[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak w ogóle ktokolwiek może chcieć przyjechać do dziury takiejjak Shoresby - to stanowiło dla Verity odwieczną zagadkę.Gdyzaczynała się szkoła, a turyści wyjeżdżali, miasteczko to stawało sięnajbardziej nudnym zaściankiem, jaki tylko potrafiła sobie wyobrazić,i nie mogła się doczekać, by się stąd wyrwać.Dokądkolwiek, o iletylko nie będzie już dłużej zmuszona do mieszkania z obcymi ludzmi.Verity przyspieszyła kroku, starając się nie pokazać gościompogardy, jaką wobec nich odczuwała.W niektóre dni po prostu ichignorowała, traktując jak poruszającą się tapetę w swym domu.Innymi razy uprzejma, zbiorowa cisza panująca w jadalnidoprowadzała do tego, że miała ochotę zacząć krzyczeć.Rozmawiajcie ze sobą, pragnęła wrzasnąć.Pohałasujcie trochę.Spróbujcie zacząć żyć!Ale Verity trzymała buzię na kłódkę.Dawno temu przekonała się,że swoje opinie lepiej zachować dla siebie.Zresztą takie zachowanieznacznie bardziej irytowało jej matkę.W ciągu kilku sekund dotarła do pilśniowych, kuchennych drzwi,które otworzyły się ze świstem.Oparła dłonie o drzwi, by przestały sięporuszać.W zasięgu jej wzroku - całe lata świetlne od czystej, wyłożonejróżową wykładziną restauracji - znajdowała się wielka, zagraconakuchnia.Z labiryntu pobrzękujących rur wodociągowych pod sufitemzwisały rzędem potężne patelnie.Kilka zakurzonych naczyń ze stalinierdzewnej leżało nie używanych w jednej części pomieszczenia.Wdrugiej jego części wzdłuż ściany stały rzędem szerokie, drewnianekredensy ze zwichrowanymi drzwiczkami, a obok nich widać byłoolbrzymie zlewy.Z tyłu, tuż pod oknami mokrymi od skroplonej pary, kpiąc z poryroku, kwitły pomidory, a nad gazowym grzejnikiem w gorącympowietrzu tańczyło sobie piórko.Yanos, kuchcik i kelner w jednej osobie, wycierał tłuszcz zbrzegów dwóch wielkich talerzy, gdzie na warstwie pieczonej fasolipiętrzyły się kiełbaski, jajka i smażone ziemniaki dla grubych sióstr.Za nim, przy potężnej kuchence stał ojciec Verity, Russell, igłośno wygwizdywał swoje tremolo na melodię piosenki Toma JonesaDelilah, jednocześnie przerzucając na patelni plastry skwierczącegobekonu.Poza sezonem wolał osobiście przygotowywać śniadanie dlagości, zamiast płacić Rudiemu, kucharzowi, który zresztą rankiemnigdy nie był w najlepszej formie.Russell lubił nazywać siebiemiejscowym królem smażeniny.I jeśli twarz jego żony zdradzała streszwiązany z wybraną przez nich profesją, to pozbawiona zmarszczektwarz Russella świadczyła o tym, że w jego wnętrzu kryje sięchłopiec.Nigdy nie brał niczego zbyt poważnie i w każdej chwiligotów był płatać figle.- Hola, księżniczko - odezwał się, zatrzymując Verity w połowiedrogi do schodów.- Zaraz będzie śniadanko.- Zjadłam już tosta, tato.Russell Driver powoli zbliżał się do pięćdziesiątki i zdążył jużstracić większość włosów na czubku głowy, jednak to, co pozostało,związywał na karku w zbuntowaną kitkę.Kiedyś był miejscowyminstruktorem karate, ale mimo że był wysoki i szczupłej budowy ciała,co przekazał w genach swojej córce, ostatnio zaczął przegrywać walkęz metabolizmem i nad paskiem nisko nałożonych dżinsów widniałcałkiem pokazny, okrągły brzuszek.