[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poszedł do sypialni i zaczął się rozbierać.Najpierw zdjął spodnie i przewiesił złożone przez oparciekrzesła.Z kieszeni wysypało się trochę drobnych, ale zostawił je tam, gdzie upadły.Pomyślał o sypialnidomu w Point, o oknie tak blisko wody, że jej refleksy tańczyły na suficie.Prawie jakby się było na łodzi,na suchym lądzie trudno uzyskać lepsze złudzenie.W tle wiecznie brzmiały morskie odgłosy - krzyki nadbrzeżnych ptaków, mlaskanie odpływu nakamienistej plaży, szum łamiących się fal.Nie doceniał tego, dopóki nie przeprowadził się tutaj i omal nieudusiła go gęsta, straszliwa cisza tego domku.Pokoje były tak małe, że gdyby stanął z wyciągniętymirękami, mógłby niemal dotknąć przeciwległych ścian.Nie powinien przechodzić na emeryturę, za bardzokochał swoją pracę sternika motorówki pilotowej.To właśnie mówił sobie Michael, stojąc w samych majtkach i szamocząc się ze spodniami, żeby złożyćje w kant jak należy Choć tak naprawdę nie miał wielkiego wyboru.Gdyby sam nie odszedł z łodzi, i tak bygo wykopali - użyliby pretekstu, że pije.Jakby wszyscy piloci nie lubili sobie golnąć.W ten sposóbprzynajmniej odszedł z jakąś resztką godności.Peg by to pochwalała.Ale tęsknił za pracą równieboleśnie, jak za Peg.Tęsknił za żartami z kolegami i dziewczynami w dyspozytorni.Tęsknił za satysfakcją,jaką dawało doprowadzenie łodzi na zawietrzną wielkiego statku, utrzymanie jej w miejscu, by pilot mógłsię wspiąć po drabince i wskoczyć na pokład.Takie odejście bez walki nie było w jego stylu i wciążbolało.Czuł się tak samo upokorzony jak wtedy, kiedy Winter stanął w drzwiach jego domu i chciałrozmawiać o Jeanie.Od tego dnia minęło już sporo czasu, ale Michael wciąż szczegółowo pamiętał to spotkanie.Wiele razyprzeżywał je w głowie.To wspomnienie przypominało jedną z tych bajek o olbrzymach i potworach,opowieści, do których chętnie wracają dzieci - było przerażające, ale i kojące, bo znajome.I nie pozwalałomu myśleć o gorszych rzeczach.O Jeanie wiszącej w celi na kawałku podartego prześcieradła.O tym, żemylił się co do swojej jedynej córki.A więc Winter pojawił się pod jego drzwiami.Jakoś w styczniu albo w lutym, niemal rok temu.Michaelotworzył tylko dlatego, że spodziewał się chłopaka z zakupami.Zwykle niefatygował się do drzwi.Nie miał czasu dla ludzi, którzy coś sprzedawali albo zbierali pieniądze na celedobroczynne.Ale tym razem w progu stał ten człowiek.Winter.Michael go nie poznał.Facet był ubrany wbrązową wełnianą kurtkę, taką jakie oficerowie marynarki nosili w czasie wojny, ale miał kaptur na głowie,naciągnięty nisko na czoło, więc Michaelowi skojarzył się raczej z mnichem.- Panie Long - powiedział.- Za pozwoleniem, chciałbym porozmawiać z panem chwilę.Już miał mu zatrzasnąć drzwi przed nosem, wymamrotać coś, że to nie jest odpowiednia pora, ale tenprzysunął twarz tak blisko jego twarzy, że Michael niemal z trudem mógł oddychać.- Chodzi o Jeanie - dodał cichym, świętoszkowatym głosem.A że to ostatnia rzecz, jakiej Michael sięspodziewał, cofnąłsię zaskoczony.Winter uznał to za zaproszenie.- Może zaparzyłbym nam herbaty - zaproponował.Michaela aż zatkało.Co za bezczelny facet.Winterznówwziął jego osłupiałe milczenie za zgodę.Wszedł do kuchni jak do własnej i nalał do pełna wody doczajnika, nie myśląc o tym, że szkoda prądu.Usiedli w małym salonie od frontu.Pokój zagracały nieliczne meble, które Michael zabrał ze sobą zdomu w Point, i gdy siedzieli w wielkich fotelach, niemal dotykali się kolanami.- Co panu do Jeanie? - spytał gniewnie Michael.Wciąż to pamiętał.Przysunął do Wintera twarz znadzieją, że wywoła taką panikę, jaką sam poczuł w progu.- Co panu do Jeanie? -powtórzył.- Jestem jej kuratorem - odpowiedział Winter.- Muszę przygotować raport.- Nie dostała warunku.Skazali ją na dożywocie.I wtedy napisano już dość raportów.Za dużo raportów.Wszyscy wtryniali się w nie swoje sprawy.Wszyscy chcieli znalezć kogoś innego,kogo można by obwinićza to, co zrobiła Jeanie.On i Peg oczywiście nigdy nie otrzymali kopii tych dokumentów.Z tego też byliwykluczeni.Ale mógł się domyślać ich treści.Zawsze to wina rodziców, nie? A oni nigdy nie rozumieliJeanie, nigdy nie dawali jej tego, czego potrzebowała.Tak wynikało ze słów, które padały w sądzie.- Tu chodzi o coś innego - wyjaśnił Winter.Miał głos, jakim sztywni nauczyciele przemawiają dogłupich dzieci.Cierpliwy, ale jakby ta cierpliwość dużo ich kosztowała.Jakby trzeba być świętym, żebysię na to zdobyć.- Jeanie niedługo może uzyskać zwolnienie warunkowe.Jeśli zostanie wypuszczonana łono społeczeństwa, ja będę ją nadzorował.- Chyba nie myślą, żeby ją wypuścić?- A pan nie uważa, że powinna wyjść?- Po prostu tak krótko tam siedzi.A po tym, co zrobiła tej dziewczynie.- Ona wciąż twierdzi, że jest niewinna, wie pan? - Zawiesił głos, jakby spodziewał się odpowiedzi.Michael gapił się w małe okno przesłonięte siatką, przez którą nic nie było widać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]