi, a przecież pożyczył! Pognałem na stację, złapałempociąg i pojechałem znowu do Amarillo.Zmitrężyłem tam dwa dni i dwie noce,czekając na lekarza, który został wezwany na jakąś odległą farmę.Wróciłem znim dnia trzeciego.Za pózno.Clem zmarł.Dziś mówię o tym spokojnie, alewówczas.Nie, nie będę tego wspominał.Kobiety Meredithów chodziły zzapłakanymi oczyma, Abel zaś głowa rodziny chociaż to człek twardy iniejedno w swym długim życiu widział, łaził ponury jak noc i milczący jak głaz.Tak go wzięło!W kilka dni pózniej zjawił się Vincent.Pamiętam, gdy mnie wysłuchał, jego twarz, pobladłą nagle, zszarzałą, w jednymmomencie postarzałą o lata całe.Cichym głosem zapytał tylko, gdzie są groby, izaraz poszedł na ten maleńki cmentarzyk.Zostawiłem go samego.Uznałem, żetak będzie lepiej.Pamiętam.razem z Robertem zajęliśmy się koniem Vincenta.Oczyścili, napoili i zaprowadzili do stajni.Konik prezentował się wcale niezle,był tylko mocno zmordowany i chudy.Nie wiedziałem jeszcze, skąd Irvin gowziął i co zrobił ze swoją Betsy.Wkrótce Abel Meredith przywlókł się do mej chałupy. Irvin wrócił? Jak mu się udało?Wzruszyłem ramionami. Tyle wiem co i wy, ojcze.Zgubił gdzieś swą klacz, a przyprowadził karegokonika.Poza tym nosi przy pasie colta. Nie pytałeś, gdzie go zdobył? Jeszcze na to nie pora. Słusznie.Jakby wydarzyło się coś nowego, daj mi znać.I odszedł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]