[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chłopcy tłumoki dobywali, węzełki znosili, a łowczy gospodarował w dwóchizbach. Szambelanie, rzekł.w drugiej izbie oba spać będziemy poobozowemu, i manatki w niej złożyć potrzeba, pierwsza nam za jadalnią, salonod gości i do parady służyć musi. Na wszystko zgoda, odezwał się drugi,rządz i rozporządzaj się jak wola i łaska.ja się zastosuję do wszystkiego.Gości się spodziewać ani lękać nie mamy tak bardzo powodu.Raczej uciekaćbędą od nas, niż za nami gonić. Maciek! krzyknął łowczy smaż bigos, bomi się wściekle jeść chce.dobądz puzderko i zwijaj się, nogi za pas.Juraśniechaj znosi resztę rzeczy.Oba wyrostki krzątali się, gdy, nadspodziewanie szambelana, który gości wcalenie wyglądał, nim bigos przyniesiono, w progu się zjawił mężczyzna pięknejpostawy, ubrany z partesów, kuso, choć nie młody, czapka z piórkiem, wąswyszwarcowany do góry, buty czerwone miękkie, kawał eleganta, a twarz dozbytku rumiana i miejscami w lila wpadająca.Oczki mu biegały nader żwawo.Przestąpił próg, wahając się. Bardzo przepraszam czy wolno spytać.może tu zajechał pan Józefowicz?? Tu go nie ma odparł szambelan sucho.Mimo odpowiedzi tej wstrzymał się przybyły. Niech to nie obraża panów dobrodziejów, czy o nim nie byłoby im wiadomo?zapytał. Nie wiemy i nie znamy.Chwilka milczenia natręt nie ustąpił. Panowie na sejm? Jak pan widzisz! rzekł łowczy nie bardzo chętny do rozmowy. A z których stron? pytał od progu przybyły, widocznie chcąc się wkręcić,co obu posłów uczyniło ostrożnymi. Mazury jesteśmy.Pomyślał chwilę. Ja tam na Mazowszu też familią miałem, okołoWyszogroda.Szambelan nań tylko popatrzał. Mazury mówił stojący w progu, który z wolna przestąpił go i wszedł złoci ludzie, patrioci, wierni synowie naszej nieszczęśliwej ojczyzny! Aowczegozaczynało to nudzić, podstąpił ku przybyszowi. A pan z jakich stron? Ha! ja!.odparł zagadnięty ja jakby to powiedzieć! niegdyś zSandomirskiego, dziś już bez posesji.obywatel świata.Szczycę się tym, żenależę do dworu pana Pułaskiego, a mam też sobie życzliwych pp.Kossakowskich, ks.biskupa i pana hetmana.Spojrzeli po sobie gospodarze, radzi się pozbyć tego "obywatela świata" alestał jak przyrosły. Maciek huknął łowczy dawaj bigos, bo z głodupomrzemy.Darujesz pan, myśmy bardzo znużeni drogą.Była to odprawa, czerwony jegomość się nie obraził, owszem uśmiechnął. Słóweczko, jeśli wolno.ciekawość jest godziwą.Czy panowie dobr.zechcą panom marszałkom konfederacji złożyć uszanowanie, bobym może mógłsłużyć.Sejm pod konfederacją więc słusznie należy. Maciek! bigos! na Boga! zamiast odpowiedzi huknął łowczy.Szambelan wyręczając kolegę, któremu lice się zapaliło jakby z gniewu,przystąpił do ciekawego pana i rzekł: Bardzośmy panu wdzięczni, ale na teraz, nigdzie jeszcze nie myślimy iść.aco potem będzie Bóg wie.I do nóg upadam.Wyprężył się zbyty tak obywatel świata i przyjaciel panów Kossakowskich,usta oddął, wyszedł wreszcie powoli, a szambelan za nim drzwi mocnozatrzasnął. No zawołał łowczy ledwieśmy z wozu zlezli, jeszcze nie rozprostowalia już nam spokoju nie dają.Co nas tu czeka. O! nie na godyśmy przybyli, to pewna.odparł szambelan ale do tegobyć należy przygotowanym.Westchnęli oba, Maciek szczęściem wniósł kurzący się bigos.Na stoliczkugrubą zasłanym serwetką, stała flaszka z wódką i kawał chleba leżał.poszlioba do tego skromnego posiłku.na pół smutni, pół weseli szambelanzamyślony, łowczy jakby drwiący i cicho gwarząc jeść poczęli.Bigos imsmakował.i byłoby nic nie przeszkodziło do spożycia go, gdy przed dworkiemzabrzęczało, zahuczało, ozwały się głosy dziwne i krzyki.Aowczy nie ruszył się,żywszy szambelan poskoczył do okna.Przed samym gankiem dworku w poszóstnym powozie, który bryczkę chciałwyminąć, konie się splątały.Z bomby, koloru cynamonowego, wyglądałagłowa kobieca przestraszona.Przez okno tuż i druga.Słudzy uwijali się okołouprzęży. Jak Boga kocham! krzyknął szambelan toż to eksksiężna, paniszambelanowa Porowska.moja stara znajoma.Ale mniejsza by o nią, cóż zaśliczne dziewczę wygląda obok niej.czarnobrewa.cudowna. O! już! już! zawołał łowczy, nie podnosząc się od bigosu jużtwarzyczkę najrzałeś, bałamucie.Nie byłbyś ty szambelanem JKMości.Dajże pokój! bigos ci wystygnie.daj pokój.Nie słuchając nic, wyleciał szambelan bez czapki i pobiegł do powozu.Przymrużonymi oczkami zmierzyła go wystraszona szambelanowa "boskaMilusia". A! pan.szambelan! Ja, pani dobrodziejko.bardzom szczęśliwy! Patrzał tymczasem na owączarnobrewę, która nie kim innym była, jak panną Justyną. Pan tu co robi! a! konie! mój szambelanie te konie! ja się tak lękam. Nie ma nic, koń zastąpił. Czy pan posłem jesteś? Tak pani.a państwo? My w sąsiedztwie mieszkamy, przybyliśmy przez ciekawość.obiecano nammieszkanie.posłałam do Ankwicza.Tu wszystko zajęte mówiłaszambelanowa. Pan tu dawno? Od godziny.Z głębi powozu wyglądała głowa w peruce bez kapelusza pięknego szambelana,który spoglądał ciekawie. Co to za szambelan.tego? szeptał do żony. Mikorski. A! nie znam.tego.Konie rozplątano, gdy wtem przypadł posłaniec od Ankwicza, wskazując dom
[ Pobierz całość w formacie PDF ]