[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakaśkobieta, pojękując, dobrnęła za plecami Krótkiego do sanek, padła na nie i szerokorozwarłszy ramiona wpiła się palcami w worki.Idąc za jej przykładem, dopadł sanek staryIndianin.Cię\ko dysząc usiłował dr\ącymi rękami rozwiązać rzemienie i dobrać się doworków z \ywnością.Jakiś młodzieniec z no\em w ręku rzucił się do sanek, ale zostałodepchnięty przez Zawieruchę.Tłum naparł jeszcze raz, rozpoczęła się walka.Zawierucha i Krótki zrazu tylko odpychali i odrzucali napastników.Potem rękojeściąbata i pięściami opędzali się przed oszalałą z głodu czeredą.A przez cały czas stojące Z tyłukobiety i dzieci szlochały i lamentowały.Rzemienie na sankach były ju\ w wielu miejscachpoprzecinane.Mę\czyzni czołgali się na brzuchach i mimo gradu kuksańców i kopniakówusiłowali ściągnąć worki z prowiantem.Zawierucha i Krótki podnosili ich i odrzucali.Napastnicy byli tak słabi, \ewystarczyło lekko pchnąć, aby walili się w śnieg.śaden z nich nie podniósł jednak ręki nabiałych, którzy bronili dostępu do sanek.Ale tylko dzięki temu, \e Indianie byli wycieńczeni, Zawierusze i Krótkiemu udało sięodeprzeć ich ataki.Po pięciu minutach mur nacierających mę\czyzn rozsypał się w zwałyludzkich ciał na śniegu.Le\ący jęczeli, mamrotali, kwilili i chlipali, wpatrując się błędnymioczyma w prowiant, który mógł im ocalić \ycie, tak chciwie, \e a\ ślinka ciekła im z ust.Awokół nich bił w niebo lament kobiet i dzieci. Cicho! Och, cicho! ryczał Krótki, zatykając uszy i cię\ko dysząc ze zmęczenia. Ach, to tak, tak? krzyknął, i doskoczywszy do Indianina, który podczołgał się nabrzuchu do sanek i chciał dzgnąć w gardziel naręcznego psa, kopniakiem wybił mu nó\ z ręki. To straszne szepnął Zawierucha. Ale się zgrzałem odparł Krótki. Co zrobimy z tym całym szpitalem?W tej chwili podczołgał się do nich jakiś Indianin.Jednym okiem patrzył naZawieruchę, nie na sanki.Było to spojrzenie człowieka, w którym zdrowy rozsądek przemógłszaleństwo.Krótki w drugim oku Indianina, zamkniętym i podbitym, rozpoznał własnąrobotę.Siwasz podniósł się na łokciu i przemówił. Ja Carluk.Dobry Siwasz.Znam wiele białe.Bardzo głodny.Wszystkie bardzogłodne.Tamte nie znają białe.Ja znam.Teraz będę jadł.Wszystkie będą jedli.Kupimy jeść.Mamy mnóstwo złota.Nikt nie ma \ywności.W lecie łosoś nie przyszedł na Mleczną Rzekę.W zimie karibu nie przyszedł.Nie ma \ywności.Mówię do ludzi tak: Wiele białe przyszło87nad Jukon.Białe mają mnóstwo \ywności.Białe kochają złoto.Bierzemy złoto.Idziemy nadJukon.Białe dadzą jeść.Mnóstwo złota.Ja wiem, białe kochają złoto.Odpiął od pasa mieszek i kościanymi palcami usiłował go rozwiązać. Za du\o robią hałasu! krzyknął Krótki, nie panując ju\ nad sobą. Powiedzbabom, powiedz dzieciakom, \eby zamknęły gęby.Carluk odwrócił się i przemówił do lamentujących kobiet.Inni mę\czyzni, słysząc, copowiedział, skrzyczeli niewiasty, które pomału zamilkły i uciszyły dzieci.Carluk zostawiłmieszek w spokoju i podniósł rozstawione palce obu rąk w górę, po czym powtórzył ten gestwiele razy. Tyle ludzi umarło powiedział.Zawierucha liczył.Okazało się, \e siedemdziesięciu pięciu członków plemieniazmarło z głodu. Ja kupię \ywność oświadczył Carluk, gdy wreszcie otwarł mieszek i wydobył zniego kawał cię\kiego kruszcu.Inni poszli za jego przykładem.Z wszystkich stronwyciągnęły się ręce z podobnymi bryłkami.Krótki wybałuszył oczy. Rany Julek! zawołał. Miedz! Zwyczajna, czerwona miedz! A oni myślą, \eto złoto! To złoto! z przekonaniem powtórzył Carluk. I w miedzi pokładali całą nadzieję ratunku mruknął Zawierucha. Popatrz.Tabryła wa\y ze czterdzieści funtów.Wzięli z sobą setki funtów miedzi i dzwigali je, choć samiledwie powłóczyli nogami.Słuchaj, Krótki.Musimy ich nakarmić. Fiu! Aatwo powiedzieć.Mamy prowiantu na miesiąc, sześć posiłków dziennie razytrzydzieści, czyli sto osiemdziesiąt porcji.A Indian jest dwie setki, i apetyty ogromnie im sięzaostrzyły.Jakim cudem dać im tutaj choćby jeden posiłek? Mamy jeszcze \arcie dla psów odparł Zawierucha. Paręset funtów suszonego łososia, to ju\ jest coś.Trzeba to zrobić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]