[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W zapadłej ciszy matka Anthony przyglądała się badawczo, jakie wrażenie wywarło jej grozne oświadczenie.Czekałyśmy na więcej, a kiedy nic nie usłyszałyśmy, zaczęłyśmy chichotać, wiercić się i przypatrywać jej twarzy, usiłującwyczytać z niej to, co dla matki Anthony najwyrazniej byłooczywiste.Matkę Anthony cechowało dziwaczne poczuciehumoru, bardziej pasujące do cynicznych dorosłych niż domłodych dziewcząt.Ale nie, tym razem nie żartowała.Po jejsłowach zobaczyłam w wyobrazni, jak nasienie spływa z moich ust po gardle do łona.Jeśli chodzi o matkę Mary Paul, naszą wychowawczynięw klasie jedenastej, wszystko, co miała do powiedzenia posprawdzeniu naszych sukien balowych przed corocznym balem, zamknęło się w stwierdzeniu, że powinnyśmy zasłaniaćrowek między piersiami, by uchronić chłopców przed pokusą.Przez nieuwagę poinformowała nas tym samym dokładnie, co powinnyśmy zrobić, gdybyśmy kiedyś (niegrzecznie,rozpustnie i grzesznie) zapragnęły wodzić jakiegoś chłopca napokuszenie.Nie żebym się kiedykolwiek na coś takiegoośmieliła!Pózniej tego samego lata poznałam Keitha, na trzy miesiące przed planowanym wstąpieniem do klasztoru, i tak jakbychodziliśmy ze sobą, a Keith urzeczony był tym, co nieosiągalne.Biedy Keith.Nigdy nie pozwoliłam mu się pocałowaćw usta ze strachu przed ciążą.Poza moją włoską przyjaciółką Marią zaprzyjazniłam sięjeszcze z Barbarą.Była niewysoka, miała krzywe nogi i dobrze rozwinięte piersi, obwisłe już w wieku lat czternastu.Jejczarne włosy się kręciły i po męsku rzucała piłkę lewą rękąprzy grze w zbijanego.Pisywałyśmy do siebie wiersze w teospałe letnie dni, kiedy muchy plujki pętały się po oknachcienistej werandy nazywanej ambulacrum.Nasze wiersze były słodkie, namiętne i bardzo kwieciste.- Chodz do mnie, Barb - mówiłam i wpadła kilka razy,ale było to trudne, bo tramwaje rzadko chodziły w weekendy.Ja poszłam do domu Barbary raz, kiedy się uparłam.Tam poznałam jej matkę, która tak nie znosiła słońca, że zawsze jak najszczelniej zaciemniała dom, oraz starszego niezgrabnego brata, który natychmiast się we mnie zakochał.Z matką Barbary nie dało się prowadzić żadnej rozmowy, bowydawało jej się, że prowadzenie rozmowy jest tym samymco bycie przesłuchiwanym.Zorientowałam się, że jej mążjest gdzieś daleko.Ale dom pełen był wspaniałych kwiatów:lilii białych i tygrysich, i ostróżek.Te kwiaty hodowała Barb,a ciasteczka, które podano, też ona upiekła.Barb była zdolną dziewczyną.Jej ciemne oczy rozbłyskiwały radością na mój widok, alemnie zaczęło niepokoić to, że jakoś różniła się od nas, że najej twarzy o haczykowatym nosie wyrastały czarne włoski.Podobnie jak wszyscy inni opuściłam ją.Barb nigdy nie wyszłaza mąż, ale została kobietą interesu i odniosła sukces, wykorzystując umiejętności stenograficzne, jakich nabyła w szkole, oraz wrodzoną inteligencję, dzięki której postępowałapraktycznie i można było na niej polegać.Spotkałam się z niąraz po wielu latach, kiedy się ze mną skontaktowała.Obiecałam, że do niej zadzwonię, ale nigdy tego nie zrobiłam.Tookrutne, ale nie potrafiłam pogodzić się nawet z własną odmiennością, a co dopiero z jej.Moja odmienność miała swoje zródło po części w tym, żeojciec był ogrodnikiem przy innym klasztorze.Uważał, że maobowiązek publicznie okazywać wdzięczność za kształceniecórek zakonnicom w Vaucluse i okazywał ją, robiąc z nasswoich posłańców.Liesbet i ja musiałyśmy dla wielebnejmatki zanosić wielkie pęki kwiatów albo rośliny w donicach.Problem w tym, że wielebna matka pojawiała się wyłączniepodczas porannego apelu.Jeżeli chciałyśmy ją złapać, trzebabyło ustawić się między korytarzem a drzwiami, za którymiznikała.Jednak po pierwszym razie mijała nas niczym królowa, z powiewającym welonem, udając, że nas nie widzi.Przygnębione zostawiałyśmy rośliny pod drzwiami; przełożonaprzekazywała nam w ten sposób, że w niczym nie różnimy sięod innych uczennic, które sumiennie chodziły słuchać, jakprzemawiała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]