- Słyszałem, jak grałaś - rzekł, gdy Verity dotarła do podestuschodów.- Trochę wcześnie, no nie?- Niedługo będzie egzamin.Pamiętasz?Verity miała ochotę przypomnieć mu, że nie wstała bladymświtem z własnej woli.Chodziło o to, że jedynie wtedy dane jej byłow spokoju poćwiczyć, kiedy goście jeszcze spali i mogła doświadczyćchoćby namiastki prywatności.- Z czego będą cię egzaminować tym razem? - zapytał jej ojciec,sięgając do pojemnika na chleb i wyciągając z woreczka dwie kromkibiałego pieczywa.- Dla mnie brzmiało idealnie.Verity uśmiechnęła się blado do niego.Nie dostrzegłby różnicymiędzy Brahmsem i Beethovenem, nawet gdyby od tego zależało jegożycie.Zwiadomość muzyczna jej ojca ograniczała się do udawania, żegra na gitarze przy wtórze Dire Straits, albo, co było jeszcze bardziejkrępujące, do wtrącania do rozmowy tekstów Pink Floydów, kiedystarał się uchodzić za wnikliwego i wyrafinowanego.Veritypodejrzewała, że nawet gdyby usiadła i zaatakowała klawisze pianinakijem, ojciec i tak zgotowałby jej entuzjastyczny aplauz.- Nie jest idealnie - odparła.- Na tym poziomie nie udałoby misię zdać.Russell prychnął i zaśmiał się głośno, tak jakby powiedziaławłaśnie świetny dowcip.- Muszę iść, tato - rzekła Verity.- Lada chwila zjawi się Treza.W tym momencie rozległ się jeden ze starych, zainstalowanych wkuchni dzwonków na służbę.Verity i jej ojciec podnieśli wzrok nawiszące nad drzwiami stare, wiktoriańskie ustrojstwo, a potemspojrzeli na siebie.Nawet Yanos uniósł z niepokojem głowę.Niezwykle rzadko używało się tych dzwonków, jednak Veritywiedziała, że może to oznaczać tylko jedno: Cheryl popisuje się przedEllen, zamiast samej przyjść do kuchni.Musi być w tym swoimnajkoszmarniejszym wcieleniu Cheryl Driver, wielkiej hotelarki.Ponownie rozległ się dzwięk dzwonka, tym razem bardziejniecierpliwie.Verity była już na schodach, które wiodły na samą górę. - No a co z kanapką? - zawołał za nią ojciec, trzymając w rękutalerz z kromką chleba z bekonem.- Ty ją zjedz - odpowiedziała Verity.- Dobrze wiesz, że masz nanią ochotę - drażniła się z nim i pokiwała głową.Ze szczytu schodówdojrzała, jak jej ojciec przewraca oczami z udawaną frustracją.Właśnie miał zamiar zabrać się za kanapkę, kiedy Verity zobaczyłamatkę, dającą nura do kuchni z drugiej strony.- A kysz - zbeształa swego męża, energicznym krokiem podeszłado niego i zabrała mu z ręki talerz.- W sam raz dla naszego nowegogościa, pani Morris.Biedna kobieta umiera z głodu.Dzwoniłam poVerity.Myślę, że byłoby bardzo dobrze, gdyby ucięły sobiepogawędkę.Jest reżyserką, Russellu.Wydaje się taka miła iprofesjonalna.A to prawdziwa oznaka sukcesu.Verity nie została, by usłyszeć więcej.Przeskakiwała dwa schodynaraz, minęła po drodze Evę i Katię, pokojówki, i udała się doswojego pokoju.Wszyscy w miasteczku podziwiali front hotelu i to, że ma onniczym nie zakłócony widok na Północną Plażę, jednak okna pokojuVerity wychodziły na przeciwną stronę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]