[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wiem, w jaki sposób dotarłem do celu.Niejasno pamiętam,że wpadałem na ludzi, potykałem się o coś, gałęzie biły mnie po głowie.Ciało smoka leżało wśród zieleni.Nieruchome, wielkie, pokryte zmierzwio-ną sierścią.Bezwładne i dziwnie płaskie, jak ścierwo zdechłego kota.PożeraczChmur nie oddychał.Usiłowałem podnieść jego głowę, niewiele mniejszą odemnie samego.Szarpałem trójkątne uszy  zwykle czuły punkt  teraz zupełniewiotkie i martwe.Nie rozumiałem, co się stało.Jeszcze przed paroma godzinamiwidziałem Pożeracza Chmur jako chłopca.Skąd ta nagła przemiana i tak żałosnystan? Czy był chory? Czy ktoś go zranił?Wtedy zostałem odgarnięty na bok ruchem, jakim usuwa się z drogi psa lubkota.To był Miedziany.Przekroczył sztywno wyciągniętą łapę, pochylił się i przy-łożył ucho do smoczego boku.Potem znów do głowy, z wysiłkiem rozwarł potęż-ne szczęki i włożył między nie rękę aż po łokieć.I jeszcze głębiej, po samo ramię.Patrzyłem na to z zapartym tchem, w przebłysku zrozumienia, co robi ten od-ważny, szalony mag.Wyciągał Pożeraczowi Chmur język z gardła, całkiem jakbymiał do czynienia z nieprzytomnym cielakiem, a nie największym drapieżnikiemna wszystkich kontynentach.Zaaferowany Miedziany krzątał się przy PożeraczuChmur.Podniósł mu powiekę  wąska zrenica poruszyła się w szkarłatnym je-ziorku smoczego oka.Miedziany wczepił się obiema dłońmi w białą sierść i z całej siły uderzył Po-żeracza Chmur kolanem w pierś.Raz, a potem drugi.Smok zakrztusił się, zacząłkaszleć, zwymiotował śliną i żółcią, aż wreszcie złapał oddech.Omal nie rozpła-kałem się z ulgi.49 * * *Wyznaliśmy Miedzianemu wszystko.Kiwał głową i unosił brwi z politowa-niem.Część historii już znał (poczta Wędrowców działa bez zarzutu), części siędomyślał.Trochę się gniewał, że go zwodziliśmy, ale zarazem był zachwyconymożliwością oglądania z bliska smoka w naturalnej postaci.Ciało Pożeracza Chmur pozostawiło w ziemi głęboki odcisk, na tyle dokład-ny, że gdyby zalać go gipsem, otrzymalibyśmy płaskorzezbę w kształcie smoka.Wyjaśnił nam, że wykorzystał glebę z tego miejsca jako budulec do transforma-cji.Strapiony i zawstydzony, przyznał, iż przemiana  z mniejszego w większeto trudna i subtelna rzecz.Robił to dopiero trzeci raz w życiu i właśnie niezbytdobrze mu poszło.Tak bardzo zatęsknił za lataniem, aż rozpoczął przemianę, za-niedbawszy praktyki medytacyjne, a nawet to, by porządnie się najeść.Spieszyłsię i to omal go nie zabiło.Naradzaliśmy się bardzo długo, co dalej robić w nowej sytuacji.Było pew-ne, że łapa Pożeracza Chmur nie może przestąpić darmowego ogrodzenia osady.Wzbudziłby panikę nie do opanowania.Niebezpieczne doświadczenie nie zachę-cało go też do dalszych eksperymentów z własnym ciałem.Jak dowiedziałem się od Miedzianego, czekano mnie w Kręgu, bardziej mar-twiąc się niż gniewając.Starszyzna wiązała duże nadzieje z pewnym narwanymadeptem i oczekiwała niecierpliwie, aż zmądrzeje i ujawni się.Skończyły się bez-troskie czasy, to oczywiste.Było mi żal opuszczać miejsce, gdzie znalazłem ty-lu towarzyszy traktujących moją ułomność jak coś zwyczajnego.Ale najwięk-szą przykrość sprawiała mi myśl o rozstaniu z okropnym, rozpuszczonym, kapry-śnym, nieobliczalnym, nie znoszącym wody dziwakiem, który był moim najlep-szym przyjacielem.Pożeracz Chmur (niedyskretny, jak zawsze) musiał śledzić moje myśli, gdyżraptem uparł się, że absolutnie  absolutnie!  nie puści mnie nigdzie same-go.Na pastwę złoczyńców, skorpionów, dzikich zwierząt, lamii, mantikor i in-nych niebezpieczeństw.Nie poradzę sobie sam, będę głodować, ktoś może mnieskrzywdzić, zranić lub zjeść.Całkiem jakby cesarstwo Lengorchii było jakąś dzi-czą.Kompletnie nas z Miedzianym skołował.Stanęło na tym, że odbędziemy naj-krótszą i najbezpieczniejszą podróż do siedziby Kręgu  w powietrzu.PożeraczChmur zaniesie mnie na grzbiecie.Perspektywa takiego lotu wydawała się nadzwyczaj podniecająca.Byłem chy-ba jedynym człowiekiem w dziejach, który miał okazję dosiadać smoka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl