[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Svenson obejrzał okładkę z obu stron, sprawdzając, czy Coates coś tam napisał, i znalazłszereg liczb zapisanych ołówkiem, a potem nieskutecznie wytartych.Przysunął bliżej świecę iotworzył książkę na stronie z numerem odpowiadającym pierwszej z liczb.Wyglądała taksamo jak wszystkie inne, bez żadnej zauważalnej różnicy czy informacji.Nagle przyszedł mudo głowy pewien pomysł.Spojrzał na pierwsze słowo na samej górze strony.Może da się znich ułożyć sensowną całość? Czyżby w ten sposób zaszyfrowano wiadomość? Svensonwyjął z kieszeni ołówek i zaczął robić notatki po wewnętrznej stronie okładki.Pierwszym słowem na stronie 97 było to.Popatrzył na następny numer listyCoatesa, strona 132.Pierwszym słowem było albowiem.Svenson pospiesznie kartkowałksiążkę.Zciągnął brwi. To albowiem rozbite rajem. nie miało żadnego sensu.Może torównież jest jakiś szyfr? Spróbował go złamać.Gdyby albowiem oznaczało przeszłość, to rozbite mogłoby dotyczyć dotychczasowych postępów prac.tylko po co to na początku?Czy zaszyfrowane wiadomości nie powinny być zwięzłe? Svenson westchnął, spoglądając naksiążkę z takim zrozumieniem, jakby była węgierską gazetą, czując jednak, że rozwiązaniejest w zasięgu ręki.Spróbował z ostatnimi słowami na każdej z tych stron, lecz w ten sposóbdowiedział się tylko, że od Boży ich noc tylko.Wprawdzie brzmiało to jak jakaś ponuraprzepowiednia, ale nie pasowało do.Litery! Sprawdził pierwsze słowa z listy - jeśli wziąć z nich tylko pierwsze litery,otrzymywało się. T-A-R-R-M-A.Niecierpliwie zajrzał na następną stronę.Pierwszymsłowem było tam niewiernych , tak więc chodziło o Tarr Manor! Sprawdzał dalej i doszedłdo Tan - Mano , po czym następna strona, o numerze 30, rozpoczęła się od pustegowiersza.i tak samo następna, strona numer 2.Natychmiast zrozumiał.3.02, czyli czasodjazdu pociągu! Po następnej minucie Svenson miał już prawie całe zdanie, pozostała mutylko ostatnia strona, na której pierwsze słowa zaczynało się na p , tworząc słowo dostąpir , które nie mogło być poprawne.Powtórnie sprawdził numery Coatesa i zauważył,że ostatni jest podkreślony.Czy to ma jakieś znaczenie? Zachichotał, odkrywszy je -podkreślenie oznaczało całe słowo! Napisał je i przeczytał całe zdanie:Tarr Manor.3.02.Kto ofiaruje grzech, ten dostąpi raju.Doktor Svenson z trzaskiem zamknął książkę i podniósł świecę.Ci ludzie - nic niewiedząc o sobie nawzajem - zostali tu zaproszeni, aby ofiarować grzech w zamian za raj.Wiedział dostatecznie dużo, żeby wzdrygnąć się na samą myśl o takim raju.Czy ktoś z nichwie, z kim mają do czynienia? Czy wie to Coates? Wrócił na schody, zastanawiając się,dlaczego wybrano tych ludzi.Karl-Horst, lord Tarr, Bascombe, Trapping - uzależnienie ichmiało sens taktyczny, gdyż mogli być użyteczni, zajmując tak wysokie stanowiska.Pomyślało głupiej kobiecie z pociągu i o Elóise.Pomyślał o leżącym pod ołtarzem Coatesie izrozumiał, jak mało ważni byli ci wszyscy ludzie dla tych, którzy ich omamili.Dotarłszy doschodów, doktor Svenson wyjął z kieszeni rewolwer i zdmuchnął świeczkę.Zaczął wspinaćsię w ciemność.*Niczego nie słyszał, dopóki nie wszedł na czwarte piętro.Wyżej było tylko poddasze,na którym wcześniej widział zapalone światło.Wchodził na górę, najciszej jak potrafił, leczktoś nasłuchujący usłyszałby poskrzypywania i trzaski starego drewna, poprzedzające jegoprzybycie.Wchodząc po schodach, napotkał również o wiele większe stężenienieprzyjemnego zapachu, od którego - paradoksalnie, jakby szedł w rozrzedzonym alpejskimpowietrzu - oddech stawał się płytszy i kręciło się w głowie.Ciszę przerwał odgłos kroków na strychu nad nim.Svenson odciągnął kurek iposzukał drogi wyżej, niemal się o nią potykając: drabina leżała na podłodze.Ktokolwiekznajdował się nad nim, był odcięty.Svenson opuścił kurek i wepchnął rewolwer do kieszeni.Podniósł drabinę i poszukałnad głową włazu.Ten był tak dopasowany kolorem do sufitu, że dostrzegł go tylko dziękiprzytrzymującej klapę zasuwie.Svenson zobaczył drewnianą podpórkę, starannie oparł o niądrabinę i zaczął ostrożną wspinaczkę, ułatwianą przez ciemność.Nie widział, jak wysoko sięznajduje i z jakiej wysokości może spaść.Starając się nie patrzeć w dół, wyciągnął rękę -zaniepokojony tym, że teraz przytrzymuje się drabiny tylko jedną ręką - żeby odsunąć rygiel.Podniósł klapę włazu i o mało nie stracił równowagi, gdy uderzyła go fala odom.I dobrze,gdyż instynktownie kuląc się na drabinie, bezwiednie uchylił się przed uderzeniem butem nawysokim obcasie.W następnej chwili - zauważywszy but i trzymającą go kobietę - doktorSvenson ześlizgnął się o dobre pół metra, po czym złapał się drabiny (uderzając brodą o jedenz jej szczebli).Popatrzył w górę, rozcierając zdrętwiałą szczękę.Z rozwianym włosem ibutem w dłoni spoglądała na niego Elóise.- Kapitan Blach!- Zrobili ci krzywdę? - wysapał, starając się oprzeć zwisającą nogę na szczeblu.- Nie.nie, ale.- Spojrzała na coś, czego nie mógł stąd zobaczyć.Płakała.- Proszę,muszę stąd zejść!Zanim zdążył zaprotestować, była już na drabinie i prawie weszła mu na głowę.Napół podtrzymując, a na pół trzymając się jej, odnalazł stopami podłogę w samą porę, żeby jejw tym, pomóc.Odwróciła i wtuliła twarz w jego pierś, drżała.Po chwili objął ją - ostrożnie,nie przyciskając zbyt mocno, choć nawet ten luzny kontakt wywołał przyjemne zdziwienie, żejej łopatki są tak małe - i czekał, aż ucichnie burza szalejących w niej uczuć.Zamiast sięuspokoić, zaczęła szlochać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]